Skandalistka
Skandalistka читать книгу онлайн
Anglia, okres regencji. Zdawa? by si? mog?o, ?e lady Julianie Myfleet nie zale?a?o na opinii. Czy gdyby by?o inaczej, gra?aby w karty o bardzo wysokie stawki, bra?a udzia? w skandalizuj?cych przyj?ciach czy wreszcie romansowa?a z by?ym kochankiem w?asnej matki? Wielu j? pot?pia?o, niekt?rzy tolerowali, lecz nikt jej nie rozumia?. Lord Martin Davencourt pami?ta? inn? Julian?, niewinn? i radosn?. Postanowi? sprawdzi?, co kryje si? za post?powaniem pi?knej wdowy. Tym bardziej ?e, wbrew rozs?dkowi, by? ni? coraz bardziej zauroczony.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wreszcie rozmowa zaczęła tracić tempo i Juliana zauważyła:
– Powinnam była spytać o pana Plunketta. Czy ojciec Emily pogodził się już z tym małżeństwem?
– Udało mi się go ułagodzić – odparł Martin z krzywym uśmiechem. – Plunkett to prawy obywatel przerażony perspektywą skandalu, obawiający się wszystkiego, co wykracza poza jego niewielki światek. Jest pełen dezaprobaty dla Brandona i Emily, a nie można powiedzieć, że sposób, w jaki postąpili, przyczynił się do poprawy ich sytuacji w tej mierze. Jednak… – Martin westchnął.
– Jednak, kiedy przekonał się, jakim filarem społeczeństwa jest starszy brat Brandona, z pewnością doszedł do wniosku, że Brandon nie może być całkiem zły? – spytała Juliana chytrze.
Martin roześmiał się.
– Może tak, może nie. Plunkett nie ufa politykom. Uważa, że my wszyscy dbamy wyłącznie o własne interesy.
– To skandal! Skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł? Martin rzucił jej rozbawione spojrzenie.
– Jest pani cyniczna jak zawsze, lady Juliano. Wierzę jednak, że ucieszy się pani, kiedy powiem, że pogodził się z tym małżeństwem i jest nawet gotów, aczkolwiek poniewczasie, dać swoją zgodę.
– A więc nie będzie niewygodnych pytań o nielegalność?
– Mam nadzieję, że nie.
Poczuł, że siedząca obok Juliana odprężyła się.
– Och, dzięki Bogu! Choć jestem przekonana, że Brandon poślubiłby Emily ponownie choćby jutro, gdyby okazało się to niezbędne – tym razem za zgodą jej ojca – bardzo się cieszę, że nie dotknie jej oszczerstwo, co na pewno miałoby miejsce, gdy by małżeństwo okazało się nielegalne.
Martin przyglądał się jej twarzy.
– Zawsze bardzo żywo reaguje pani na takie sprawy.
– Cóż, naturalnie. Emily to takie słodkie stworzenie i nazwanie jej upadłą kobietą byłoby absurdalne. A jednak tak by się stało, gdyby plotkarze podchwycili tę historię. Ucieczka, nieważny ślub, nieślubne dziecko. Mieliby uciechę, gdyby cała sprawa wyszła na jaw, a Emily byłaby tą, której reputacja na tym by ucierpiała. Zawsze cierpi kobieta!
– Kiedyś już o tym mówiliśmy. Wiem, że ma pani bardzo zdecydowane poglądy w takich sprawach, i doskonale rozumiem, o co pani chodzi.
Juliana odwróciła twarz.
– A więc da pan Brandonowi farmę w Davencourt? On chciałby tam osiąść i hodować konie, wie pan. Jestem przekonana, że doskonale mu się powiedzie.
– Jak widzę, powiedział pani o wszystkim. – Wyjątkowe przywiązanie jego rodzeństwa dla Juliany już Martina nie martwiło. – Tak, farma stanie się własnością Brandona. Lepiej niech się postara wyhodować zwycięzcę Derby w ciągu pięciu lat, żeby moja inwestycja mi się zwróciła. – Spoważniał. – Zaproponowałem, żeby Brandon i Emily przenieśli się do Davencourt, jak tylko Emily wyzdrowieje, a tymczasem jestem pani niewypowiedzianie wdzięczny, że ofiarowała im pani gościnę u siebie.
– Teraz, kiedy mieszka tu ciotka Beatrix, to żaden problem.
