Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A jeśli trzeba będzie go odesłać, pan go dostarczy gruppenfuehrerowi. Sam pan przecież powiedział, że gruppenfuehrer powinien pana zrozumieć. Pan mu najlepiej wyłoży, dlaczego akcja miała taki właśnie przebieg. Nikt nie zrobi tego lepiej, Brunner…
Tymczasem Filipa wprowadzono do celi. Rzucił się na twarde posłanie. Zanim zapadł w nerwowy półsen, dotknął pieszczotliwie szwu marynarki. Wyczuł palcami okrągłą obłość fiolki. Podziałało to na niego uspokajająco.
Co z Jankiem? -pomyślał, zanim stracił świadomość. – Skąd znają ten kryptonim?
9
Dwie godziny błąkał się po lesie, zanim zatrzymał go okrzyk:
– Stój! Kto idzie?
Światło kieszonkowej latarki smagnęło go po twarzy. Wymienił hasło. Milczący partyzant powiedział:
– Pójdzie pan za mną – i szli prawie pół godziny, nim z mroku zaczęły się wyłaniać kontury leśniczówki.
W największej izbie Florian prowadził odprawę. Otrzymał właśnie wiadomość, że na stacji Trokiszki żandarmi urządzili obławę. Nie wiedział, czy nie ma to przypadkiem związku z ostrzeżeniem o koncentracji sił niemieckich. Zdecydował, że posterunki wysunąć należy jeszcze dalej na linię Trokiszki – Dąbrowa. Zarządził ogłoszenie stanu alarmowego w pododdziałach i kazał przygotować ludzi do zmiany miejsca postoju.
– Mam dwu rannych – powiedział Rudolf – z piątkowej kolejówki, co z nimi zrobić?
– Przed nocą musisz ich zamelinować w Rudkach. Niewykluczone, że będziemy musieli przeprawić się przez Wisłę. Są jakieś pytania? – zapytał dla porządku, ale pytań nie było i partyzanci zaczęli się podnosić do wyjścia. Wtedy właśnie wszedł Kuba, prowadząc przed sobą Klossa.
– Powiedział hasło, chciał się widzieć z dowódcą – wyprężył się służbiście.
– Słucham? – zapytał Florian. – Co mi pan ma do powiedzenia?
Kloss wskazał wzrokiem obecnych i dopiero gdy partyzanci wyszli, siadł na zydlu podsuniętym przez Floriana.
– Gdzie jest Bartek? Chcę mówić z Bartkiem.
– Zastępuję Bartka, może pan mówić ze mną.
– Tak? Przychodzę z polecenia pana Kozioła.
– W porządku – powiedział mężczyzna. – O tej sprawie może pan mówić tylko z Bartkiem, powinien zaraz wrócić.
– Co to znaczy: zaraz? – Kloss spojrzał na zegarek. -Muszę się z nim widzieć przed północą.
– Rozumiem. Ale musi pan poczekać. Chce pan coś zjeść? Ale na zimno, nie palimy ognia. A może się pan prześpi? – W drzwiach dostrzegł głowę Anki. – Zabierz naszego gościa na górę, mech się prześpi. Poznajcie się – to jest Anka.
– Janek-powiedziałKloss ściskając dłoń dziewczyny. – Gdyby Bartek nie przyszedł do pół do dwunastej, proszę mnie obudzić mimo wszystko.
Florian został sam. Chciałby, żeby Bartek był już z powrotem. Nie lubił odpowiedzialności, bał się, że ma zbyt małe doświadczenie leśne na wypadek jakiejś akcji Niemców. Jest wpół do dziesiątej. Czego ten facet chce od Bartka? Przedstawił się „Janek". Niekiedy Florian odbierał od Filipa informacje z tym właśnie kryptonimem. Ale to nie musi być ten, imię jest dość pospolite. Trzeba teraz – pomyślał – żeby Anka spaliła wszystkie niepotrzebne papiery, zanim stąd ruszymy.
W półotwartych drzwiach pojawił się nie znany Florianowi facet w pumpach.
– Czego? – zapytał.
– Panie dowódco, pozwól mi pan iść.
– Gdzie pan dojdzie o tej porze? Godzina policyjna to pies? Pójdzie pan rano, jeśli dowódca pana zwolni – odpowiedział i jednocześnie usiłował sobie przypomnieć, jak nazywa się ten skamlący szmugler, którego Bartek przed wyjściem zabronił zwalniać.
– Patriota jestem, panie dowódco, każdy to może zaświadczyć. Ten leśniczy Rudziński musiał coś panom na mnie nagadać, że mnie nie puszczacie, ale to mój szwagier, on ma na mnie złość. A z godziną policyjną jakoś sobie poradzę. Nie mogę czekać, aż mi się towar zaśmierdzi.
– Dość, panie Zając – przypomniał sobie wreszcie to nazwisko. – Dowódca powiedział: nie wypuszczać niko-ąo, więc nikogo nie wypuszczę.
