Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie myślę o pomocy w śledztwie – oświadczył. – A jednak liczę na pomoc. – I po chwili: -Jak nazywała się ta kobieta, u której spędził pan noc?
Kloss od dawna spodziewał się tego pytania; niepokoiło go nawet, że padło tak późno. Poller powinien od tego zacząć, a jeśli nie zaczął, to wiedział. Decyzję należało podjąć natychmiast. Roześmiał się.
– Czy pan zawsze pamięta nazwiska kobiet, z których gościny pan korzystał, Poller? Powiedzmy sobie prawdę: nazwisko nie jest najważniejszym elementem kobiety.
– A nie jest, nie jest – Poller roześmiał się także. Przełknął to jednak dość gładko. -Tak czy inaczej, trzeba przecież ustalić, Kloss.
– Zaraz sobie przypomnę… To było niedaleko Les-singsbrucke… Ona nazywała się Liza… – Obserwował bacznie Pollera. Wie, czy nie wie? Powiedzieć, czy nie powiedzieć?
Nie musiał jednak decydować. Rozległo się pukanie do drzwi. Kloss usłyszał znajomy głos i na progu zobaczył Lizę. Zerwał się z fotela, a ona meldowała spokojnie:
– Panie hauptsturmfuehrer, przyniosłam przepisane raporty. – Potem dostrzegła Klossa, a może raczej udawała, że dostrzegła go dopiero teraz. – O, Hans, jak się masz, nie wiedziałam, że cię tu zobaczę. – Zabrzmiało to zupełnie naturalnie.
Poller wybuchnął śmiechem. Bawił się znakomicie.
– O, państwo się znają… Rozumiem, rozumiem; dziękuję. Lizo, jesteś dzisiaj wieczorem wolna i jeśli umówiłaś się z oberleutnantem…
– Umówiłam się – powiedziała Liza. – Pamiętasz, Hans?
– Pamiętam. – Był wściekły. Dał się zaskoczyć jak smarkacz. Zapalił papierosa i nie spojrzał już na Lizę, gdy opuszczała pokój. Natarł natomiast natychmiast na Pollera: – To ona. Dlaczego pan jej nie przesłucha? A może ona już zameldowała i pan wiedział, i strugał ze mnie wariata…
– Nie tak ostro, Kloss – roześmiał się Poller. – My w gestapo mamy swoje metody.
– Słyszałem.
– Nie to, co pan myśli. Nie żadne wybijanie zębów. Bęcwałów od tej roboty trzymam na smyczy i spuszczam od czasu do czasu, ale niezbyt na nich liczę. Ja działam inaczej, Kloss. I lubię inteligentnych przeciwników.
– Co to ma do rzeczy?
– Jeśli pan spotka się z tą Lizą, proszę poobserwować. O co będzie pytała, jakie sprawy ją interesują. Może nastroje panujące w wojsku albo inne informacje.
– Przecież ona pracuje u pana?
– No to co? Czasem robi pan wrażenie inteligentnego, Kloss, a czasem wydaje się naiwny.
Spotkanie skończyło się remisowo, pomyślał Kloss. Potem doszedł do wniosku, że pierwszą rundę wygrał jednak Poller. Ani cienia informacji… Wiadomo tylko, że Liza pracuje w gestapo… Ale czy to znaczy, że pracuje dla gestapo?
7
A jednak zbliżało się rozstrzygnięcie. Wszyscy biorący udział w grze musieli działać i to musieli działać szybko. Kloss prosto z gestapo pojechał do organisty; kluczył oczywiście po Wrocławiu, gubił ślady, ale me zdobył zupełnej pewności. Czy Poller kazał go śledzić? Byłby idiotą, gdyby tego nie zrobił. A jednak wydawało się, że nikt za Klopsem nie szedł. Czyżby hauptsturmfuehrer był tak pewny swych informacji?
U organisty czekał na Klossa raport Artura, dostarczony, jak zwykle, do skrzynki pod figurą świętego Antoniego. Szef grupy meldował o swych ostatnich decyzjach. Raport był właściwie zupełnym zaskoczeniem. Artur twierdził, że zgodnie z poleceniem centrali odwołał rozkaz likwidacji Lizy Schmidt. Horst Kuschka usiłował wykonać wyrok na własną rękę. Dlatego też Artur zlikwidował Kuschkę, którego obserwował przez cały wieczór. Teraz był przekonany, że Liza Schmidt jest niewinna, a prowokatorem był właśnie Kuschka. Grupa jest więc znowu czysta, grupa może działać. Artur prosił o zadania i kontakt z centralą.
