Mistrz i Malgorzata
Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Nie, nie mogę już dłużej! Pójdę i zażyję trzysta kropel waleriany na eterze… — tu zwrócił w stronę Popławskiego kompletnie zalaną łzami twarz i dodał: — Ach, te tramwaje!
— Przepraszam, czy to pan do mnie depeszował? — zapytał wuj Maksymilian zachodząc w głowę, kim też może być ten zdumiewająco płaczliwy facet.
— On depeszował — odpowiedział Korowiow wskazując palcem na kota.
Popławski wytrzeszczył oczy sądząc, że się przesłyszał.
— Nie, siły mnie już opuszczają, tracę zmysły — pociągając nosem mówił dalej Korowiow — jak tylko sobie przypomnę: noga pod kołem… takie koło waży z dziesięć pudów… Chrust!… Pójdę, położę się, może sen mi ześle zapomnienie. — I momentalnie zniknął z przedpokoju.
Kot zaś poruszył się, zeskoczył z krzesła, stanął na tylnych łapach, podparł się pod boki, otworzył paszczę i powiedział:
— No, więc to ja wysłałem depeszę. I co dalej?
Popławskiemu zawirowało w głowie, stracił władzę w rękach i nogach, wypuścił z ręki walizkę i opadł na krzesło naprzeciw kota.
— Zdaje się, że zapytałem wyraźnie i po rosyjsku — surowo powiedział kot: — Co dalej? Ale Popławski nie udzielił żadnej odpowiedzi.
— Dowód osobisty! — wrzasnął kot wyciągając puchatą łapę.
Niczego nie pojmując i nie widząc niczego, prócz dwu iskier płonących w kocich ślepiach, Popławski wyrwał z kieszeni dowód osobisty niczym sztylet z pochwy. Kot wziął ze stolika pod lustrem okulary w grubej czarnej oprawie, włożył je na mordę, co sprawiło, że wyglądał jeszcze godniej, po czym wyjął dowód z drżącej dłoni Popławskiego.
“Ciekawe — zemdleje czy nie?…” — pomyślał Popławski. Z oddali dobiegało pochlipywanie Korowiowa, przedpokój wypełnił zapach waleriany, eteru i jeszcze jakiegoś mdlącego paskudztwa.
— Który komisariat wydał ten dowód? — zapytał kot wpatrując się w otwarty dokument. Odpowiedź nie nastąpiła.
— Czterysta dwunasty — powiedział kot sam do siebie, przesuwając łapą po trzymanym do góry nogami dowodzie. — No, tak, oczywiście! Znam ten komisariat, tam wydają dowody, komu popadło. A ja bym, na przykład, nie wydał dowodu takiemu jak pan. Za nic bym nie wydał! Tylko raz bym spojrzał na pańską twarz i momentalnie bym odmówił! — kot tak się rozgniewał, że cisnął dowodem o podłogę. — Pańska obecność na pogrzebie zostaje odwołana — oficjalnym głosem mówił dalej kot. — Będzie pan łaskaw powrócić do miejsca stałego zamieszkania — i wrzasnął w drzwi — Asasello!
Na to wezwanie do przedpokoju wbiegł niski kulawiec w obcisłym czarnym trykocie, z nożem za pasem, rudy, z żółtym kłem, z bielmem na lewym oku.
Popławski poczuł, że brak mu powietrza, wstał z krzesła i trzymając rękę na sercu zaczął się cofać.
— Asasello, wyprowadź pana! — polecił kot i wyszedł z przedpokoju.
— Popławski — cicho i przez nos powiedział rudy — mam nadzieję, że już wszystko jest jasne?
Popławski kiwnął głową.
— Natychmiast wracaj do Kijowa — mówił dalej Asasello — siedź tam cicho jak mysz pod miotłą i niech ci się nawet nie śni o żadnych mieszkaniach w Moskwie. Jasne?
Ten niski, który swoim kłem, nożem i białym okiem wprawiał Popławskiego w śmiertelne przerażenie, sięgał ekonomiście zaledwie do pasa, ale działał energicznie, sprawnie i w sposób zorganizowany.
Przede wszystkim podniósł dowód osobisty i podał go Maksymilianowi Andriejewiczowi, który przyjął dokument zamarłą ręką. Następnie ten, którego nazwano Asasellem, jedną ręką wziął walizkę, drugą otworzył drzwi, ujął pod ramię wujaszka Berlioza i wyprowadził go na schody. Popławski oparł się o ścianę. Asasello zaś bez żadnego klucza otworzył walizkę, wyjął z niej zawiniętą w przetłuszczoną gazetę olbrzymią pieczoną kurę bez jednej nogi i ułożył ją na podłodze. Następnie wyjął dwie zmiany bielizny, pasek służący do ostrzenia brzytwy, jakąś książkę, jakiś futerał i wszystko to — oprócz kury — strącił nogą w czeluść klatki schodowej. W ślad za tym poleciała opróżniona walizka. Słychać było, jak wylądowała na dole — sądząc po odgłosie, który stamtąd dobiegł, odleciało od niej wieko.
