Pan Wolodyjowski
Pan Wolodyjowski читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Przepadło! Nie ma co! Rozkochałem się w waćpannie na śmierć! Nie chcę nikogo, jeno waćpanny! Moje śliczności najmilejsze! Rety! Jak ja waćpannę kocham! Jutro matce padnę do nóg! Co to jutro! Dziś padnę, byłem miał pewność, żeś mi przyjacielem!
Huk straszliwy wystrzałów za oknem zgłuszył odpowiedź Zosi. To uradowani żołnierze palili tak Baśce na wiwat; zadrżały szyby, zatrzęsły się ściany. Zląkł się po raz trzeci poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, lecz stojący obok Zagłoba począł ich po łacinie uspokajać.
— Apud Polonos – rzekł im — nunquam sine clamore et strepitu gaudia fiunt [454].
Jakoż zdawało się, że wszyscy czekali tylko na ów huk rusznic, aby rozweselić się do najwyższego stopnia. Zwykła szlachecka dworność poczęła teraz ustępować stepowej dzikości. Kapela zagrzmiała; tańce zerwały się znów jak burza, oczy stały się rozpalone i ogniste, opar unosił się z czupryn. Najstarsi nawet puścili się w taniec, gromkie okrzyki rozlegały się co chwila i pito, hulano, spełniano zdrowie z trzewika Basi, palono z pistoletów do korków Ewki i huczał tak, i brzmiał, i śpiewał Chreptiów do samego rana, aż zwierz w przyległych puszczach ukrył się ze strachu w najgłębsze gąszcze.
A że było to niemal w wigilię straszliwej wojny z potęgą turecką, że nad tymi wszystkimi ludźmi wisiała groza i zagłada, więc dziwił się niezmiernie tym polskim żołnierzom poważny Nawiragh, a nie mniej dziwili się dwaj uczeni Anardraci.
Rozdział XXXIV
Spali wszyscy nazajutrz do późna prócz żołnierzy strażowych i małego rycerza, który nigdy dla żadnej uciechy służby nie zaniedbał.
Młody pan Nowowiejski zerwał się także dość wcześnie, bo mu Zosia Boska od wywczasu [455] milszą była. Przybrawszy się więc od rana pięknie, poszedł do owej izby, w której wczoraj tańczono, nasłuchiwać, czy w przyległych niewieścich komorach nie ma jeszcze ruchu i krzątaniny.
W izbie zajętej przez panią Boską słychać już było ruch, ale niecierpliwemu młodzianowi tak pilno było Zosię zobaczyć, że chwyciwszy za kindżał, począł nim mech i glinę między belkami wyłupywać, aby bodaj przez szparutkę jednym okiem na Zosię spojrzeć.
Zastał go przy tej robocie pan Zagłoba, który właśnie z różańcem nadszedł, i poznawszy zaraz, co się święci, zbliżył się na palcach i począł okładać sandałowymi paciorkami plecy rycerza.
Ów uciekał, wykręcał się, niby się śmiejąc, ale zmieszany bardzo, stary zaś gonił i bił powtarzając:
— A Turku jakiś, a Tatarzynie, a naści! A naści! Exorciso te [456]! A gdzie mores [457]? To niewiasty będziesz podglądał? A naści, a naści!
— Dobrodzieju! — wołał pan Nowowiejski — Nie godzi się ze świętych paciorków kańczuga czynić! Zaniechajcie mnie, bom grzesznej intencji nie miał!
— Nie godzi się, mówisz, świętymi paciorkami bić? Nieprawda! Palma w kwietnia niedzielę też święta, a przecie nią biją! Ha! To był dawniej pogański różaniec i do Supankazego należał, alem mu go pod Zbarażem wydarł, a potem nuncjusz apostolski go poświęcił. Patrz, sandał [458] prawdziwy!
— Jeśli prawdziwy sandał, to pachnie.
— Mnie pachnie różaniec, a tobie dziewczyna. Muszę ci jeszcze dobrze plecy przetrzepać, bo właśnie do wypędzenia diabła z ciała nie masz nad święte paciorki!
— Nie miałem grzesznej intencji, żebym tak zdrów był!…
— Jeno przez pobożność dziurkę dłubałeś, co?
— Nie przez pobożność, ale przez miłość tak ekstraordynaryjną [459], że nie wiem, jeżeli mnie nie rozsadzi jako granat! Co tu klimkiem rzucać, kiedy prawda! Bąki tak konia latem nie ćwiczą, jako mnie afekty ćwiczą!
— Patrz, żeby to nie były grzeszne żądze, bo kiedym tu wszedł, toś ustać nie mógł, jeno tak piętą o piętę tłukłeś, jakobyś na głowniach stał.
— Nie widziałem nic, jak Boga najszczerzej kocham, bom przecie dopiero szparutkę dłubał!
— Ha! Młodość!… Krew nie woda!… Ja się też czasem dotąd hamować muszę, bo jeszcze we mnie leo mieszka, qui querit quem devoret [460]! Jeśli masz czyste intencje, to o ożenku myślisz?
