-->

Mistrz i Malgorzata

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Mistrz i Malgorzata, Булгаков Михаил-- . Жанр: Советская классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Mistrz i Malgorzata
Название: Mistrz i Malgorzata
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 228
Читать онлайн

Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн

Mistrz i Malgorzata - читать бесплатно онлайн , автор Булгаков Михаил
Michai? Bu?hakow zacz?? pisa? Mistrza i Ma?gorzat? w 1928 roku,uko?czy? w roku 1940, na kilkana?cie dni przed ?mierci?. Ksi??ka ukaza?a si? w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast sta?a si? ?wiatowym bestsellerem! Do dzisiaj i ?miech, i ?zy towarzysz? lekturze Mistrza i Ma?gorzaty. Bu?hakow opisa? ?wiat sobie wsp??czesny szyderczo i bez lito?ci, nie pozostawiaj?c czytelnikom szczeg?lnej nadziei; na pociech? zostawi? nam obietnic?, ?e "r?kopisy nie p?on?", ?e cz?owiek jest, a mo?e raczej bywa dobry. Nawet szatan w Mistrzu i Ma?gorzacie okazuje si? w ko?cu przyzwoitym facetem. W Polsce powie?? Bu?hakowa niezmiennie cieszy si? ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelnik?w i ekspert?w"Rzeczpospolitej" w 1999 roku zosta?a uznana za najwa?niejsz? powie?? XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Wtedy w gabinecie jakoś szybko zaczęło się ściemniać. Warionucha wybiegł, zatrzasnął za sobą drzwi i bocznym wyjściem wymknął się do letniego ogródka.

Był wzburzony i pełen energii. Po tej niesłychanej rozmowie nie wątpił już, że banda chuliganów pozwala sobie na obrzydliwe kawały i że te kawały są w jakiś sposób związane ze zniknięciem Lichodiejewa. Nieomal dusił się, tak pragnął wykryć złoczyńców i, co dziwniejsze, uczuł przedsmak czegoś przyjemnego. Tak bywa, kiedy człowiek stara się znaleźć w centrum uwagi albo przynosi gdzieś sensacyjną wiadomość.

W ogródku wiatr uderzył administratora w twarz, zasypał mu oczy piaskiem, jak gdyby zagradzał mu drogę, jak gdyby przestrzegał. Rama okienna na pierwszym piętrze trzasnęła tak, że omal nie wyleciały szyby, a wierzchołki lip i klonów trwożnie zaszumiały. Ściemniło się i ochłodziło. Administrator przetarł oczy i zobaczył, że nad Moskwę nadpełza niska żółtobrzucha chmura burzowa. W oddali ciężko zagrzmiało. Choć śpieszył się ogromnie, nie potrafił się opanować, żeby nie wpaść na sekundę do letniego szaletu i nie sprawdzić, czy monter założył na lampę koszulkę siatkową.

Warionucha przebiegł obok strzelnicy i znalazł się w gęstych krzakach bzu, wśród których stał niebieskawy domek — letni szalet. Monter okazał się człowiekiem słownym, lampa pod daszkiem w męskiej ubikacji była już osłonięta metalową siatką, ale zmartwił bardzo administratora fakt, że nawet w przedburzowym słabym świetle można było zauważyć, iż na ścianach już się pojawiły wykonane węglem i ołówkiem napisy.

— Co to za… — zaczął administrator i nagle usłyszał za sobą głos, który wymruczał:

— To pan, Iwanie Sawieliewiczu?

Warionucha drgnął, odwrócił się i zobaczył przed sobą niedużego grubasa, jak mu się wydało, z kocią fizjonomią.

— Powiedzmy, że ja — odpowiedział nieprzyjaźnie.

— Miło mi, naprawdę bardzo mi miło — piskliwym głosem powiedział kotopodobny grubas i nagle zamachnął się i zasunął go w ucho tak, że czapka spadła administratorowi z głowy i na wieki zniknęła w otworze klozetu.

Od uderzenia grubasa cały szalet rozjarzył się na sekundę migotliwym światłem, a w niebie rozległ się grzmot. Potem błysnęło jeszcze raz i przed administratorem pojawił się jeszcze jeden — malutki, ale z barami atlety, rudy jak ogień, na jednym oku bielmo, w ustach kieł… Ten drugi, będąc najwidoczniej mańkutem, przygrzał administratorowi w drugie ucho. W odpowiedzi znów zagrzmiało w niebie i na drewniany dach szaletu runęła ulewa.

— Co wy robicie, towarzy… — wyszeptał oszalały administrator i z miejsca zdał sobie sprawę, że słowo “towarzysze” ani rusz nie pasuje do bandytów, którzy napadają na człowieka w szalecie stanowiącym własność społeczną, zachrypiał więc: — obywate… — połapał się, że i na ten tytuł również nie zasługują i, tym razem nie wiadomo od którego otrzymał trzeci straszny cios, krew z nosa chlusnęła mu na koszulę.

— Co masz w teczce, gnido? — przenikliwym głosem wrzasnął podobny do kota. — Depesze? A uprzedzano cię przez telefon, żebyś ich nigdzie nie nosił? Uprzedzano czy nie, pytam ciebie?

— Uprzedza… dzano… dzano… — łapiąc oddech odpowiedział administrator.

— A ty musiałeś polecieć? Dawaj teczkę, pasożycie! — krzyknął drugi bandyta tym samym nosowym głosem, który administrator słyszał już w telefonie, i wyrwał teczkę z trzęsących się rąk Warionuchy.

