Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
9
Samolot przelatywał nisko nad linią frontu. Te PO-2 zawsze latają nisko. Niedostępne dla artylerii przeciwlotniczej, szybko umykające z zasięgu karabinów maszynowych małe samolociki zwiadowcze napędzają potężnego stracha niemieckim żołnierzom. Biorą się nie wiadomo skąd, znikają nie wiadomo gdzie, napełniają powietrze hałasem, podobnym do tego, gdy ktoś przejeżdża kijem po gęstym płocie. Ale ten PO-2 nie miał zadań zwiadowczych, nie przelatywał także nad linią okopów niemieckich dla siania paniki. Jego jedynym zadaniem było wziąć na pokład, jeśli pokładem można nazwać ciasne pomieszczenie za pilotem, tego człowieka otulonego kożuchem, o którym ani pilot, ani obserwator nic więcej nie wiedzą, poza tym, że ruszczyzna tego człowieka wskazuje, iż jest cudzoziemcem…
Blisko dwa tygodnie błąkał się po lesie, nim trafił na oddział partyzancki, który dzięki radiostacji miał łączność z „wielką ziemią". Trafił, to zresztą niezbyt fortunne słowo, znaleźli go nieprzytomnego, głodnego, bez dokumentów. Kiedy po tygodniu odzyskał przytomność, zobaczył pochylone nad sobą brodate twarze, przypomniał sobie Jakubowskiego. Poprosił, aby zawiadomili sztab, że jest u nich J-23. Dowódca oddziału nie zadawał zbędnych pytań. Ten samolot to odpowiedź na jego meldunek.
Podchodzili powoli do lądowania. Staszek usiłował wyjrzeć przez okienko, ale nie mógł dostrzec nic poza czarną płaszczyzną lasu. A jednak samolot wylądował. Polowe lotnisko przyfrontowe było dobrze zamaskowane. Kiedy wygramolił się z „kukuruźnika" i uściskiem dłoni żegnał milkliwego pilota, podszedł do niego oficer w półkożuszku.
– Przesiadka – powiedział. – Drugi samolot już gotów, czekamy tylko na was.
Przespał całą drogę do Moskwy, potem powtórnie zdrzemnął się w samochodzie wiozącym go z lotniska. Podawano go sobie z rąk do rąk, nie zadając żadnych pytań. Myślał, że zawiozą go do hotelu, ale auto zatrzymało się przed jakimś gmachem biurowym.
– Pułkownik Jakubowski czeka na was – powiedział żołnierz w biurze przepustek.
Rzeczywiście czekał, choć pora była nocna. Posadził go w głębokim fotelu, podał dużą filiżankę kawy, do której nie żałował rumu.
– Opowiadaj – rozkazał, a gdy Staszek skończył swoją opowieść, powiedział: – Wypoczniesz, wydobrzejesz, a potem będziesz mógł pójść do polskiej armii, jak chciałeś.
– Wrócę – powiedział. – Postanowiłem, że wrócę. Tam przydam się bardziej.
– Dokąd wrócisz, oszalałeś? Jesteś spalony.
– Nie – powiedział. – Spalony został agent udający Hansa Klossa. Ale teraz może się zjawić u nich prawdziwy Hans Kloss, którego bolszewicy więzili dotychczas, któremu udało się uciec, który pamięta, że zadawano mu masę idiotycznych pytań, dotyczących reumatyzmu ciotki Hildy, wspomnień z dzieciństwa, stosunków rodzinnych, któremu kazano sto razy powtarzać swój życiorys, uzupełniany tysiącem drobiazgów, który mc z tego nie rozumiał, ale opowiadał, ponieważ nie były to żadne tajemnice… Rozumiesz?
– Ty jesteś wariat, trzeba cię leczyć. Zanim pójdziesz do wojska, wyślemy cię do sanatorium. Twój system nerwowy.
Staszek spodziewał się tego. Nie ustępował. Świtało już za oknem, kiedy wymógł wreszcie na Jakubowskim przyrzeczenie dokonania eksperymentu. Przez kilkanaście dni będzie się przyglądał prawdziwemu Hansowi Klossowi, który siedzi nadal w więzieniu pod dobrą strażą. A potem, któregoś dnia, weźmie jego ubranie i pójdzie do tej celi jako Hans Kloss. Jeśli jego współtowarzysze niedoli niczego nie zauważą…
– Człowieku, oni siedzą z nim przynajmniej od roku, widzą go codziennie, to się nie może udać.
– Jeśli rozpoznają, że coś nie tak, zgadzam się na wszystko, nawet na sanatorium. Ale jeśli się uda, ty mi obiecasz…
– To niepojęte – powiedział Jakubowski. – To wybryk natury. Nawet timbre głosu macie identyczny. Ale to nie może się udać.
– Przyjmujesz warunki umowy? Jeśli nie rozpoznają mnie w celi, jeśli będą myśleli, że są z tym samym człowiekiem, to poświęcicie tych ludzi, pozwolicie im uciec z więzienia gdzieś w pobliżu frontu. Oczywiście ucieczkę zorganizuje Hans Kloss.
