Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Wy też zajmujecie się trochę tą sprawą – powiedział – ale dla nas to będzie niedługo historia.
– Macie już tych ludzi? – zapytał Kloss.
– Twoje zdrowie, Hans – roześmiał się Brunner. – Będziemy ich mieli. Głaubel to świetny chłopak.
– Co ma z tym wspólnego Głaubel? – zapytał Kloss.
– Chciałbyś wiedzieć, Hans? – Brunner znowu napełnił kieliszki. – To mój osobisty sukces, mój drogi, i nie mam ochoty dzielić się nim z nikim.
– Pięknie – oświadczył Kloss. – A jeśli ja coś będę wiedział?
– To mi na pewno powiesz – wybuchnął śmiechem Brunner. – Będzie jakiś towar do wymiany.
Jakie informacje posiada Brunner? Może po prostu bluffuje? Siatka Edwarda jest przecież czysta. Ludzie są wielokrotnie sprawdzani; nikogo nie aresztowano, nic się dotąd nie zdarzyło, co mogłoby budzić niepokój. A jednak? Może Danka była nieostrożna? Centrala znowu żąda informacji w sprawie Pułkowskiego. Dano im cztery dni. Jak wykonać to zadanie?
Kelnerka przyniosła kawę, Kloss skosztował, była chłodna i tylko z nazwy miała coś wspólnego z kawą. Odstawił filiżankę i w tym momencie zobaczył w drzwiach kawiarni pana Riolettę.
Czyżbym coś przeoczył? – pomyślał. – Czyżby ten Włoch mnie śledził?
Rioletto szedł do jego stolika.
– Dzień dobry, panie poruczniku – powiedział. -Jeśli pan na nikogo nie czeka…
– Nie czekam – odrzekł sucho Kloss. – Proszę, niech pan siada.
Rioletto rzucił na stół paczkę gitanów i skinął na kelnerkę. Po chwili postawiła przed nim filiżankę czekolady.
– Piję zawsze czekoladę – wyjaśnił. – Łatwiej ją dostać w tym kraju niż w Berlinie. Kloss milczał.
– Właściwie, panie poruczniku – ciągnął Rioletto – rad jestem przypadkowi, który nas tu zetknął.
– Bardzo lubię przypadkowe spotkania – powiedział Kloss, akcentując słowo „przypadkowe".
Rioletto roześmiał się.
– Pan jest zbyt nieufny. Pracuje pan w Abwehrze, prawda?
– Dlaczego pan o to pyta?
– Nie pytam, stwierdzam. Pan przecież nie wierzy w moje możliwości nadprzyrodzone.
– Nie.
– Brunner ma na ten temat inne zdanie.
– Mój przyjaciel Hermann i ja często różnimy się w poglądach – oświadczył Kloss. – Tak bywa. Ja lubię konkrety i fakty.
– Prowadzicie – Rioletto mówił jakby z pewnym wahaniem – tę samą sprawę.
– Co pan ma na myśli?
– Dywersję w zakładach Reila. Powiedziałem już Brunnerowi, że jestem gotów pomóc.
Kloss przyglądał mu się z napiętą uwagą. Czego naprawdę chce ten Włoch? Czy pracuje dla Brunnera? Czy Brunner kazał mu śledzić Klossa?
– To samo chciałby pan powtórzyć mnie? – zapytał.
– Może – odpowiedział Włoch.
– Po co, panie Rioletto? Jeśli pracuje pan dla nas…
– Tego bym nie powiedział – Rioletto spokojnie pił czekoladę. -Ja lubię inny styl rozmowy, panie poruczniku, a jeśli czasami pomagam… to wcale nie znaczy… -ł natychmiast zmienił temat. -Jakże się czuje piękna małżonka gauleitera?
Kloss spojrzał na zegarek. Zbliżała się za kwadrans pierwsza.
W mieszkaniu przy ulicy Wałowej 15 Edward również spojrzał na zegarek.
– Musisz już iść – powiedział. – Popełniłeś błąd, bardzo poważny błąd. Jesteś zdekonspirowany i nie wolno ci było tu przychodzić.
– Co miałem robić?
– Zniknąć i odczekać. Wiesz dobrze, że nie wolno podejmować żadnych kroków bez mojego pozwolenia.
– Ten Niemiec jest uczciwy.
– To trzeba jeszcze sprawdzić. Idź i czekaj na dalsze rozkazy.
W tej chwili rozległ się dzwonek. Edward podniósł się powoli z krzesła, szybkim spojrzeniem omiótł pokój. Szkic Kazika wrzucił do skrytki.
– Broń? – zapytał Kazik.
Edward zanurzył dłoń w kieszeni i podszedł do drzwi.
– Kto tam?! – krzyknął.
– Hydraulik – usłyszał. – Woda przecieka na pierwszym piętrze.
Edward otworzył i odskoczył od drzwi. Nie zdążył. Do przedpokoju wdarło się trzech mężczyzn po cywilnemu, w dłoniach trzymali pistolety. Jeden z nich, to był właśnie Glaubel, rzucił Edwarda na podłogę, dwóch pozostałych dosięgło Kazika, gdy biegł już do okna. Walka trwała krótko. Gestapowiec uderzył chłopca kolbą po głowie. Kazik zwalił się na podłogę. Do mieszkania wszedł, również po cywilnemu, Brunner.