– Widzisz – powiedział organista – zawsze mówiłem, że Liza jest w porządku.
– Wiedziałeś, że pracuje w gestapo?
– Wiedziałem – potwierdził. – To nasz ogromny sukces.
Organista wyraźnie triumfował. Raport Artura potwierdzał jego wiarę w niewinność Lizy. Czekał teraz na decyzję Klossa, że grupa Artura jest czysta i może znowu nawiązać kontakt z centralą, gdyż prowokator Horst Kuschka został zlikwidowany. Ale Klossowi to rozwiązanie wydało się nieco podejrzane. Czuł, że rozgrywka z hauptsturmfuehrerem Pollerem wcale nie jest ukończona, że zbliża się ostatnia runda i ta runda będzie najtrudniejsza. Analizował szczegółowo sytuację, widział ciągle przed sobą twarz organisty i jego oczy, które nie czyniły wrażenia oczu ślepca.
Jeśli Kuschka był istotnie zdrajcą, jak melduje Artur, Poller powinien natychmiast po likwidacji Kuschki przystąpić do dokonania aresztowań. Na co jeszcze czekał? Zdrajca znał Artura, znał Lizę, gestapo miało ich wszystkich w ręku, a przecież Poller musi wiedzieć, że jeśli się spóźni, ci ludzie uciekną. Zresztą Artur powinien natychmiast zniknąć, podobnie jak Liza, jak wszyscy, o których Poller mógł coś wiedzieć. A tymczasem Artur spaceruje spokojnie po Wrocławiu, jakby nic się nie stało. Dlaczego? Nie rozumie, co mu grozi? Czeka na kontakt z centralą, narażając łącznika „ciotki Zuzanny" na wielkie niebezpieczeństwo?
Kloss zmiął w dłoni karteluszek z raportem Artura, potem zapalił zapałkę. Pamiętał twarz Kuschki, gdy tamten wszedł do mieszkania Lizy; pomyślał wtedy: to jest uczciwy człowiek… Jeśli więc nie Kuschka, to kto? Podejrzenie rodziło się powoli, było to podejrzenie straszne. Zdecydował, że musi jeszcze raz sprawdzić; istniała pewna szansa sprawdzenia… Artur Drugi… Jaki to był właściwie człowiek? Wiedział o nim tak mało.
Nieruchoma twarz organisty ciągle była zwrócona w jego stronę. Gdyby nie pewność, że człowiek ten jest ślepy, pomyślałby: „Czuję na sobie jego wzrok". Informacje z centrali stwierdzały, że organista jest absolutnie pewny. Patriota, stary działacz wrocławskiej Polonii. Czy istnieją ludzie absolutnie pewni?
– Co mam przekazać Arturowi? – zapytał organista. W jego głosie pojawiła się nutka niepokoju. Milczenie trwało jednak zbyt długo.
– Nic nie przekazywać Arturowi – powiedział cicho Kloss. – Zerwać kontakt z Arturem.
Dłoń organisty sięgnęła do okularów, potem przejechała po czole. Na twarz wystąpiły krople potu.
– Co to znaczy? – zapytał.
– To, co powiedziałem. – Głos Klossa brzmiał sucho. Po chwili milczenia organista zapytał:
– Czy mnie też nie wierzysz? – Potem zaczął mówić gwałtowniej: – Czy pojmujesz, na co skazujesz tych ludzi? Na samotność! Nie, nie tylko na samotność: wpadną w ręce wroga. Liza, którą znam od dziecka… Artur Drugi.
– Znajdziemy ich, gdy będzie można. – Kloss z trudem panował nad sobą. Rozumiał równie dobrze jak tamten, że każde słowo jest wyrokiem. – Ty znikniesz z Wrocławia – dodał. – Masz rezerwowy adres?
– Mam – powiedział organista.
– A papiery?
– Też.
– Więc uciekaj natychmiast, nawiążemy z tobą kontakt… Wystarczy, jeśli poślesz doktorowi Brucke, Berlin 6, Leipzigerstrasse 29 – zapamiętaj – swoją ostatnią analizę krwi. Odwrotną pocztą otrzymasz instrukcje.