Po wyjściu Zająca zdrzemnął się chyba na moment, bo nie zauważył wejścia Anki i chłopaka.
– Co się stało? – zapytał półprzytomny – przyszedł Bartek?
– Mały ma przywidzenia – powiedziała Anka. – Porozmawiaj z nim.
– Jak Boga kocham, nie mylę się – powiedział Mały. -Uwierz mi Florian, wiesz, że nie bujam.
– Nie twierdzę, że bujasz – powiedziała Anka. – Mogło ci się pomylić.
– O co chodzi? Wykrztuście wreszcie. Powiedz po kolei – zdenerwował się Florian.
Więc chłopak zaczął opowiadać o tym, jak parę dni temu na ulicy Głównej granatowy gonił handlarkę pieczywa, jak biegł roztrącając ludzi, popchnął nawet starego, a potem oślepiony pościgiem wpadł na niemieckiego oficera i jak ten niemiecki oficer mu wygarnął, co o nim myśli.
– Co z tego? – nie rozumie Florian.
– On twierdzi – powiedziała Anka – że ten niemiecki oficer i Janek, którego położyłam na górze, to ta sama osoba.
– Przyjrzałem mu się, kiedy spał – powiedział chłopak. – Stałem pięć metrów od niego, kiedy obtańcowy-wał tego granatowego.
Tego jeszcze mi brakowało – pomyślał Florian. – Dlaczego Bartek tak długo nie wraca? Chciał się z nim widzieć, znał hasło, podał kryptonim „Janek", ale z drugiej strony jest wsypa, nie wiadomo, co trafiło w ręce Niemców.
– Niech to szlag! – zaklął. – Zawołajcie Franka i jeszcze paru chłopaków. Porozmawiam z nim.
– Co się stało? – zapytał Kloss, przebudziwszy się natychmiast, gdy dziewczyna dotknęła jego ramienia. -Jest Bartek? – Dostrzegł coś w jej spojrzeniu i nagle zobaczył, że partyzanci trzymają broń w rękach.
– Bartka jeszcze nie ma – powiedział Florian. – Chciałbym z panem porozmawiać.
– To on, to ten Niemiec, poznaję go – powiedział chłopak.
– Dokumenty – rzucił Florian.
– Czekam na Bartka, to powinno wam wystarczyć.
– Weźmiemy sami – powiedział partyzant z dziobami na twarzy. Sięgnął do kieszeni Klossa; trafił ręką na rewolwer. Wyciągnął go, rzucił na stół. Mały podbiegł do broni.
– Dla mnie!
– Zostaw – powiedział Florian. – Czy pokaże pan dokumenty dobrowolnie?
– Czekam na Bartka – powiedział Kloss. -I wam także radziłbym czekać. – Rozsadzała go wściekłość. Nie może im nic powiedzieć, me powinien także dopuścić, żeby papiery, które zabrał na wypadek spotkania Niemców, wpadły w ich ręce. Ale już go trzymają, już chłopak zwinny jak piskorz obmacuje mu kurtkę, wyciąga kolejno legitymację oficerską, notes i zaświadczenie w okładce z folii. Kloss wie, co za chwilę przeczyta Florian, który pochylił się właśnie nad karbidówką: „Wszystkie niemieckie władze cywilne, policyjne i wojskowe mają obowiązek udzielić oberleutnantowi Hansowi Klossowi wszelkiej pomocy, jakiej zażąda podczas wykonywania akcji specjalnej. Podpisano – Rhode, pułkownik".
– Co masz do powiedzenia? – Florian mimo woli przeszedł na ty.
– To, co powiedziałem: muszę się widzieć z Bartkiem.
– Co to jest akcja specjalna?
Kloss milczał. Przecież nie może mu powiedzieć, że jest Jankiem, agentem J-23, który dostarcza ich radiostacji najcenniejszych informacji. Przecież oni, ten malutki oddział partyzancki, ma za zadanie ochraniać jego pracę, radiostację, przekazującą meldunki. Nie mógłby tego powiedzieć nawet w zwykłych warunkach, tym bardziej teraz, kiedy wie, że w oddziale może być zdrajca, agent gestapo. Jeśli jest – myśli trzeźwo – będzie starał się mi pomóc. Nie pozwoli przecież, żeby partyzanci rozstrzelali niemieckiego oficera na jego oczach. Geibel by mu tego nigdy nie zapomniał. A jeśli nie ma tu agenta, jeśli w sytuacji zagrożenia, w jakiej oddział się znajduje, zdecydują się na likwidację osobnika co najmniej podejrzanego? Trzeba mieć cholernego pecha, żeby właśnie tu trafić na kogoś, kto widział Klossa w mundurze.
Ale nie, uspokoił się, nie powinni nic zrobić przed powrotem Bartka. A jeśli Bartek nie wróci do rana? Jeśli trzeba, będzie zmienić miejsce postoju? Przecież nie będą go ciągnęli ze sobą?
– Wszystko jasne – powiedział dziobaty partyzant. -Trzeba wykopać dół.