Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Mógłbym pani na przykład pokazać to miasto.
– Sądzi pan, że jest tu cokolwiek godnego uwagi?
– Być może – odpowiedział. – Uczyniłbym to zresztą nie ze względu na Warszawę, ale ze względu na panią. – I poczuł, że dławi go to zdanie.
Mężczyźni w galowych mundurach coraz częściej sięgali po kieliszki. Rozmowy stawały się głośniejsze. Kloss łowił strzępy tych rozmów, patrząc ciągle na Benitę, która nie była aż taka brzydka, a jednak przecież dostatecznie brzydka, by zainteresowanie Klossa mogło wywołać zdziwienie.
– Franz właśnie wrócił spod Kurska – szczebiotała jakaś dziewczyna. – Podobno zaczynamy nową ofensywę.
– Mój brat – mówiła inna – przysłał mi suknię z Paryża. Żebyś ty wiedziała, co za suknia! Muszę ją trochę skrócić, a te tutejsze krawcowe…
– Wyjeżdżam jutro. – Oficer Wehrmachtu przyciskał rękę swej towarzyszki. – Został nam tylko jeden wieczór, Berto.
Nad wszystkimi głosami górował śmiech Ilzy.
– Pijcie, panowie! – wołała. – W tym przeklętym mieście trzeba od czasu do czasu solidnie się upić. – Przyciągnęła do siebie Rupperta i tańczyli teraz razem, znowu sentymentalne tango, potem patefon nagle się zaciął i powtarzał w kółko ten sam refren.
Von Henning i Lothar stanęli przy barze nieco z boku, jakby chcąc podkreślić swoją odrębność. Obaj z pełnymi kieliszkami w ręku, obaj nieco zbyt poważni i uroczyści.
– Kim jest ten młody człowiek, który tańczy z Be-nitą? – spytał von Henning.
– Porucznik Hans Kloss – odpowiedział Lothar. -Niezły oficer. Pochodzi z dobrej rodziny.
Twarz Henninga nic nie wyrażała. Pił, potem odstawił kieliszek na ladę.
– Nie czuję się zbyt dobrze w tym mieście – stwierdził. – Ostrzegano mnie zresztą, że trzeba bardzo uważać.
– Może pan być zupełnie spokojny, profesorze – odrzekł Lothar. – Mam znakomitych ludzi, którzy rozumieją, że tutaj także jest front.
Kloss tańczył ciągle z Benitą i myślał o Annie. Może Anna czeka jeszcze na niego w pokoju na Pradze. Ale on wyjdzie stąd ostatni, wyjdzie razem z Benitą, przynajmniej postara się z nią wyjść, bo jeśliby Ruppert zawiódł, znajomość z Benitą może stanowić szansę.
– O czym pan myśli, poruczniku? – spytała Benitą.
– O pani – odpowiedział bez wahania i przytulił ją nieco mocniej do siebie. Teraz się już nie opierała, ale jej oczy spoglądały ciągle czujnie zza okularów. Kloss czuł na sobie także inny wzrok, wzrok Rupperta. Kapitan stał przy barze i pił jeden kieliszek po drugim. Podeszła do niego Ilza.
– Nie pij już, Willy – szepnęła. – Wystarczy. – Chciała mu odebrać kieliszek, ale nie pozwolił.
Ilza podeszła do fortepianu i uderzyła palcami w klawisze; śpiewała mocnym, niskim głosem.
5
Spotkanie wyznaczono w kawiarni Pomianowskiego. Kloss, stojący po przeciwległej stronie Marszałkowskiej, zobaczył wchodzącego do kawiarni Rupperta, a po paru minutach wysiadającą z tramwaju Annę. Obserwował ten lokal już od pół godziny, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. Doszedł do wniosku, że Ruppert nie był śledzony, a kawiarnia nie obstawiona. Postanowił jednak czekać, chociaż zdawał sobie sprawę, że jeśli przeoczył agentów gestapo, nic nie będzie mógł zrobić. Ciekawe, czy Ruppert przyniósł materiał?