– Nie chcę uciekać. Horst Kuschka nic o mnie nie wiedział.
– To rozkaz – Kloss zaakcentował ostro ten wyraz. Potem zaczął mówić łagodniej, patrząc ciągle na twarz organisty. – Zrozum, inaczej postąpić nie mogę. Wojna jest okrutna, a nasza wojna szczególnie okrutna. – Wyciągnął rękę i dotknął nią dłoni tamtego. – Do widzenia – powiedział. – Nie wiem, czy spotkamy się kiedykolwiek, ale jeśli, to już w wolnej Polsce.
– W wolnej Polsce – powtórzył organista i znowu sięgnął dłonią do okularów.
Kloss opuścił kościół. Zaczął padać śnieg, wiał zimny wiatr. Przed wystawą antykwariatu Kloss zobaczył mężczyznę w mundurze organizacji Todt. Podszedł do niego. Mężczyzna wyciągnął pudełko zapałek; podawał Klossowi ogień, ale czynił to bardzo niezręcznie, zapałki gasły, rzucał je na chodnik.
– Słuchaj uważnie – mówił tymczasem Kloss. – Pensjonat „Elisabeth". Zawiadomisz go, że to tam, ale bez podawania numeru pokoju. Informację muszę mieć o dziewiątej wieczorem na telefon, zapamiętaj numer…
Potem tamten wskoczył do tramwaju. Kloss jeszcze przez chwilę widział go na tylnym pomoście; mężczyzna w mundurze organizacji Todt spokojnie wyciągał z kieszeni gazetę. Kloss uśmiechnął się; tego chłopca znał od roku. Pracował z nim w Warszawie, a teraz postanowiono, że on właśnie pokieruje nową grupą we Wrocławiu. W tej wojnie żaden odcinek frontu nie może pozostać nie obsadzony. Ale chociaż we Wrocławiu zaczynali już pracować nowi ludzie, Kloss wiedział, że rozgrywka z Pollerem o grupę Artura jeszcze się nie skończyła.
Ostatnia runda trwała.
8
Poller wierzył, że triumf jest już bliski. Nigdy żadnej akcji nie przeprowadził z taką cierpliwością i tak dokładnie. Jego szef dawno zdjąłby tych ludzi i właściwie nic by nie uzyskał oprócz kłopotów z nową organizacją. Bo organizacje te powstawały przecież jak grzyby po deszczu. On, Poller, wie o tym dobrze i wie także, że prymitywne metody zawodzą w tej grze. Sięgnie do sztabu wroga, sparaliżuje jego kierownicze ośrodki.
Zapalił cygaro, zaaplikował sobie rzetelną porcję dymu, potem podniósł słuchawkę. W tych sprawach z telefonu korzystał rzadko, tylko wówczas, gdy wiedział z pewnością, że podsłuch jest wykluczony. Usłyszał znajomy głos; nie lubił tego głosu, pogardzał zresztą ludźmi, z których usług korzystał. Chętnie ich wykańczał, gdy spalili się lub okazali bezużyteczni. W tym wypadku gotów był jednak okazać zadowolenie. Szmata, bo szmata, ale sukces niewątpliwy.
– Dobrze, zrobione – powiedział. Odłożył na chwilę słuchawkę i sięgnął po zapałki, bo zgasło cygaro. – Nie denerwuj się – głos Pollera brzmiał tym razem łagodnie i cicho – nikogo z nich jeszcze nie zdejmę, mam czas, przynajmniej do jutra. Kontakt z ich centralą to wielkie osiągnięcie, musimy mieć łącznika… Tak, tak, w tym kościółku też się rozejrzę… Co jeszcze? Mówisz o oficerku z Abwehry… Trochę nam przeszkodził, jest niezręczny i chyba niezbyt sprytny… Dobrze, dobrze, zgoda. Możesz go upolować… Heil!
Odłożył słuchawkę. Właściwie ci ludzie nie zasługiwali na niemieckie pozdrowienie, ale tym razem… Wstał, wygładził mundur i wyprostował się przed portretem Fuehrera. Wyciągnął rękę… Czy dane mu będzie stanąć przed wodzem w takiej pozycji i w mundurze standar-tenFuehrera?