-->

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Название: Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 160
Читать онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 82 83 84 85 86 87 88 89 90 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nagle przyszedł mu do głowy nowy pomysł: a gdyby zaryzykować?

Drzwi mieszkania były zamknięte na klucz. Kloss wsłuchiwał się długo w panującą wewnątrz ciszę, potem wydobył z kieszeni swój cudowny scyzoryk. Zamek ustąpił ławiej niż poprzednio. W mieszkaniu nic się nie zmieniło; panował tu ten sam nieład, sukienki Ingrid leżały na podłodze. Kloss podszedł do telefonu: nakręcił numer Muellera. Był pewien, że zastanie hauptsturmfuehrera w gestapo. Czeka na meldunki; jego grupy operacyjne przeszukują Poczdam. Usłyszał wrzask. Mueller wrzeszczał nawet przez telefon. Przyłożył chusteczkę do ust i zmieniając głos powiedział:

– Panna Kield jest u siebie w mieszkaniu!

– Kto mówi? – spytał Mueller.

Kloss przerwał połączenie. Szef gestapo powinien tu być w ciągu najdalej dwunastu minut. Otworzył swoją czarną teczkę i nastawił „zabawkę" z plastyku na pierwszą minut trzydzieści pięć.

Sądzę, że nie popełniłem błędu – pomyślał.

Na niskim stoliku zobaczył duży wazon. Wymarzone miejsce na ładunek wybuchowy. Z tego pokoju nikt nie wyjdzie z życiem!

Gdy wszystko już było gotowe, ruszył ku drzwiom, ale właśnie w tej chwili usłyszał szczęk zamka. Miał zaledwie tyle czasu, by skoczyć za kolorową zasłonę na drzwiach balkonowych.

Weszła Ingrid Kield. Kloss widział ją przez szparę. Spojrzał na zegarek: piętnaście minut życia. Tyle jej zostało! A on?

Teraz pomyślał o sobie. Przecież on także nie opuści tego pokoju… Sądził, że Ingrid podejdzie do telefonu, ale ona opadła na krzesło, widział jej plecy. Panna Kield płakała.

Kloss poczuł nagle litość; niepotrzebną, nieuzasadnioną litość.

Spojrzał znowu na zegarek: czternaście minut do wybuchu ładunku. Zastrzeli tę dziewczynę i wyjdzie, zanim Mueller się pojawi. Odbezpieczył broń. Działał jednak zbyt powoli, jak na zwolnionym filmie; trzeba krzyknąć, zmusić ją, żeby wstała. Nie strzeli przecież w plecy szlochającej kobiecie. Za późno! Usłyszał głosy na klatce schodowej, potem kroki. Ingrid nie zamknęła drzwi na klucz! W pokoju stał hauptsturmfuehrer Mueller.

– Nareszcie! – wrzasnął. – Co się tu stało? Gdzie pani była? Kto do mnie przed chwilą dzwonił? – Siadł ciężko na krześle, tyłem do zasłony balkonowej. – Mamy jeszcze trochę czasu. Niech pani opowiada.

– Nic nie mam do powiedzenia – rzekła spokojnie Ingrid.

– Jak to? Nie rozumiem. Nie poznaję pani.

– Proszę mi dać spokój!

– Co to, do diabła, znaczy? Niedługo pojedziemy na dworzec. Musi się pani przebrać. Kazałem Fritzowi kupić trzy goździki. Dzisiaj będziemy ostrożniejsi.

– Proszę na mnie nie liczyć – oświadczyła tym samym tonem Ingrid. – Nigdzie nie pojadę i nikogo panu nie wydam. Skończyło się.

– Co pani powiedziała?! – ryknął Mueller. Skoczył z krzesła i zawisł nad Ingrid.

– Powiedziałam, że już nie będę z panem współpracowała. To pan zabił Heiniego.

Jeszcze dziesięć minut! Na schodach są gestapowcy, w korytarzu stoi Schabe. Pozostaje tylko jedna szansa: balkon. Ale z balkonu można skorzystać w ostatniej chwili; trzydzieści sekund przed wybuchem. A ta dziewczyna?

Zdradzała z zemsty – pomyślał Kloss. -I stary Prusak jej powiedział…

– Zapłacicie mi za to – usłyszał głos Ingrid. Mueller oparł rękę o wazon.

– Myśli pani, że tak łatwo z nami zerwać?

– Wszystko mi jedno!

– Pani nie ma wyobraźni. Pani nie wie, co ją czeka. -Musiało go sporo kosztować ściszenie głosu. Zmuszał się do łagodności. – Niech się pani uspokoi. Daję trzy minuty. Proszę się przebrać i jedziemy na dworzec…

Wyszedł z pokoju, otworzył drzwi frontowe. Kloss usłyszał podniesione głosy; Mueller rozmawiał ze Schabem. Jeszcze pięć minut! Rozsunął zasłony i trzymając odbezpieczony pistolet w ręku stanął przed Ingrid. Nie krzyknęła. Ta dziewczyna panowała jednak nad sobą.

– Cicho – szepnął i otworzył drzwi balkonowe. – Uciekajmy!

