-->

Mistrz i Malgorzata

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Mistrz i Malgorzata, Булгаков Михаил-- . Жанр: Советская классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Mistrz i Malgorzata
Название: Mistrz i Malgorzata
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 227
Читать онлайн

Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн

Mistrz i Malgorzata - читать бесплатно онлайн , автор Булгаков Михаил
Michai? Bu?hakow zacz?? pisa? Mistrza i Ma?gorzat? w 1928 roku,uko?czy? w roku 1940, na kilkana?cie dni przed ?mierci?. Ksi??ka ukaza?a si? w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast sta?a si? ?wiatowym bestsellerem! Do dzisiaj i ?miech, i ?zy towarzysz? lekturze Mistrza i Ma?gorzaty. Bu?hakow opisa? ?wiat sobie wsp??czesny szyderczo i bez lito?ci, nie pozostawiaj?c czytelnikom szczeg?lnej nadziei; na pociech? zostawi? nam obietnic?, ?e "r?kopisy nie p?on?", ?e cz?owiek jest, a mo?e raczej bywa dobry. Nawet szatan w Mistrzu i Ma?gorzacie okazuje si? w ko?cu przyzwoitym facetem. W Polsce powie?? Bu?hakowa niezmiennie cieszy si? ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelnik?w i ekspert?w"Rzeczpospolitej" w 1999 roku zosta?a uznana za najwa?niejsz? powie?? XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

A bywa i gorzej — człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodska — tu cudzoziemiec zmrużonymi oczyma popatrzył na Berlioza — zdawałoby się głupstwo, ale nawet tego nie może dokonać, bo nagle, nie wiedzieć czemu, poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj! Czy naprawdę uważa pan, że ten człowiek sam tak sobą pokierował? Czy nie słuszniej byłoby uznać, że pokierował nim ktoś zupełnie inny? — tu nieznajomy zaśmiał się dziwnie.

Berlioz z wielką uwagą słuchał nieprzyjemnego opowiadania o sarkomie i tramwaju i zaczęły go dręczyć jakieś trwożne myśli. “Nie, to nie cudzoziemiec… to nie cudzoziemiec… — myślał — to jakiś przedziwny facet… ale kim on w takim razie jest?”

— Ma pan, jak widzę, ochotę zapalić? — nieznajomy zwrócił się niespodziewanie do Bezdomnego. — Jakie pan pali?

— A co, ma pan do wyboru? — ponuro zapytał poeta, któremu skończyły się papierosy.

— Jakie pan pali? — powtórzył nieznajomy.

– “Naszą markę” — z nienawiścią odpowiedział Bezdomny.

Nieznajomy niezwłocznie wyciągnął z kieszeni papierośnicę i podał ją Bezdomnemu:

– “Nasza marka”…

I redaktorem, i poetą wstrząsnął nie tyle fakt, że w papierośnicy znalazła się właśnie “Nasza marka”, ile sama papierośnica. Była olbrzymia, z dukatowego złota, a kiedy się otworzyła, na jej wieczku zaiskrzył błękitnymi i białymi ogniami trójkąt z brylantów.

Każdy z literatów pomyślał co innego: Berlioz — “nie, to jednak cudzoziemiec!”, a Bezdomny: “O, cholera!”…

Poeta i właściciel papierośnicy zapalili, a niepalący Berlioz podziękował.

“Trzeba mu będzie odpowiedzieć tak — zdecydował Berlioz. — Tak, człowiek jest śmiertelny, nikt temu nie przeczy. Ale rzecz w tym…”

Jednak nie zdążył nawet zacząć, kiedy cudzoziemiec powiedział:

— Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk! Nikt nie może przewidzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczora.

“Jakieś głupie podejście do zagadnienia…” — pomyślał Berlioz i zaprotestował:

— No, to to już przesada. Wiem mniej więcej dokładnie, co będę robił dziś wieczór. Oczywista, jeśli na Bronnej nie spadnie mi cegła na głowę…

— Cegła — z przekonaniem przerwał mu nieznajomy — nigdy nikomu nie spada na głowę ni z tego, ni z owego. W każdym razie panu, niech mi pan wierzy, cegła nie zagraża. Pan umrze inną śmiercią.

— A może wie pan, jaką? — ze zrozumiałą ironią w głosie zasięgnął informacji Berlioz, dając się wciągnąć w tę rzeczywiście dość idiotyczną rozmowę. — I może mi pan to powie?

— Chętnie — przystał na to nieznajomy. Zmierzył Berlioza spojrzeniem, jakby zamierzał uszyć mu garnitur, wymruczał przez zęby coś w rodzaju: “raz, dwa…Merkury w drugim domu… księżyc wzeszedł… sześć — nieszczęście… wieczór — siedem…” — i głośno, radośnie oznajmił: — Utną panu głowę!

Bezdomny dziko wytrzeszczył oczy na bezczelnego cudzoziemca, a Berlioz zapytał z kwaśnym uśmiechem:

— A któż to zrobi? Wrogowie? Interwenci?

— Nie — odpowiedział cudzoziemiec. — Rosjanka, komsomołka.

— Hm… — zamruczał zdegustowany żartem nieznajomego Berlioz. — No, pan daruje, ale to mało prawdopodobne.

— I ja proszę o wybaczenie — odpowiedział cudzoziemiec — ale tak właśnie będzie. Czy mógłby mi pan powiedzieć, jeśli to oczywiście nie tajemnica, co pan będzie robił dziś wieczorem?

— To żadna tajemnica. Teraz wpadnę do siebie, na Sadową, a potem o dziesiątej wieczorem w Massolicie odbędzie się zebranie, któremu będę przewodniczył.

