Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Odprowadź go do piwnicy – powiedział Florian. -Dobrze go pilnuj i ani się waż bez rozkazu…
– Jak chcesz – skrzywił się partyzant – ale ja na twoim miejscu… – Lufą popchnął Klossa w stronę drzwi.
– Masz rację – odpowiedziała Anka na pytające spojrzenie Floriana – musimy poczekać na Bartka.
– Coś mi w tym nie gra – powiedział Florian. – To zbyt łatwe, żeby mogło być prawdziwe. Przecież w Abwehrze nie siedzą idioci. Gdyby posyłali agenta, potrafiliby go zaopatrzyć w sto najlepszych dokumentów.
– Chciał się widzieć z Bartkiem przed północą – przypomniała sobie dziewczyna. – Czyżby on… – nie skończyła zdania, ale Florian i tak zrozumiał.
– Nie znaleźli przy nim żadnego meldunku.
Gajowy Rudziński wszedł bez pukania, mrukliwy jak zwykle i jakiś niezadowolony. Postawił przed nimi kubki z parującym mlekiem.
– Pijcie, póki ciepłe – powiedział. A po chwili dodał: – Pan komendant Bartek będzie wściekły, że go pan zwolnił.
– Kogo? – zapytał nie rozumiejąc Florian. Myślami był ciągle przy Hansie Klossie, którego książeczkę oficerską trzymał w dłoni.
– Tego pioruńskiego szwagra, Zająca, znaczy się.
– Tego szmugłera? Skądże, miał siedzieć.
– Nie ma go – powiedział Rudziński. – Jakeście złapali tego szwaba, to chłopaki poszły na górę, żeby posłuchać, jak pan z nim gada i on widać przez ten czas… Ale toboły zostawił.
– Co jest w tych tobołach? Trzeba sprawdzić.
– Rąbanka, zwyczajnie – odparł flegmatycznie Rudziń-ski. – Ale pokaż mi pan drugiego takiego szmuglera, który zostawia towar i pryska.
– Pański szwagier?
– Ano – odpowiedział stary – nie ja wybierałem. Prawdę powiedziawszy: śmieć nie szwagier. Przed wojną kumał się z granatowymi, ludzie gadali różne rzeczy, ale czy to wiadomo, co ludzie gadają…
Florian odsunął Rudzińskiego, wyskoczył do sieni.
– O ucieczce tego szmuglera jeszcze pogadamy, to was nie minie. Teraz idziemy go szukać. Obstawicie dojścia do szosy, pewnie uciekł w tamtą stronę. Ty dokąd? – zawołał do Anki. – Wracaj na miejsce! Przygotuj się do nadawania, za pół godziny twój czas. Ogłosisz ciszę, przejście na nowe godziny i nowy szyfr. Jasne? – Wybiegł, nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć.
10
Poczekali, aż z drzwi Kobasowej wyszli ostatni pijani oficerowie niemieccy. Po chwili gruba służąca poczłapała piętro wyżej, gdzie, jak sprawdzili wcześniej, miała służbowy pokoik. Dopiero wtedy wyszli na schody i zadzwonili. Kobasowa była już w szlafroczku, na twarzy miała resztki zmywanego makijażu. W jednej chwili dostrzegła broń w rękach wchodzących. Usiłowała zamknąć drzwi, ale któryś z młodych mężczyzn popchnął je i wsunął nogę w szparę. Wtargnęli do wnętrza. Była tak przerażona, że nawet nie krzyknęła.
– Ja… ja… – zaczęła bełkotać – ja me mam żadnych pieniędzy…
– Sama w domu?
– Tak… ale ja naprawdę…
– Nie potrzebujemy pani pieniędzy – powiedział jeden z młodych mężczyzn i zobaczył przerażenie na jej twarzy, której ściekający makijaż nadawał wygląd tragiczny i groteskowy jednocześnie.
– Więc chcecie – powiedziała szeptem – nie… ja nie zrobiłam nic złego, prowadzę tylko interesy… Ja pomagam ludziom… Nie możecie tego zrobić… nie możecie mnie…
– Możemy – powiedział wysoki, który wetknął nogę w szparę drzwi. – Możemy, ale me chcemy, przynajmniej na razie. Chcemy porozmawiać o interesach i o pomocy ludziom. Nie zaprosi nas pani do pokoju?
– Ależ proszę, proszę bardzo – powiedziała, z trudem odzyskując równowagę. Zrozumiała, że nie przyszli jej zabić, przynajmniej od razu. – Przepraszam za bałagan.
Rzeczywiście salonik wyglądał tak, jakby przeszedł tędy niedawno tajfun.