– Pan…

– Tak. Jeden z tych, których zdradzałaś. Szybko!

– Nie.

– Zginiesz za trzy minutv. Ładunek wybuchowy.

– Nie.

Kroki Muellera. Kloss skoczył na balkon. Gdy haupt-sturmfuehrer wszedł do pokoju, zobaczył Ingrid zamykającą drzwi balkonowe.

– Trochę powietrza – powiedziała.

– Pani nie zdążyła się jeszcze przebrać! – ryknął Mueller. Obok mego stał Schabe.

Siadła przy stole.

– Nie zdążyłam się jeszcze przebrać – oświadczyła -i nie sądzę, bym mogła zdążyć. – Spojrzała jeszcze na zegarek i to było ostatnie, co uczyniła świadomie. Mijały trzy minuty.

Kloss przeskoczył na balkon sąsiedniego mieszkania. Drzwi do wnętrza były otwarte. Zachowując się bardzo cicho, stąpając na palcach, wszedł do czyjejś sypialni; jakiś mężczyzna chrapał na łóżku. Kloss wyszedł na korytarz, otworzył drzwi wejściowe…

Wskazówki stanęły dokładnie na pierwszej trzydzieści pięć, gdy znalazł się na Albertstrasse. Potężny wybuch targnął powietrzem, a po chwili rozległo się wycie syren samochodów gestapo.

Kloss zwolnił kroku… Szedł powoli spokojną, pustą ulicą. Nigdzie się już nie spieszył.

HASŁO

1

Otworzył oczy i niemal natychmiast przykrył je powiekami, bo poraziła go smuga światła. Co to za bunkier? – przemknęło mu przez myśl. Skąd się tu znalazł?

Wyobraził sobie wilgotne, chropowate ściany betonowego schronu, zapragnął ich dotknąć. Poczuł przeraźliwy ból w lewej ręce, potem fala gorąca uderzyła mu do głowy. Znów stracił przytomność.

Kiedy ocknął się po kilku godzinach czy może minutach i powoli, z wysiłkiem odemknął powieki, nie musiał już mrużyć oczu.

Widocznie zaszło słońce – pomyślał. Przez wąską szczelinę widział zamglony kontur, ale w żaden sposób nie mógł sobie z niczym skojarzyć tego, co widzi. -Jakiś dziwny krajobraz – pomyślał. Przypomniał sobie, że przecież jest w bunkrze, tylko nadal nie wiedział, skąd się tu znalazł.

– Poruczniku Kloss – usłyszał. Nie mylił się, to był kobiecy głos. Skąd kobieta w bunkrze? Nie, przecież to nie kobieta, to jego ordynans, Kurt.

– Kurt – powiedział, ale nie usłyszał swego głosu.

– Poruczniku Kloss – znów ten kobiecy głos. Na pewno stanęła gdzieś za nim, wystarczy tylko obrócić się, by ją zobaczyć. Ale dlaczego tak trudno zmienić pozycję?

I nagle ujrzał twarz kobiety tuż przed sobą. Nie mógł tego pojąć. Widział ją przez wąską szczelinę tuż przed oczyma, to znaczy musi być na zewnątrz tego bunkra, a słyszy ją tak, jak gdyby była tuż obok. Coś wtragnęło między jego oczy a niewyraźny zarys kobiecej sylwetki. I zaraz potem poczuł przyjemny, chłodny dotyk. Już wiedział – to była ręka kobiety. Zobaczył siebie, ileż to lat temu – piętnaście, a może więcej? Chorował na szkarlatynę, leżał w pokoju o zasłoniętych oknach i czekał, czekał na coś. Aż wreszcie przyszła matka, położyła mu chłodną dłoń na czole i wiedział już, że właśnie tego dotknięcia oczekiwał.

Mamo – chciał powiedzieć, wbrew zgrubiałym wargom – jestem bardzo chory, mamo. – Ale wiedział, że to zbyt trudne…

Znów dostrzegł kobietę w polu widzenia. I nagle zachciało mu się śmiać. Zrozumiał, skąd to wyobrażenie, że znalazł się w bunkrze i patrzy na świat przez wąską szczelinę. Miał obandażowaną głowę, tylko oczy pozostały nie zasłonięte. A kobieta, która się nad nim pochyla, nie jest matką. To młoda, ładna dziewczyna. Spod białego czepka z czerwonym otokiem wyglądają kosmyki ciemnych włosów.

– Jak się pan czuje, poruczniku Kloss? Czy może pan odpowiedzieć? – usłyszał jej głos.

Zrozumiał, co mówiła, choć zdał sobie równocześnie sprawę, że słowa te wypowiedziane zostały w innym, jakimś obcym języku. Innym językiem mówiła do niego matka, w innym formułował przed chwilą swoje myśli. Ale przecież doskonale rozumie, co ta kobieta doń powiedziała. Do niego? To zabawne, zwracała się do jakiegoś porucznika Klossa, a on przecież nie jest porucznikiem Klossem, nazywa się Staszek Moczulski, ma dziesięć lat i bardzo ciężko choruje na szkarlatynę.

1 ... 82 83 84 85 86 87 88 89 90 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название