– Przekażę twoją prośbę generałowi. Jeśli ci się uda w tym więzieniu, poprę twoją prośbę.
W półtora miesiąca później wartownik wszedł do celi, w której siedziało czterech Niemców. Wywołał Hansa Klossa, który burknął do towarzyszy, że znów go wołają na to idiotyczne przesłuchanie. Poszturchiwany przez strażnika, dotarł do gabinetu naczelnika, gdzie siedział teraz Jakubowski. Strażnik zameldował się, stuknął obcasami i wyszedł, zastanawiając się, dlaczego pułkownik po jego wyjściu przekręcił w zamku klucz.
– No i co? – zapytał Staszek. – Siedzę już z nimi dziesięć dni. Obserwujecie mnie przecież. Ich reakcje także. Chyba się nie omyliłem?
– Generał – Jakubowski powoli nabijał fajkę – pozostawił decyzję mnie. Co mam zrobić?
– To, co obiecałeś. Co z nim? Bardzo się dziwił, że pozbawiliście go ubrania?
– On nie dziwi się już niczemu. Przez cały czas, kiedy byłeś tam, był przesłuchiwany. Wyciągnęliśmy z niego trochę szczegółów.
– Wiem, czytałem przesłuchania. Tak, jak kazałeś, odświeżyłem sobie w pamięci parę fotografii. Najgorsze nie to, żeby zapamiętać, jak wyglądają ludzie, których nigdy nie widziałem, tylko zapomnieć tych, których widywałem. Ale spróbuję.
– Wiesz, co ci grozi, wiesz, czym ryzykujesz, jesteś pełnoletni, nie mam prawa cię zatrzymywać. Twoja robota była pożyteczna. Ale pamiętaj, trzeci raz się nie zgodzę.
– Trzeciego razu nie będzie. Zrozum, wszystko jest logiczne. Był człowiek podszywający się pod Hansa Klossa.
Zginął. Słyszałem, ukryty wtedy za ścianą, że Stedtke powiedział: „Nie żyje, sam wymierzył sobie sprawiedliwość" czy coś w tym rodzaju. A teraz zjawi się u nich prawdziwy Hans Kloss. Nie wpadnie im przecież do głowy, że możemy być takimi idiotami i posyłać spalonego agenta. To zbyt nieprawdopodobne na niemieckie głowy. W jednym musicie mi pomóc. Dotrzeć przez berlińską agenturę do centralnego archiwum, gdzie zapewne spoczywa teczka Hansa Klossa, i wymienić wszystkie dokumenty pisane moją ręką na inne, pisane przez kogo bądź, na wypadek badań grafologicznych.
– Ten rozkaz już poszedł. Pojutrze ewakuujemy to więzienie. Trzeba ustalić, w jakim momencie uciekniesz.
10
Przedzierali się tylko nocami. Sądząc z nadciągającej kanonady, front przebiegał najwyżej dwadzieścia kilometrów stąd. Znaleźli opuszczoną wieś. Tam postanowili poczekać. Lothar miał odmrożone stopy i Kloss przez ostatnie pięć kilometrów niósł go razem z Brunonem. Uznali, że opuszczona piwnica na skraju wsi będzie najbezpieczniejszym schronieniem. Bruno przeklinał pomysł ucieczki, ale humor mu się wyraźnie poprawił, gdy Hans znalazł w tej opuszczonej piwnicy puszkę konserw i słoik smalcu.
– Co byśmy bez ciebie zrobili, Hans? – powiedział Friedrich. – Kiedy dojdziemy do naszych…
– Nie – powiedział Kloss – poczekamy tu na naszych. Lothar by nie doszedł, a nasi są niedaleko. Musimy dotrwać.
Zagrzebali się w słomę. Lothar trochę majaczył, miał wysoką gorączkę. Kloss z Friedrichem i Brunonem ustalili, że poczekają dwa dni. Jeśli do tego czasu Niemcy nie zajmą opustoszałej wsi, spróbują się jednak przedrzeć.
I tak utytłanych w słomie wyciągnął ich nazajutrz patrol niemieckich fizylierów, postępujących za czołgami.
Mrużyli oczy, wyprowadzeni na światło. Któryś z czołgistów napoił ich gorącą kawą z termosu, potem nadjechał opel jednego z wyższych oficerów. Cudem uratowanych Niemców, niedoszłe ofiary bolszewickiego barbarzyństwa, odwieziono do najbliższego miasta za frontem. Nakarmiono ich i napojono, dano jakieś ubrania, bo łachy, które mieli na sobie, były w strzępach, ale zaraz potem ubrany na czarno funkcjonariusz sprowadził ich na dół do piwnic zamienionych na cele. W celach zresztą było ciepło i czysto, gestapowiec się nawet trochę tłumaczył, ale Hans Kloss uspokajał współtowarzyszy w drodze do piwnicy, tłumacząc im, że tak musi być, ponieważ władze niemieckie muszą sprawdzić, czy wywiad bolszewicki nie nasłał im przypadkiem agentów.