– Ocucić – powiedział, wskazując na Kazika.
Po chwili siedzieli na krzesłach, trzymając ręce na stole. Gestapowiec z bronią w ręku nie spuszczał ich z oczu, a Brunner i Glaubel przetrząsali mieszkanie. Wyrzucali z szafy bieliznę, otwierali szuflady, obmacywali ściany. Na stoliku nocnym przy łóżku stał blaszany budzik. Edward wiedział, że spieszy się o dwie minuty. Wskazówki budzika zbliżały się do pierwszej, a Janek był zawsze punktualny. Jeszcze cztery minuty. Ogarnął go strach, a potem wrócił chłodny spokój. Jak przestrzec Janka? Na parapecie okna stała doniczka z kwiatami, zasłona była lekko uchylona. Jeszcze trzy minuty.
– Pomieszkamy tu trochę razem – powiedział Brunner. – Mam nadzieję, że sami podacie nazwiska i adresy wspólników, ale wolimy spotkać się z nimi tutaj, to świetne miejsce. – Patrzył uważnie na Edwarda. – Niecierpliwisz się, prawda? Oczekujesz wizyty? To bardzo dobrze.
– Nikogo nie oczekuję i nic nie rozumiem. – odrzekł Edward. – Panowie, tu nastąpiła jakaś pomyłka. Glaubel wybuchnął śmiechem i podszedł do okna.
– Pomyłka! – wykrzyknął. – Zapytaj tego chłopaka -wskazał na Kazika. -Jeszcze wczoraj opowiadał mi takie piękne rzeczy. – Oparł dłoń na doniczce i wyjrzał przez okno.
– Odejdź od okna – rozkazał Brunner – i niczego nie ruszaj. Wszystko może być ważne.
Edward z rozpaczą patrzył na tarczę budzika. Słyszał powolne cykanie zegara. Dwaj gestapowcy rewidowali właśnie kuchnię. Brunner ściągnął pościel z łóżka, a Glaubel opukiwał framugi.
Edward podjął błyskawiczną decyzję; od okna dzieliło go parę kroków… Może zdąży skoczyć, zanim tamten wystrzeli, żeby tylko zdążył skoczyć. Wbił mocno nogi w podłogę, pochylił się całym ciałem naprzód, a potem ręce wsparł o poręcze krzesła…
Kloss podchodził właśnie do kamienicy numer piętnaście. Włocha zostawił w kawiarni, wahał się jeszcze chwilę, czy iść na spotkanie, ale postanowił ryzykować, chociaż może powinien…
Myślał ciągle o terminie czterech dni, które dała im centrala i rozważał rozmaite koncepcje akcji w fabryce… Chciał już skręcić do bramy, gdy nagle usłyszał krzyk i brzęk tłuczonego szkła.
Z drugiego piętra spadła doniczka, uderzyła o płyty chodnika.
Kloss, nie patrząc w górę, przyspieszył kroku. Widział przed sobą pusty chodnik; nic więcej, tylko pusty chodnik. Leciutkim, niedostrzegalnym niemal ruchem przesunął kaburę pistoletu na brzuch. Wiedział już, co się stało.
Nie myślał teraz o sobie, myślał o nich, o Edwardzie, który zdążył wypchnąć doniczkę na ulicę i zapewne za to zapłaci, bardzo drogo zapłaci.
Ulica Wałowa była długa, na tym odcinku niemal bez przecznic. Odrapane kamieniczki, wąskie chodniki, korytarz, który trzeba przebyć. Kloss szedł coraz szybciej, myślał teraz o Dance. Z jakiego kierunku nadejdzie? Jeśli od strony Polnej, będzie zgubiona. Jeśli od parku, powinien spotkać ją po drodze.
Ciszę rozdarł warkot motorów. Na Wałowej pojawiły się ciężarówki z żandarmami.
Obstawiają ulicę – pomyślał Kloss. – Brunner musiał dojść do wniosku, że ten, który miał zjawić się u Edwarda, nie zdążył odejść daleko.
Parę metrów przed nim zatrzymał się również samochód, wyskoczyli żandarmi, kordon zamknął ulicę; ci, którzy nie zdążyli schować się do bram, wpaść na podwórze, wędrowali teraz do ciężarówek. Żandarmi wpychali ludzi do bud, rzucając na ziemię kenkarty. Rozległ się krzyk kobiet, krzyk, który Kloss znał dobrze… Minął spokojnie żandarmów, zasalutowali, on podniósł niedbale rękę do góry i jeszcze przez chwilę przyglądał się łapance.
Zatrzymał się na rogu Wałowej i niewielkiego placyku, przed wystawą sklepu z zabawkami. Postanowił tu poczekać piętnaście minut. Może Danka jednak nadejdzie. Zobaczył ją z daleka; pewna siebie, dobrze ubrana, szła od strony parku. Dostrzegła go, gdy był już przy niej.