Россия и Запад (Антология русской поэзии)
Россия и Запад (Антология русской поэзии) читать книгу онлайн
Россия и Запад - это центральная, самая важная проблема для русской мысли, русской литературы и культуры в целом. Широко раскинувшись на беспредельной, однообразной равнине, Русь всегда остро ощущала свою какую-то неполную очерченность, незавершенность, неоформленность. Неясно было уже то, где заканчивается собственно русская земля. Вопрос о границах России, как мы увидим ниже, сильно занимал многие русские умы...
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wyjdzie odbierac monarchow poklony.
Kokietka idac na bal do palacu
Nie tyle trawi przed zwierciadlem czasow,
Nie robi tyle umizgow, grymasow,
Ile car co dzien na tym swoim placu.
Inni w tym placu widza saranczarnie,
Mowia, ze car tam hoduje nasiona
Chmury saranczy, ktora wypasiona
Wyleci kiedys i ziemie ogarnie.
Sa, co plac zowia toczydlem chirurga,
Bo tu car naprzod lancety szlifuje,
Nim wyciagnawszy reke z Petersburga,
Tnie tak, ze cala Europa poczuje;
Lecz nim wysledzi, jak gleboka rana,
Nim plastr obmysli od naglej krwi straty,
Juz car puls przetnie szacha i sultana
I krew wypusci spod serca Sarmaty.
Plac roznych imion, lecz w jezyku rzadow
Zowie sie placem wojskowych przegladow.
Dziesiata - ranek - juz przegladow pora,
Juz plac okraza ludu zgraja cicha,
Jako brzeg czarny bialego jeziora;
Kazdy sie tloczy, na srodek popycha.
Po placu, jako rybitwy nad woda,
Zwija sie kilku doricow i dragunow;
Ciekawsze glowy tylcem piki boda,
Na blizsze karki sypia grad bizunow.
Kto wylazl naprzod jak zaba z bagniska,
Ze lbem sie cofa i kark w tlumy wciska.
Slychac grzmot z dala, gluchy, jednostajny,
Jak kucie mlotow lub mlocenie cepow:
To beben, pulkow przewodnik zwyczajny,
Za nim szeregi ciagna sie wzdluz stepow,
Mnogie i rozne, lecz w jednym ubiorze,
Zielone, w sniegu czernia sie z daleka;
I plynie kazda kolumna jak rzeka,
I wszystkie w placu tona jak w jeziorze.
Tu mi daj, muzo, usta stu Homerow,
W kazde wsadz ze sto paryskich jezykow,
I daj mi piora wszystkich buchalterow,
Bym mogl wymienic owych pulkownikow,
I oficerow, i podoficerow,
I szeregowych zliczyc bohaterow.
Lecz bohatery tak podobne sobie,
Tak jednostajne! stoi chlop przy chlopie,
Jako rzad koni zujacych przy zlobie,
Jak klosy w jednym uwiazane snopie,
Jako zielone na polu konopie,
Jak wiersze ksiazki, jak skiby zagonow,
Jak petersburskich rozmowy salonow.
Tyle dostrzeglem, ze jedni z Moskalow,
Wyzsi od drugich na piec lub szesc calow,
Mieli na czapkach mosiezne litery
Jakby lysinki - to grenadyjery;
I bylo takich trzy zgraje wasalow.
Za nimi nizsi stali w mnogich rzedach,
Jak pod lisciami ogorki na grzedach.
Zeby rozroznic pulki w tej piechocie,
Trzeba miec bystry wzrok naturalisty,
Ktory przeglada wykopane w blocie
I gatunkuje, i nazywa glisty.
Zagrzmialy traby - to konne orszaki,
I rozmaitsze, ulanow, huzarow,
Dragonow: czapki, kirysy, kolpaki
Myslalbys, ze tu kapelusznik jaki
Rozlozyl sklady swych roznych towarow;
W koncu pulk wjechal: chlopy gdyby hlaki,
Okute miedzia jak rzed samowarow,
A spodem pyski konskie jako haki.
Pulki w tak roznych ubiorach i broniach
Najlepiej bedzie rozroznic po koniach;
Bo tak i nowa taktyka doradza,
I z obyczajem ruskim to sie zgadza.
Napisal wielki jeneral Zomini,
Ze kon, nie czlowiek, dobra jazde czyni;
Dawno juz o tym wiedzieli Rusini:
Bo za dobrego konia gwardyjaka
Zakupisz u nich dobrych trzech zolnierzy.
Oficerskiego cena jest czworaka,
I za takiego konia dac nalezy
Lutniste, skoczka albo tez pisarza,
A w czasach drogich nawet i kucharza.
Skarbowe chude, poderwane klacze,
Nawet te, ktore woza lazarety,
Jesli je stawia w faraona gracze,
Licza sie zawsze: klacz za dwie kobiety.