Obaj ujęli administratora pod ramiona, wywlekli go z ogródka i pomknęli wraz z nim po Sadowej. Burza szalała na całego, woda z szumem i wyciem zapadała się pod ziemię, w studzienki kanalizacyjne, wszędzie piętrzyły się pieniste fale, z dachów chlustały strumienie, z bram i z rynien płynęły rwące potoki. Wszystko, co żyło, zniknęło z Sadowej i Iwanowi Sawieliewiczowi nikt nie mógł przyjść z pomocą. Skacząc w mętnych rzeczkach oświetlani błyskawicami bandyci w mgnieniu oka dowlekli na wpół żywego administratora do domu numer 302–A, wskoczyli z nim do bramy, w której trzymając w rękach pantofle i pończochy tuliły się do ściany dwie bosonogie kobiety. Następnie wpadli na szóstą klatkę i bliski obłędu Warionucha został wniesiony na czwarte piętro i rzucony na podłogę w dobrze znanym mu półmroku przedpokoju w mieszkaniu Stiopy Lichodiejewa.

Wówczas obaj rozbójnicy zniknęli, a na ich miejsce zjawiła się w przedpokoju zupełnie naga dziewczyna — ruda, z oczyma płonącymi fosforycznym blaskiem.

Warionucha zrozumiał, że to jest właśnie to najstraszniejsze ze wszystkiego, co go spotkało, i z jękiem przywarł do ściany. A dziewczyna podeszła bardzo blisko do administratora i położyła mu dłonie na ramionach. Włosy na głowie Warionuchy uniosły się i stanęły dęba, ponieważ nawet przez zimną, zupełnie przemokniętą tkaninę koszuli poczuł, że dłonie te są jeszcze zimniejsze, że są one zimne jak lód.

— Pozwól, że cię ucałuję — czule powiedziała dziewczyna i błyszczące jej oczy znalazły się tuż przy oczach administratora. Wtedy Warionucha zemdlał i pocałunku już nie czuł.

11. Rozdwojenie Iwana

Las na przeciwległym brzegu rzeki, jeszcze przed godziną rozświetlony majowym słońcem, zmroczniał, zmętniał i rozpłynął się.

Za oknem wisiała gęsta zasłona wody. Na niebie co chwila pojawiały się gorejące nici, niebo pękało i migotliwe przerażające światło zalewało pokój chorego.

Iwan siedział na łóżku i patrząc na mętną kipiącą rzekę cicho płakał. Przy każdym uderzeniu pioruna wydawał żałosny okrzyk i zasłaniał rękami twarz. Na podłodze poniewierały się zapisane kartki papieru — zdmuchnął je wiatr, który tuż przed burzą wdarł się do pokoju.

Podejmowane przez poetę próby napisania meldunku o straszliwym konsultancie do niczego nie doprowadziły. Otrzymawszy od grubej pielęgniarki Praskowii Fiodorowny ogryzek ołówka i papier poeta wesoło zatarł dłonie i spiesznie zasiadł przy stoliku. Początek wyszedł mu nawet zupełnie nieźle.

“Do milicji. Doniesienie członka Massolitu Iwana Bezdomnego. Wczoraj wieczorem przyszedłem z nieboszczykiem M. Berliozem na Patriarsze Prudy…”

I natychmiast poeta zaplątał się, głównie z powodu tego “nieboszczyka”. Z miejsca zaczynało to wyglądać dość idiotycznie. Jakże to tak — przyszedłem z nieboszczykiem. Nieboszczycy nie chadzają na spacery. Doprawdy, uznają go za wariata, jeszcze tylko tego brakowało!

Doszedłszy do takiego wniosku, Iwan zaczął poprawiać tekst. Wyszło tak: “…z M. Berliozem, obecnym nieboszczykiem…” To również nie usatysfakcjonowało autora. Trzeci wariant okazał się gorszy od obu poprzednich: “Berliozem, który wpadł pod tramwaj…”, a tu jeszcze przyplątał się ten nikomu nie znany kompozytor o tym samym nazwisku i trzeba było dopisać:,nie z kompozytorem…”

Namęczywszy się z dwoma Berliozami, Iwan przekreślił wszystko i postanowił zacząć od czegoś bardzo mocnego, co natychmiast przykuje uwagę czytającego, napisał więc, że kot wsiadał do tramwaju, potem znowu wrócił do historii z odcięta głową. Głowa i przepowiednia konsultanta skojarzyły mu się z Poncjuszem Piłatem i, by całość wypadła bardziej przekonywająco, postanowił w całości przytoczyć opowiadanie o rzymskim procuratorze zaczynając od chwili, kiedy ten pojawił się w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika pod kolumnadą pałacu Heroda.

Iwan pracował z zapałem, kreślił, wpisywał nowe słowa, spróbował nawet narysować Poncjusza Piłata, a potem stojącego na tylnych łapach kota. Ale rysunki niewiele pomogły, im dalej, tym bardziej niezrozumiały i zawiły stawał się raport poety.

Kiedy daleko na niebie ukazała się przerażająca chmura o dymiących brzegach i spowiła las, kiedy zerwał się wicher, Iwan poczuł, że opadł z sił, że nie poradzi sobie z raportem, nawet nie podniósł z podłogi zapisanych kartek i cicho, gorzko zapłakał. Dobroduszna Praskowia Fiodorowna odwiedziła poetę w czasie burzy, zobaczyła, że płacze, przestraszyła się, zaciągnęła story, żeby błyskawice nie przerażały chorego, podniosła z podłogi kartki i pobiegła po lekarza.

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название