Następnie rudy opryszek ujął kurę za udko i całym ptakiem tak mocno i tak straszliwie uderzył Popławskiego na płask w ucho, że tułów kury oderwał się, udko zaś pozostało w dłoni Asasella. “W domu Obłońskich zapanował kompletny zamęt” — jak to sprawiedliwie zdefiniował znakomity pisarz Lew Tołstoj. Z pewnością nie inaczej wyraziłby się i w tym przypadku. W głowie Popławskiego zapanował właśnie kompletny zamęt. Najpierw przebiegła mu przed oczyma długa iskra, potem jej miejsce zajął jakiś żałobny wąż, który na moment przyćmił majowy dzień, i Popławski zleciał ze schodów trzymając w rękach swój dowód osobisty.
Dotarłszy do półpiętra wybił nogą szybę i usiadł na stopniu. Pędząca w podskokach beznoga kura wyprzedziła go i spadła na parter. Asasello, który pozostał na górze, w mig ogryzł kurzą nogę, kość wsadził do bocznej kieszonki trykotu, zawrócił do mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi.
Tymczasem na dole rozległy się ostrożne kroki wchodzącego na górę człowieka.
Popławski zbiegł jeszcze pół piętra w dół i, aby nabrać tchu, usiadł na drewnianej ławce na podeście. Jakiś malutki, niemłody już człowieczek o niezwykle smutnej twarzy, w staromodnym garniturze z czesuczy, w słomkowym kapeluszu z zieloną wstążką, idąc na górę zatrzymał się obok Popławskiego.
— Najmocniej przepraszam — smutno zapytał człowieczek w czesuczy — gdzie tu będzie mieszkanie numer pięćdziesiąt?
— Wyżej — krótko odparł Popławski.
— Najuprzejmiej dziękuję, obywatelu — równie smutno powiedział człowieczek i poszedł na górę. Popławski zaś wstał i zbiegł na dół.
Mógłby ktoś zapytać, czy to aby nie na milicję spieszył wuj Maksymilian chcąc poskarżyć się na rozbójników, którzy w biały dzień obeszli się z nim tak bezceremonialnie? Nie, skądże, bynajmniej, to można stwierdzić ponad wszelka wątpliwość. Pójść na milicję i powiedzieć, że oto, kochani moi, przed chwilą kot w okularach studiował mój dowód osobisty, a potem facet w trykocie i z nożem… — o, nie, obywatele, wuj Maksymilian był naprawdę mądrym człowiekiem.
Był już na dole, kiedy tuż obok drzwi wejściowych zobaczył, drzwi jakiejś komórki. Szyba w tych drzwiach była wybita. Popławski schował dowód osobisty do kieszeni i rozejrzał się w nadziei, że zobaczy wyrzucone rzeczy. Ale nie było po nich nawet śladu. Popławski nawet sam się zdziwił, jak mało go to obeszło. Opanowała go teraz interesująca myśl — zobaczyć, co się stanie z tym człowieczkiem, i w ten sposób raz jeszcze sprawdzić, co się dzieje w owym przeklętym mieszkaniu. Bo istotnie, jeżeli tamten pytał o mieszkanie numer pięćdziesiąt, to znaczy, że wybierał się tam po raz pierwszy. A zatem zmierzał teraz wprost w łapy szajki, która rozgościła się pod pięćdziesiątką. Coś podpowiadało Popławskimu, że człowieczek ów bardzo szybko opuści to mieszkanie. Na żaden pogrzeb żadnego siostrzeńca Maksymilian Andriejewicz oczywiście już się nie wybierał, a do kijowskiego pociągu miał jeszcze sporo czasu. Ekonomista rozejrzał się i dał nura do komórki.
Właśnie wtedy na górze stuknęły drzwi.,To tamten wszedł…” — pomyślał Popławski i serce mu zamarło. W komórce było chłodno, śmierdziało myszami i obuwiem. Wuj Maksymilian usiadł na jakimś pieńku i postanowił, że zaczeka. Pozycja była wygodna, z komórki było widać wyjściowe drzwi klatki schodowej numer sześć.
Oczekiwanie trwało jednak dłużej, niż przypuszczał ekonomista. Przez cały ten czas na klatce schodowej, nie wiedzieć czemu, nie było żywego ducha. Słychać było każdy dźwięk. Wreszcie na czwartym piętrze stuknęły drzwi. Popławski zamarł. Tak, to jego kroczki. “Schodzi…” Otworzyły się drzwi piętro niżej. Kroczki ucichły. Kobiecy głos. Głos smutnego człowieczka, tak, to jego głos… Powiedział coś w rodzaju: “Odczep się, na miłość boską…” Ucho Popławskiego sterczało w rozbitej szybie. Dobiegł do tego ucha kobiecy śmiech. Żwawe, szybkie kroki kogoś, kto schodzi. Mignęły kobiece plecy. Kobieta z zieloną ceratową torbą wyszła z klatki schodowej na podwórko. Znowu słychać kroki tamtego człowieczka. “Dziwne! Wraca do mieszkania? Może też należy do gangu? Tak, wraca. Znowu otworzyły się drzwi na górze. No cóż, poczekajmy jeszcze chwilę…”