– Sami panowie widzicie, jak oni się zachowują, jak świnie – powiedziała pani Kobas i zaczęła płakać. Łzy żłobiły sobie kręte korytarzyki w warstwie pudru. Niższy z mężczyzn podszedł do kredensu, wziął nie dopitą butelkę koniaku, poszukał wzrokiem kieliszków. Nie znalazłszy czystych, podniósł butelkę do ust, pociągnął tęgo, oddał wysokiemu.
– Kim panowie są? – zapytała przez łzy.
– Widzi pani nasze wizytówki – wysoki wskazał rewolwery. – Nic więcej nie musi pani wiedzieć. Mamy do pani interes. Nasz przyjaciel, Jan Borecki, poszedł kiedyś do dentysty. Trzeba trafu, że dentysta został aresztowany. Razem z nim wzięto pacjentów, między innymi naszego przyjaciela. On musi wyjść.
– Rozumiem – powiedziała pani Kobas. – Ale nie wiem, czy będę mogła. Schowajcie to, proszę – uspokoiła się już. Przyszli porozmawiać o interesach. W gruncie rzeczy sympatyczni chłopcy, ale napędzili jej strachu. – Koszty są wysokie: pięćdziesiąt do stu tysięcy. Ale tylko część w „młynarkach", reszta w dolarach albo funtach. Inaczej nie chcą w ogóle gadać. Może być złoto, na przykład stara biżuteria, ale w niektórych sprawach i to nie pomaga.
– Zapłaci im pani, ile zechcą. Dla pani uspokojenia mogę dodać, że nasz przyjaciel nie ma nic wspólnego ze sprawą tego dentysty. Na tej kartce ma pani wszystkie dane. Miejsce urodzenia, miejsce pracy i tak dalej.
– Macie forsę? -przyjęła podany jej szarmancko ogień, zaciągnęła się papierosem.
– Pani ma – odpowiedział ten niższy. – Zapłaci im pani ze swoich.
– Chcecie, żebym wykładała swoje oszczędności? -roześmiała się głośno. -Nie ma głupich, panowie. To nie w dzisiejszych czasach. Nie będę szukała potem wiatru w polu.
– Pani nas nie zrozumiała – wysoki ukłonił się jej uprzejmie. – Pani zapłaci ze swoich i nikt nie odda pani pieniędzy.
– Chcecie mnie zrujnować, biedną, samotną kobietę? Wyście mi to dali? Własną pracą to wszystko – zatoczyła ręką łuk, wskazując na meble i obrazy.
– Nie przesadzajmy – powiedział ten niższy. – Nie tylko pracą i nie tylko własną. Od majątku zdobytego sposobami nie zawsze godnymi Polki…
– Czego ode mnie chcecie? – przerwała.
– …zapłaci pani podatek – skończył. – Damy pokwitowanie, przyda się po wojnie.
– Postaram się, ale nie wiem, czy będę mogła.
– Takie rozmowy jak dzisiaj -uśmiechnął się ten niższy – zaczynamy zwykle od zgolenia głowy delikwentce. Ze względu na dobro sprawy, wyjątkowo odstępujemy od zwyczaju. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, że w razie potrzeby potrafimy także spalić na przykład czyjś sklep. Z pewnością zna pani takie wypadki. Niekiedy – wyciągnął z kieszeni broń, podrzucił do góry i złapał w locie – zmuszeni jesteśmy uciekać się do ostateczności.
– Postaram się – powiedziała pani Kobas – zrobię naprawdę wszystko, co w mojej mocy.
– Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia. -Wysoki wstał. – Jest pani rozsądną kobietą. Nie musimy pani mówić, że sprawa jest pilna. – Skierował się ku drzwiom. – Aha, jeszcze jedno – odwrócił się. – Gdyby przyszła pani do głowy myśl, że można by o naszej dzisiejszej rozmowie zawiadomić sturmbannfuehrera Geibla albo innego z pani przyjaciół, to radzę czym prędzej pozbyć się tej myśli. Szkoda by było nie doczekać końca wojny, prawda?
– Za kogo mnie pan ma! – zawołała z oburzeniem. -Przecież jestem Polką! W jaki sposób będę mogła panów zawiadomić?
– Zgłosimy się sami – przesłał jej ukłon od drzwi. -Proszę nas nie odprowadzać, znamy drogę.
Pani Kobas została w przedpokoju sama. Dotknęła dłonią czoła, szczelniej otuliła się szlafrokiem. Miała dreszcze. Zamknęła kolejno wszystkie trzy zamki, a na końcu zaciągnęła jeszcze łańcuch.