Ruppert rozłożył tymczasem przed sobą „Berliner Zeitung" i umieścił na rozpostartej gazecie paczkę papierosów „Privat". W paczce był mikrofilm, który udało mu się wykonać. Denerwował się. Czuł, że zabrnął w uliczkę bez wyjścia, był dostatecznie doświadczony, aby rozumieć, że żaden wywiad nie wypuszcza swych ofiar z potrzasku. Właściwie powinien strzelić sobie w łeb, ale wcale nie miał ochoty umierać. Bał się śmierci, wiedział, że się boi i brzydził się swoim strachem. Denerwował go także ten idiotyczny ceremoniał: rozpostarta gazeta, paczka papierosów i wreszcie hasło: „Spotykaliśmy się w Berlinie u Horscha".
I odpowiedź: „Mieszkam niedaleko, dlatego tam chodzę". Czy zjawi się ten sam jegomość, który szantażował go w tajnej jaskini gry? Więc po co to hasło? "Zobaczył w drzwiach ładną, dobrze ubraną dziewczynę. Rozejrzała się uważnie po kawiarni i ruszyła w kierunku jego stolika.
Te Polki bywają jednak świetne – zdążył jeszcze pomyśleć, nim stanęła przed nim z czarującym uśmiechem i powiedziała właśnie to zdanie: „Spotykaliśmy się w Berlinie u Horscha".
Zerwał się z krzesła i wybąkał odpowiedź. Ona podała mu rękę i z tym samym uroczym uśmiechem usiadła obok niego.
– Niech pan zamówi kawę – powiedziała. – Niech pan się zachowuje tak jak na randce z przystojną dziewczyną. Tego przynajmniej mogli mu oszczędzić.
– Nie znoszę, gdy do tych spraw wplątuje się kobiety – oświadczył.
– Nic pan się nie zmienił – powiedziała głośno, gdy podeszła do nich kelnerka. – A co słychać u ciotki Elżbiety?
– Nie znam żadnej Elżbiety – odburknął po dłuższej chwili.
– Ja też nie – odpowiedziała i zręcznym ruchem ściągnęła ze stołu paczkę papierosów. Zniknęła w jej torebce. – Wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak – rzekł. – Proszę powiedzieć swoim zwierzchnikom – dodał – że pojutrze będzie nasze ostatnie spotkanie. Nic więcej dla was nie zrobię.
– Pięknie – odpowiedziała. – Wiec pojutrze o tej samej porze?
Opuściła kawiarnię pierwsza. Ruppert czekał jeszcze chwilę, chociaż spieszył się bardzo. Był już parę minut spóźniony, a profesor von Henning cenił nade wszystko punktualność. Wyszedł z kawiarni i ruszył niemal biegiem w kierunku dzielnicy niemieckiej. Nie dostrzegł na szczęście Klossa stojącego ciągle w bramie. Gdy mijał wartownika pilnującego willi Henninga, ocierał pot z czoła. Był zmęczony, z trudem nad sobą panował, myślał tylko o tym, żeby Benita nic nie dostrzegła, bardziej bał się Benity niż jej ojca.
– Profesor czeka od dziesięciu minut – powiedziała sucho, podając mu rękę. Piękną willę w alei Róż przerobiono niedawno na pracownię profesora. W dużym pokoju, w którym stały jeszcze meble z fin de siecle'u, mieściło się coś w rodzaju sekretariatu Benity, w następnym, znacznie mniejszym, gabinet profesora. Wielkie biurko, stół kreślarski i pokaźnych rozmiarów szafa pancerna w rogu.
– Proszę na przyszłość pamiętać, że lubię punktualność – powiedział von Henning nie wstając.
– Tak jest – odrzekł Ruppert.
– Pił pan wczoraj – ciągnął dalej profesor tym samym tonem. – Proszę powstrzymać się od alkoholu, dopóki nie skończymy tej pracy.
Stanęli obaj nad stołem kreślarskim.
– Proszę przestudiować te plany – polecił von Henning. -Jako doświadczony saper powinien pan zrozumieć, jakiego rodzaju poletko doświadczalne jest mi potrzebne i…
W tej chwili na progu zjawiła się Benita.
– Telefon z Berlina, ojcze – zameldowała. – Nie mogę przełączyć.