— Czy o ożenku myślę? Mocny Boże! A o czymże bym myślał? Nie tylko myślę, ale tak mi jest, jakby mnie kto szydłem ekscytował! To wasza mość chyba nie wiesz, że ja już wczoraj pani Boskiej deklarowałem i od ojca konsens [461] mam?
— Z siarki i prochu chłop! Daj cię katu! Kiedy tak, to co innego, ale powiadaj, jak to było?
— Pani Boska poszła wczoraj do komory chustę dla Zosieńki przynieść, ja za nią! Obróci się: „Kto tam?” — A ja buch do nóg! „Bijcie, matko, ale Zośkę dajcie, moją szczęśliwość, moje kochanie!” Pani Boska zaś ochłonąwszy tak rzecze: „Wszyscy waści chwalą i za godnego kawalera go mają: mój mąż w niewoli, a Zośka bez opieki na tym świecie; wszelako ja dziś responsu nie dam ani też jutro, jeno później — waszmość zaś też pozwoleństwa rodzicielskiego potrzebujesz”. To powiedziawszy poszła myśląc, że może po pijanemu to czynię. Jakoż miałem w głowie…
— Nic to! Wszyscy mieli w głowie! Uważałeś, jako owemu Nawiraghowi i Anardratom spiczaste czapki w końcu na bakier zjechały?
— Nie uważałem, bom sobie już w duszy układał, jak by najłatwiej od ojca konsens uzyskać.
— A ciężko przyszło?
— Nad ranem poszliśmy oba do kwatery, a że to żelazo póty dobrze kuć, póki gorące, pomyślałem sobie wraz, że trzeba choć z daleka wymacać, jak też ojciec imprezę przyjmie. Więc mówię mu: „Słuchaj, ojciec, chcę Zośki na gwałt i konsensu mi trzeba, a nie da ojciec, to bogdaj do Wenecjanów pójdę służyć i tyle mnie będziecie widzieli”. Kiedy to nie wpadnie na mnie z wielką furią: „O taki synu! — powiada — umiesz ty się bez pozwoleństwa obchodzić! Idź do Wenecjanów albo bierz dziewkę, to jeno ci zapowiadam, że grosza nie dam nie tylko z mego, ale i z macierzystego, bo to wszystko moje!”
Pan Zagłoba wysunął naprzód dolną wargę:
— O, źle!
— Czekaj waść. Jakem to usłyszał, tak zaraz mówię: „A czy to ja proszę albo potrzebuję? Błogosławieństwa mi trzeba, niczego więcej, bo tego dobra pogańskiego, co na moją szablę wypadło, na dobrą dzierżawę, ba, na chudopacholską wieś wstrzyma! Co jest macierzystego, to niech będzie dla Ewki na wiano, jeszcze przygarstkę [462] jedną i drugą turkusów dołożę i hatłasów, i lamy sztuczynę, a przyjdzie zły rok, to i ojca gotówką poratuję”.
Dopieroż ojciec rozciekawił się okrutnie:
— Takiżeś bogaty? — pyta. — Dla Boga! Skąd? Z łupów? Boś wyjechał jak święty turecki!
— Bój się ojciec Boga! — odpowiem — toż jedenaście lat tą pięścią macham i jako powiadają, niezgorzej — i nie miało się zebrać? Byłem przy szturmie zrebelizowanych grodów, w których hultajstwo i tatarstwo kupy łupów co najprzedniejszych nagromadziło; biło się murzów i watahy zbójeckie, a zdobycz szła i szła. Brałem jeno to, co mi przyznano — bez niczyjej krzywdy — ale rosło, i gdyby człek nie hulał, byłoby na dwie takie substancje, jako jest wasza rodzicielska.
— Cóż stary na to? — pytał rozweselony Zagłoba.
— Ojciec zdumiał, bo się tego nie spodziewał, i zaraz na moje marnotrawstwo narzekać począł: „Byłaby (prawi) krescytywa, ale taki pędziwiatr, taki odmigęba, co tylko puszyć lubi a za magnata się wydawać, wszystko zmarnuje, niczego nie utrzyma.” Potem ciekawość go przemogła i począł wypytywać szczegółowie, co mam, a ja widząc, że tą smołą smarując prędko zajadę, nie tylkom nic nie utaił, alem jeszcze dołgał trochę, choć zwykle nierad koloryzuję, bo tak sobie myślę, że prawda to owies, a łgarstwo sieczka. Ojciec za głowę się brał i nuż w zamysły: „To a to by się dokupiło (prawi), ten a ten procesik poparło; mieszkalibyśmy o miedzę, a pod niebytność twoją ja bym wszystkiego doglądał”. I zapłakało poczciwe ojczysko: „Adam! — powiada — Ta dziewka okrutnie mi się dla ciebie spodobała, ile że ona pod pana hetmanową opieką, z czego także może być korzyść; Adam! — powiada — Jeno ty mi tę moją drugą córkę szanuj i nie zmarnuj mi jej, bobym ci w godzinę śmierci nie przebaczył”. A ja, mości dobrodzieju, na samą supozycję Zosinej krzywdy, jak ryknę! Padliśmy sobie z ojczyskiem w ramiona i płakaliśmy acurate do pierwszych kurów!