Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Więc może wtedy poczuł po raz pierwszy to zagrożenie, którego istoty nie może zgłębić, ale o którym wie, że istnieje. Tak bardzo chciałby być szczery wobec niej. Ta potrzeba nagromadziła się w nim przez lata zakłamania, udawania i maskowania. Ale nie może. Musi wytrwać. Powiem jej po wojnie – pomyślał – jakby nie było rzeczy prostszej na świecie, jak przyznanie się do tego, że przez lata wojny było się śmiertelnym wrogiem narodu, do którego ona należy, wodza, którego ona, jeśli nawet nie kocha i nie podziwia, to uznaje za swego.
A może odczuł to zagrożenie jeszcze wcześniej, późnym wczorajszym popołudniem.
– Edyto, zrób nam kolację – powiedział, stawiając przed nią wszystkie posiadane w domu zapasy – ja muszę jeszcze coś załatwić. – Przyjęła to bez protestu, uznała za normalne, że ona przygotuje kolację swemu mężczyźnie, nie pytała, dokąd musi wyjść jej Hans i jakie sprawy załatwić; były to jego męskie sprawy, do których, jako prawdziwa niemiecka kobieta, nie chciała się wtrącać, a może po prostu sądziła, że sprawy, jakie musi załatwić, dotyczą wojny, a ona nie chciała dzisiaj myśleć o wojnie.
Bartek czekał nań jak zwykle w mrocznym pokoiku za sklepem zegarmistrza. Ćmił swego śmierdzącego skręta. Przygotowali akcję na drugiego stycznia, zdobyli jakieś angielskie miny, podobno niezawodne w działaniu. Bartek był optymistą, wierzył w powodzenie tej akcji, cieszył się z góry na myśl, że razem z wiaduktem wyleci w powietrze transport oznaczony kryptonimem „E-19", a wszystkie transporty z poprzedzającą numer literą „E" oznaczały, że pochodzą z Zagłębia Ruhry – a więc broń i amunicja. Omówili szczegóły: początek ataku dwudziesta druga pięćdziesiąt osiem, siedem minut przed spodziewanym transportem („Żeby się tylko nie spóźnił" – złożył ręce jak do modlitwy Bartek). Dla odciągnięcia uwagi pół godziny przedtem wydzielony oddział zaatakuje posterunek żandarmerii w Gródkach. Kloss pochwalił wybór miejsca pozorowanego ataku – siedem kilometrów, a więc strzelaninę usłyszą, ale droga trudna, pokonanie jej zajmie sporo czasu. A na końcu Bartek jakby od niechcenia powiedział, że sprawa Floriana okazała się fałszywym alarmem. Florian po prostu podczas odwrotu skręcił nogę i zrobił to, co w takiej sytuacji zrobić należało – w obawie przed obławą odbił w bok, kuśtykając dotarł do zagrody jakichś swoich krewniaków i tam, zaszyty w sąsieku, przeczekał do rana.
Więc może ta sprawa tak niepokoi Klossa? Kiedy wczoraj zadzwonił Brunner i z nonszalanckim triumfem doniósł, że ma partyzanta, Kloss był przekonany, że właśnie Florian wpadł w ręce gestapo i jedyną rzeczą, jaką może zrobić, to spróbować wyrwać go z łap Brunnera, przenieść do aresztu Abwehry i jak najbardziej zagmatwać sprawę, przeciągnąć ją jak najdłużej, mając nadzieję, że w rozgardiaszu bliskiej ofensywy Florianowi uda się ujść z życiem. Więc jeśli nie Floriana, to kogo ma Brunner? I skąd ten triumf w jego głosie? Może złapał po prostu jakiegoś chłopa, nie mającego nic wspólnego z partyzantką? Ale przecież Brunner powiedział, że schwytany „śpiewa". I dlaczego Brunner, tak zwykle zazdrosny o sukcesy, tak ściśle przestrzegający podziału kompetencji, zgadza się, ba, nawet nalega, żeby Kloss przesłuchał „jego" partyzanta?
Nie podoba mu się to. Wie, co sądzić o demonstrowanej przez Brunnera przyjaźni. Nie lubią tu Brunnera.
– Nie mogę zrozumieć, Kloss – powiedział mu dziś Broch – że pan przyjaźni się z tym łajdakiem.
Właśnie, Broch. Co znaczyło to idiotyczne przesłuchanie, te pytania o treść rozmów, prowadzonych przedwczorajszej nocy, kiedy wracali po odprowadzeniu dziewcząt? Czyżby Brunner podejrzewał, że do Edyty mógł strzelać któryś z nich? Może podejrzewa właśnie jego? Kloss nieraz czuł na sobie badawcze spojrzenie wyblakłych, niemal przezroczystych oczu Brunnera. Czyżby coś wyczuwał? A może jednak prowokacja? Może Edyta jest jego wspólniczką?
Nie! To odrzuca stanowczo. Nauczył się już chyba trochę, zdobył nieco wiedzy o ludziach, niemożliwe, żeby udawała… A dlaczego właściwie niemożliwe, jeśli on potrafił przez cztery lata żyć wcielony w innego człowieka? Dlaczego ma zakładać, że jest przypadkiem niepowtarzalnym? Kobiety są urodzonymi aktorkami. Edyta jest piękna – to jej jeszcze pomaga. Tak chętnie wierzymy, że wybrała nas piękna kobieta…
A jednak nie. Nie wie dlaczego, ale jest pewien Edyty. Więc może Brunner wpadł na jakiś ślad i po prostu wykorzystuje okazję?