– Pewnie nie. – Martin spojrzał na jej pochyloną głowę. – Tak naprawdę chodzi jednak o to, że była pani tak miła, iż zgodziła się ich przyjąć, lady Juliano. Jestem pani niezwykle zobowiązany.
– Przecież nie mogłam ich wyrzucić na ulicę.
– Niektórzy by tak postąpili, jestem pewien. Proszę więc przyjąć moje podziękowania.
– Zamiast pańskiej krytyki? – Juliana uśmiechnęła się do niego i poczuł, że serce mu się ścisnęło. – To spora zmiana, tak mi się wydaje. A to przypomina mi… jak się mają Kitty i Clara?
– Doskonale. Wygląda na to, że pan Ashwick stanie się częstym gościem przy Laverstock Gardens. Był już z wizytą dwa razy, przysłał kwiaty i zabrał Kitty na przejażdżkę.
Juliana uniosła głowę.
– Cieszę się. Pomyślałam, że Kitty i Edward będą do siebie doskonale pasować.
– Naprawdę? – Martin wyglądał na skrępowanego. – Nie ma pani nic przeciwko temu? Pan Ashwick od dawna należał do grona pani wielbicieli.
Juliana roześmiała się.
– Och, Edward jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Byłabym zachwycona, gdyby on i Kitty się pobrali. Ona jest bardzo nieśmiała, a Edward to najmilszy człowiek, jakiego znam, i jestem pewna, że będzie dla niej dobry.
– A ponieważ mieszka na wsi, Kitty nie będzie zmuszona przebywać za dużo w mieście, czego najwyraźniej nie znosi.
Juliana uśmiechnęła się.
– Powiedziała panu o tym?
– Tak, w końcu. – Martin roześmiał się. – Opisała cały plan, który miał doprowadzić do jej zesłania do Davencourt.
– O, Boże. Z pewnością nie było panu do śmiechu.
– Nie bardzo. Jednakże zaniepokoiło mnie co innego, a mianowicie to, że taki pomysł w ogóle przyszedł jej do głowy. – Martin przeczesał włosy palcami. – Sądzę, że nigdy nie pojmę, w jaki sposób pracują umysły mego rodzeństwa. Wydawało mi się, że nie rozumiem tylko dziewcząt, ale po fiasku z Brandonem pogodziłem się z faktem, że żadne z nich nie ma ochoty mi się zwierzać.
Juliana przysunęła się nieco. Martin poczuł jej miękkie ciało tuż przy swoim i trochę zmienił pozycję. Powoli schodzili na osobiste tematy. Na niebezpieczny grunt.
– Jestem przekonana, że po tym, co się stało, zaczną panu ufać. – Juliana mówiła, jakby próbowała go pocieszyć. Martin był wzruszony. – Nie znali pana za dobrze, a teraz, skoro się przekonali, że nie jest pan potworem…
– Potworem! – powtórzył Martin. Złagodził ton. – Na pewno zachowam się jak potwór wobec Clary, jeśli nadal będzie robiła słodkie oczy do Fleeta.
– Nie wyjdzie za niego. – Juliana mówiła cicho, z przekonaniem. – Rozmawiałam z nią na wieczorze muzycznym.
– Widziałem. Dziękuję pani, Juliano.
– Proszę bardzo. Ale czy nie mógłby pan obrócić tej sytuacji na swoją korzyść? Gdyby Fleet został pańskim szwagrem, zyskałby pan ogromne wpływy.
Martin roześmiał się.
– Kuszące, przyznaję, jednak nie zmienię zdania.
– Tak właśnie myślałam. Jest pan zbyt pryncypialny.
– Za mało pryncypialny dla pani Alcott, jak się zdaje. Juliana gwałtownie uniosła głowę.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Tylko tyle, że ona nie jest w stanie tolerować krewnych, którzy trudnią się handlem, i zdążyła mi już o tym powiedzieć wprost. Kiedy podkreśliłem, że nikt jej nie prosi, by zmieniała swoje zasady, wchodząc w taką rodzinę, uciekła jak niepyszna.
Juliana zdusiła chichot.
– Jakie to niestosowne z pańskiej strony, Martinie.
– Wiem. – Martin był pełen samozadowolenia.
– Serena żyje pod kloszem. – Juliana lekko rozłożyła ręce. – Trzeba wziąć na to poprawkę.
– Mogę brać poprawkę na wiele spraw – powiedział Martin, a w jego głosie pojawiły się stalowe tony – ale nie na snobizm.