— To się nie da zrobić — stanowczo zaprzeczył obcokrajowiec.

— A to dlaczego?

— Dlatego — odpowiedział cudzoziemiec i zmrużonymi oczyma zapatrzył się w niebo, po którym w przeczuciu wieczornego chłodu bezgłośnie śmigały czarne ptaki — że Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała. Tak więc zebranie się nie odbędzie.

Pod lipami zapanowało zrozumiałe milczenie.

— Przepraszam — odezwał się Berlioz po chwili, spoglądając na cudzoziemca, który najwyraźniej gadał od rzeczy — co ma do tego olej słonecznikowy… i jakaś Annuszka?

— Olej słonecznikowy tyle ma do tego… — nagle odezwał się Bezdomny, który najwyraźniej postanowił wypowiedzieć nieproszonemu cudzoziemcowi wojnę. — Czy nie byliście kiedyś, obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umysłowo chorych?

— Iwan! — cichutko zawołał Berlioz. Ale cudzoziemiec, ani trochę nie urażony, roześmiał się wesolutko.

— Byłem, byłem i to nie raz! — wykrzyknął ze śmiechem, ale wpatrzone w poetę oko nie śmiało się. — Gdzież to ja nie bywałem! Szkoda tylko, że nie zdążyłem zapytać profesora, co to takiego schizofrenia. Więc niech już go pan sam o to zapyta, Iwanie Nikołajewiczu.

— Skąd pan wie, jak ja się nazywam?

— No, wie pan, któż by pana nie znał — nieznajomy wyciągnął z kieszeni wczorajszy numer “Litieraturnej Gaziety” i Bezdomny zobaczył na pierwszej od razu kolumnie swoją podobiznę, a pod nią własne wiersze. Ale ten dowód sławy i popularności, który jeszcze wczoraj tak go cieszył, tym razem jakoś ani trochę nie uradował poety.

— Przepraszam — powiedział, a twarz mu spochmurniała. — Czy mógłby pan chwilę poczekać? Chciałem powiedzieć koledze kilka słów.

— O, z przyjemnością! — zawołał nieznajomy. — Tu jest tak miło pod tymi lipami, a mnie się nigdzie nie śpieszy.

— Słuchaj, Misza — szeptał poeta, odciągając Berlioza na bok — to nie żaden turysta, tylko szpieg. To rosyjski emigrant, któremu udało się do nas przedostać. Wylegitymuj go natychmiast, bo zwieje.

— Tak myślisz? — szepnął z niepokojem Berlioz i pomyślał: “Przecież on ma rację…”

— Możesz mi wierzyć — zachrypiał mu do ucha poeta. — Udaje głupiego, żeby wypytać o to i owo. Słyszałeś, jak on gada po rosyjsku — poeta mówił i zarazem zezował pilnując, żeby nieznajomy nie uciekł. — Chodź, zatrzymamy go, bo da nogę…

I poeta pociągnął Berlioza za rękę w stronę ławki.

Nieznajomy już nie siedział, ale stał obok niej trzymając w ręku jakąś książeczkę w ciemnoszarej oprawie, sztywną kopertkę w dobrym gatunku i bilet wizytowy.

— Zechcą mi chyba panowie wybaczyć, że w ferworze dyskusji zapomniałem się przedstawić. Oto moja wizytówka, oto paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultację — z naciskiem powiedział nieznajomy patrząc przenikliwie na obu literatów.

Ci się zmieszali. “Do diabła, on wszystko słyszał…” — pomyślał Berlioz i uprzejmym gestem dał do zrozumienia, że nie ma potrzeby okazywania dokumentów. Kiedy cudzoziemiec podsunął je redaktorowi, poeta zdążył spostrzec wydrukowane na wizytówce zagranicznymi literami słowo “profesor” i pierwszą literę nazwiska — W.

— Bardzo mi przyjemnie — niewyraźnie mruczał tymczasem skonfundowany redaktor i cudzoziemiec schował dokumenty do kieszeni.

W ten sposób stosunki dyplomatyczne zostały znów nawiązane i cała trójka usiadła na ławce.

— Więc zaproszono pana do Moskwy w charakterze konsultanta, profesorze? — zapytał Berlioz.

— Tak, mam być konsultantem.

— Pan jest Niemcem? — zainteresował się Bezdomny.

— Ja? — profesor odpowiedział pytaniem na pytanie i nagle popadł w zadumę. — Tak, chyba jestem Niemcem.

— Pan świetnie mówi po rosyjsku — stwierdził Bezdomny.

— O, jestem w ogóle poliglotą. Znam bardzo wiele języków — odparł profesor.

— A jaka jest pańska specjalność? — zapytał Berlioz.

— Jestem specjalistą od czarnej magii. “Masz tobie!” — coś załomotało w głowie Berlioza.

— I… zaproszono pana do nas jako specjalistę? — lekko zająknąwszy się zapytał redaktor.

— Tak, jako specjalistę — potwierdził profesor i wyjaśnił: — W waszej bibliotece narodowej znaleziono oryginalne rękopisy Herberta z Aurillac, z dziesiątego wieku. Poproszono mnie, żebym je odcyfrował. Jestem w tej dziedzinie jedynym specjalistą na świecie.

— A! Więc jest pan historykiem? — z szacunkiem i z ogromną ulgą zapytał Berlioz.

— Jestem historykiem — potwierdził uczony i dodał ni w pięć, ni w dziewięć: — Dziś wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy się nadzwyczaj interesująca historia.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название