Wrocmy do pulkow. - Pierwszy wjechal kary,
Drugi tez kary, lecz anglizowany,
Dwa bylo gniade, a piaty bulany,
Siodmy znow gniady, osmy jak mysz szary,
Dziewiaty rosly, dziesiaty mierzyna,
A potem znowu kary bez ogona,
U dwunastego na czole lysina,
A zas ostatni wygladal jak wrona.
Harmat wjechalo czterdziesci i osim,
Jaszczykow wiecej nizli drugie tyle;
Wszystkiego dwiescie, jak po wierzchu wnosim:
Bo zeby dobrze zliczyc w jedne chwile
Srod mnostwa koni i ludzi motlochu,
Trzeba miec oko twe, Napoleonie,
Lub twoje, ruski intendencie prochu
Ty, nie zwazajac na ludzi i konie,
Jaszczykow patrzysz, wnet liczbe ich zgadles,
Wiesz, ile w kazdym ladunkow ukradles.
Juz plac okryly zielone mundury,
Jak trawy, w ktore ubiera sie laka,
Gdzieniegdzie tylko wznosi sie do gory
Jaszczyk podobny do blotnego baka
Lub polnej pluskwy z zielonawym grzbietem,
A przy nim dzialo ze swoim lawetem
Usiadlo na ksztalt czarnego pajaka.
Kazdy ten pajak ma nog przednich cztery
I cztery tylnych: zowia sie te nogi
Kanonijery i bombardyjery.
Jezeli siedzi spokojnie srod drogi,
Noga sie kazda gdzies daleko rucha;
Myslisz, ze calkiem oddzielne od brzucha,
I brzuch jak balon w powietrzu ulata.
Lecz skoro cicha, drzemiaca harmata
Nagle sie zbudzi rozkazem wyzwana,
Jak tarantula, gdy jej kto w nos dmuchnie
Wnet sciagnie nogi/ podchyla kolana
I nim sie nadmie, nim jady wybuchnie,
Zrazu przednimi kanonij erami
Okolo pyska dlugo, szybko wije
Jak mucha, co sie w arszeniku splami,
Siadlszy swoj czarny pyszczek dlugo myje;
Potem dwie przednie nogi w tyl wywroci,
Tylnymi kreci/ potem kiwa zadem,
Nareszcie wszystkie nogi w bok rozrzuci,
Chwile spoczywa, w koncu buchnie jadem.
Pulki stanely - patrza - car, car jedzie,
Tuz kilku starych, konnych admiralow,
Tlum adiutantow i cma jeneralow
Z tylu i z przodu, a car sam na przedzie.
Orszak dziwacznie pstry i cetkowany,
Jak arlekiny: pelno na nich wstazek,
Kluczykow, cyfer, portrecikow, sprzazek,
Ten sino, tamten zolto przepasany,
Na kazdym gwiazdek, kolek i krzyzykow
Z przodu i z tylu wiecej niz guzikow.
Swieca sie wszyscy, lecz nie swiatlem wlasnem,
Promienie na nich ida z oczu panskich;
Kazdy jeneral jest robaczkiem jasnym,
Co blyszczy pieknie w nocach swietojanskich;
Lecz skoro przejdzie wiosna carskiej laski,
Nedzne robaczki traca swoje blaski:
Zyja, do cudzych krajow nie ucieka,
Ale nikt nie wie, gdzie sie w blocie wleka.
Jeneral w ogien smialym idzie krokiem,
Kula go trafi, car sie don usmiechnie;
Lecz gdy car strzeli nielaskawym okiem,
Jeneral bladnie, slabnie, czesto - zdechnie.
Srod dworzan predzej znalazlbys stoikow,
Wspaniale dusze - choc gniew cara czuja,
Ani sie zarzna, ani zachoruja;
Wyjada na wies do swych palacykow
I pisza stamtad: ten do szambelana,
Ow do metresy, ow do damy dworu,
Liberalniejsi pisza do furmana.
I znowu z wolna wroca do faworu.
Tak z domu oknem zrucony pies zdycha,
Kot miauknie tylko, lecz stanie na nogi
I znowu szuka do powrotu drogi,
I jakas dziura znowu wnidzie z cicha;
Nim stoik w sluzbe wroci tryumfalnie,
Na wsi rozprawia cicho - liberalnie.
Car byl w mundurze zielonym, z kolnierzem
Zlotym. Car nigdy nie zruca mundura;
Mundur wojskowy jest to carska skora,
Car rosnie, zyje i - gnije zolnierzem.
Ledwie z kolebki dziecko wyjdzie carskie,
Zaraz do tronu zrodzony paniczyk
Ma za stroj kurtki kozackie, huzarskie,
A za zabawke szabelke i - biczyk.
Sylabizujac szabelka wywija
I nia wskazuje na ksiazce litery;
Kiedy go tanczyc ucza guwernery,
Biezy kiem takty muzyki wybija.
Doroslszy, cala jest jego zabawa
Zbierac zolnierzy do swojej komnaty,
Komenderowac na lewo, na prawo,
I wprawiac pulki w musztre - i pod baty.