– Proszę na mnie poczekać, Ruppert – powiedział profesor. – To trochę potrwa.
Kapitan został sam w pokoju. Oto nadarzyła się okazja, może jedna jedyna, żeby wyplątać się ostatecznie z sieci, jeśli wyplątanie jest naprawdę możliwe. Ma pewno bardzo niewiele czasu, ale jednak chyba dosyć, by wykonać zdjęcia wyrzutni, przekazać je im i nie zobaczyć już nigdy więcej ani Szmidta, ani tej młodej dziewczyny, która naprawdę była zbyt ładna, żeby ją mieszać do takiej roboty. Ruppert pochylił się nad planami. Miniaturowy aparat miał w górnej kieszeni munduru. Obserwując ciągle drzwi, nasłuchując kroków, zrobił zdjęcia.
Nie podejrzewał, nie mógł podejrzewać, że jest bacznie śledzony. Przy małym wizjerze, ukrytym w ścianie za portretem Fuehrera, stał w sąsiednim pokoju sturmbannFuehrer Lothar. Obok niego Benita. Na twarzy Lo-thara pojawił się zły uśmiech. Nie spuszczał oczu z fotografującego Rupperta.
– Podejrzewałem – oświadczył. – Podejrzewałem, że polski wywiad spróbuje go skorumpować. Już raz im się to udało. Dowiedzieliśmy się za późno, a jednak dosta
tecznie wcześnie…
– Co pan teraz zrobi? – zapytała Benita.
– Zobaczy pani, Fräulein Benita – uśmiechnął się Lothar.
6
Klossa nie opuszczał niepokój. Gdy Marcin referował mu wyniki pierwszej rozmowy Anny z Rupper-tem, chodził dużymi krokami po składziku.
– Za łatwo to poszło – powiedział. – Boję się, że poszło zbyt łatwo.
– Wątpisz w autentyczność tych planów? – zapytał Marcin. -Ja traktuję to jako wielki sukces.
Tak, na pewno sukces, skąd więc ten lęk, nie opuszczający Klossa ani na chwilę. Ruppert, jak twierdził Adam, był zwerbowany przed wojną przez berlińską ekspozyturę „dwójki" i niemiecki kontrwywiad nie wpadł na jego ślad. Po aresztowaniu Sosnowskiego, polskiego rezydenta w Berlinie, przestał dla nas pracować, zostawiono go w spokoju. Służył cały czas w Wehrmachcie. Więc chyba wszystko w porządku. Jeśli tak doświadczony człowiek wywiadu jak Adam nie dostrzega żadnej pułapki, on, Kloss, może spać spokojnie.
Nie, nie może; zna Rupperta. Wie, że wystarczy go przycisnąć, nawet niezbyt mocno, by wyśpiewał wszystko. Jeśli sturmbannFuehrer Lothar żywi choćby najdrobniejsze podejrzenie… Jutro o dwunastej rano Ruppert spotka się po raz drugi z Anną w kawiarni Pomianow-skiego. Kloss najchętniej me dopuściłby do tego spotkania, ale co może zaproponować Marcinowi? Będzie więc znowu sterczał na Marszałkowskiej i obserwował kawiarnię. Nie tak łatwo dostrzec agentów gestapo, ale jeśli będą, należy ich dostrzec przynajmniej parę rninut przed przyjściem Anny.
– Plany wyrzutni – powiedział marzycielsko Marcin.
– Jutro będziemy mieli plany wyrzutni.
– A potem ktoś inny przejmie kon:akty z Ruppertem
– oświadczył Kloss. – Anna powinna na pewien czas opuścić Warszawę.
– Dobrze, dobrze – zgodził się natychmiast Marcin. -Jak tam z Benitą Henning? – zapytał.
– Będzie zbyteczna, jeśli Ruppert dostarczy plany.
– Nie rezygnuj z niej. Wszystko się może zdarzyć.
Tak, Kloss nie rezygnował. Telefonował do Benity już dwukrotnie, umówili się na wieczór i będzie to jeszcze jeden wieczór odebrany Annie; pomyślał, że Anna musi jednak wyjechać. Człowiek w tej robocie powinien być sam. W jego życiu nie ma miejsca dla Anny.