Juliana spojrzała na niego.
– Zawsze wiedziałam, że Serena jest… świadoma swojej pozycji bratanicy markiza.
– Świadoma swojej pozycji! Delikatnie powiedziane, zapewniam panią. Zachowywała się jak oburzona arcyksiężna.
– O Boże. Ciotka Beatrix potrafi namieszać, bez dwóch zdań. Podejrzewam, że to ona namówiła do tego Serenę dzisiejszego ranka. Serena była tu przed wizytą u pana.
– W takim razie jestem zobowiązany lady Beatrix. Ułatwiła mi sytuację. Nigdy nie zamierzałem dopuścić, by sprawy zaszły tak daleko, i ogarnęło mnie przerażenie, kiedy sobie uświadomiłem, że wszyscy zaczynają mnie uważać za jej narzeczonego.
– Musi pan być ostrożniejszy – zauważyła Juliana. – Tak czy inaczej chyba powinnam panu współczuć. Teraz będzie pan musiał zacząć poszukiwania żony od początku.
– Na to wygląda. Tym razem spróbuję jednak nie zrobić z siebie durnia. – Martin przerwał na chwilę. – Może zresztą nie będę musiał daleko szukać.
W lodowni zapanowała napięta cisza. Juliana bawiła się fałdami spódnicy i nie patrzyła na Martina, a on irytował się, że siedząc tuż obok niej na stopniu, nie może widzieć wyraźnie jej twarzy. Pochylił się i w tym samym momencie Juliana odwróciła głowę i spojrzała wprost na niego.
– Dlaczego tak mi się pan przygląda? – spytała głosem, w którym nie było śladu wzburzenia.
– Przepraszam. To pewnie dlatego, że częściej widuję panią w jedwabiach niż w codziennych sukniach.
Juliana zmarszczyła brwi.
– Jakie to niezwykłe, że pan to w ogóle zauważył, panie Davencourt. Myślałam, że rzadko zdaje sobie pan sprawę z tego, co dama ma na sobie.
Widzę, co pani miewa na sobie, zapewniam panią. Juliana odchrząknęła i odwróciła wzrok. Martin był przekonany, że obmyśla, jak sprowadzić rozmowę na inny temat.
– No, cóż… chyba nie byłoby stosowne, gdybym poszła po lód ubrana w balową suknię, prawda?
– Chyba nie. Swoją drogą dlaczego nie posłała pani kamerdynera?
– Bo jak tylko wpadłam na ten pomysł, natychmiast wzięłam się do realizacji. Wydawanie poleceń służbie jest takie czasochłonne, nie uważa pan? Zanim zadzwoniłabym po Segsbury'ego, mogłam być z powrotem w domu z wiaderkiem lodu. – Spojrzała na niego ponuro. – I tak by właśnie było, gdyby pan nie stanął mi na drodze.
– Nie sądzę, że wracanie do tego tematu przyniesie nam jakiekolwiek korzyści – westchnął.
Zawtórowała mu.
– Pewnie nie. Długo tu jesteśmy, jak pan myśli?
– Wydaje mi się, że jakieś półtorej godziny. Noc dopiero się zaczęła.
Przez szpary w drzwiach do środka wtargnął podmuch wiatru, od którego zadrżały pajęczyny. Świeca zgasła. Martin usłyszał, jak Juliana gwałtownie zaczerpnęła tchu. Teraz zupełnie inaczej postrzegał sytuację, w której się znaleźli. Przedtem udawało mu się okiełznać myśli wskutek usilnego skupienia na rozmowie i na rozlicznych problemach Brandona, Kitty i Clary. Wyciągnął rękę i poszukał dłoni Juliany. Przywarła do niego.
– Boi się pani ciemności? – Starał się mówić wyjątkowo łagodnie.
– Nie. To niedokładnie tak. – Juliana mówiła jakoś inaczej. Stanowczość, charakterystyczna władczość znikły z jej głosu. – To znaczy nie lubię ciemności, ale bardziej boję się nietoperzy. Nie chcę, by wyglądało, że jestem tchórzem, ale przeraża mnie myśl, że będą fruwać naokoło mojej głowy, a ja nie będę ich widziała.
Martin roześmiał się i uścisnął jej dłoń.
– Dla mnie brzmi to całkiem rozsądnie. Założę się, że nigdy w życiu nie była pani tchórzem, Juliano.