Wtedy, w sylwestrową noc Kloss poprosił Edytę, żeby przyniosła mu zdjęcie, które przysłał jej z wycieczki do Królewca. Wczoraj po południu powiedziała, że nie mogła znaleźć, gdzieś je zawieruszyła. Czy naprawdę? Powiedzmy, że ona nie kłamie, ale przecież nie mieszka sama, jest ta druga, Greta, o której jego ordynans mówił, że kombinuje z Brunnerem. Więc jeszcze jedno powiązanie z Brunnerem. Czyżby tak wyglądała sieć zaciskająca się wokół łowionej ryby?
Ale cóż w takim razie znaczyłoby przesłuchanie Bro-cha, a tym bardziej Schneidera? Spotkał małego wiedeńczyka, gdy tamten właśnie wracał od Brunnera. Trząsł się z wściekłości.
– To bydlę zarzuciło mi kłamstwo… – Dopiero gdy wypił kieliszek koniaku, wrócił nieco do równowagi. Opowiedział, że Brunnera bardzo interesowało, w jakich okolicznościach poznał Edytę Lausch, a gdy opowiedział mu historię o napadzie na żonę amtsleitera, wszystko inne przestało go interesować.
– A w jakich okolicznościach zarzucił panu kłamstwo? – spytał go Kloss.
– Zadał mi pytanie, czy po wyjeździe panny Lausch z tego miasta w czterdziestym pierwszym roku spotkałem się z nią później. Odparłem, zgodnie z prawdą, że dopiero u pana, podczas tej nocy sylwestrowej. Ale on miał nasze kartoteki. Na podstawie przebiegu służby panny Lausch i mojej doszedł do wniosku, że w czterdziestym trzecim roku oboje jednocześnie byliśmy w Kijowie. Być może to prawda, ale nie miałem pojęcia, że ona też tam była…
Może Brunner podejrzewa o coś Schneidera, sądzi, że z racji ich znajomości Edyta coś o tym mogłaby wiedzieć i dlatego Schneider usiłował ją zabić?
– Mało prawdopodobne, choć możliwe – mruknął do siebie, wchodząc na schody gmachu, w którym urzędował Brunner.
– Nareszcie, Hans – powiedział wstając na jego powitanie. – Nie mogłem się ciebie doczekać. Wyobraź sobie, dzwoniłem niedawno, ale miły skądinąd głos kobiecy odparł, że właśnie do mnie wyszedłeś. Nie pochwaliłeś się, że przyjąłeś lokatorkę. Może bym ci to wtedy odradził.
– Zaproszę cię na zaręczyny, Hermann – powiedział Kloss.
– Z lokatorami bywają kłopoty, Hans, posłuchaj rady starszego, bardziej doświadczonego przyjaciela, a już szczególnie z lokatorkami.
– O tym chciałeś ze mną mówić?
– Siadaj, siadaj. To bardzo poważna rozmowa, nie płoche żarty, Kloss. Możesz mieć kłopoty. Chyba nie lubisz mieć kłopotów?
– Daj mi cygaro, Hermann, masz zawsze dobre cygara.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Hans? – wycedził wolno Brunner.
– Nic – powiedział. – Po prostu przy poważnych rozmowach lubię palić dobre cygara. Ale zanim przejdziesz do tych swoich rewelacji, może zechcesz powiedzieć, jakie są wyniki śledztwa w sprawie zamachu na życie funkcjonariuszki służby pomocniczej, Edyty Lausch? Pytanie jest prywatne, pytam jako jej kuzyn i… – zawiesił głos – narzeczony.
– Chciałem cię ostrzec, Hans. Ty chyba nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje. Zaklinam cię na naszą przyjaźń, daj sobie spokój z tą dziewczyną. Ja nie powiem nikomu, ale ty ze swojej strony musisz zapobiec rozgłosowi. To się nie może roznieść, że cokolwiek cię z nią łączy.
– Nie rozumiem cię, Hermann, mów jaśniej.
I wtedy Brunner kazał wezwać schwytanego partyzanta. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł Kloss, był jego ubiór. Nie znaczy to, żeby ten lekko łysiejący, trzydziestopa-roletni człowiek był jakoś szczególnie ubrany, ale miał całeiczyste ubranie. Żadnych śladów pobicia.
Kloss nieraz widział ofiary przesłuchań w tym gmachu. Zaciskał pięści, wściekły z bezsilności. Wiedział, jak wyglądają ofiary takich przesłuchań. Już wtedy zaczęło mu coś świtać. Dostrzegł, że Brunner popełnił błąd. Potem, gdy wysłuchał zeznań tego człowieka, gładkich, nawet zbyt gładkich, zrozumiał więcej. Sprawa napadu na wiadukt niewiele, jak widać, interesowała Brunnera. Rzekomy partyzant podawał się za adiutanta dowódcy partyzanckiego Bartka. Kiedy Kloss poprosił o rysopis i tamten powiedział: „blondyn", Kloss już wiedział, że ma do czynienia z bluffem, ale jeszcze nie mógł pojąć jego istoty. Bartek na fotografiach z listów gończych był blondynem, od blisko roku ma przyciemnione włosy. Ale jądro zeznań Wasiaka (takie nazwisko i pseudonim „Grzmot" podał zatrzymany) tkwiło w czym innym. Otóż Wasiak twierdził, że Bartek miał się wkrótce spotkać z kobietą współpracującą od dawna z bolszewickim wywiadem. Ta kobieta jest podobno młoda, niedawno przyjechała do tego miasta, w którym była już kiedyś i właśnie wtedy została zwerbowana. Wasiak zna jeszcze imię tej dziewczyny. Oczywiście – Edyta. Kloss uśmiechnął się. Pedanteria Brunnera jest zabawna.