Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
I cierpiał okrutnie pan Andrzej; w piersiach nie stawało mu powietrza, a gardło tak miał ściśnięte, iż bał się, że gdy przyjdzie mówić, słowa nie zdoła z siebie wydobyć. W tym ucisku dusznym począł litanię odmawiać.
Po chwili przyszła nań ulga, uspokoił się znacznie i owa niby obręcz żelazna, która gniotła mu krtań, sfolżała [1054].
Tymczasem przyjechali do książęcej kwatery. Drabanci postawili lektykę; dwóch rękodajnych [1055] dworzan wzięło księcia pod ramiona; on zaś zwrócił się do Kmicica i szczękając ciągle zębami, rzekł:
— Proszę za sobą… Paroksyzm [1056] zaraz minie… Będziem się mogli rozmówić.
Jakoż po chwili znaleźli się obaj w osobnej komnacie, w której na kominie żarzyły się kupy węgli i gorąco było nieznośnie. Tam ułożono księcia Bogusława na długim polowym krześle, okryto futrami i przyniesiono światło. Za czym dworzanie oddalili się, książę zaś przechylił w tył głowę, przymknął oczy i tak pozostał czas jakiś nieruchomy.
Wreszcie rzekł:
— Zaraz… niech odpocznę…
Kmicic patrzył na niego. Książę nie zmienił się wiele, jeno febra ściągnęła mu twarz. Ubielony był jak zwykle i na jagodach pomalowany barwiczką, ale właśnie dlatego, gdy leżał tak z zamkniętymi oczyma i z głową przechyloną, podobny był trochę do trupa albo woskowej figury.
Pan Andrzej stał przed nim w świetle świecznika. Książęce powieki poczęły się otwierać leniwie, nagle otworzyły się zupełnie i jakoby płomień przeleciał mu przez twarz. Lecz trwało to przez oka mgnienie, po czym znów zamknął oczy.
– Jeśliś jest duch, nie boję się ciebie — rzekł — ale przepadnij!
— Przyjechałem z pismem od hetmana — odpowiedział Kmicic.
Bogusław wzdrygnął się nieznacznie, jakoby się chciał z mar otrząsnąć; następnie popatrzył na Kmicica i ozwał się:
--- Chybiłem waćpana? --- Nie ze wszystkim --- odpowiedział ponuro pan Andrzej, ukazując palcem na bliznę.
— To już drugi!… — mruknął na wpół do siebie książę.
I głośno dodał:
— Gdzie jest pismo?
— Jest — odrzekł Kmicic, podając list.
Bogusław począł czytać, a gdy skończył, dziwne światła błysnęły mu w oczach.
— Dobrze! — wyrzekł — dość marudztwa!… Jutro bitwa… I rad jestem, bo jutro febry nie mam [1057].
— I u nas po równo radzi — odparł Kmicic.
Nastała chwila milczenia, w czasie której dwóch tych nieubłaganych, wrogów mierzyło się oczyma z pewną straszliwą ciekawością.
Książę pierwszy począł rozmowę:
— Zgaduję, że to waść mnie tak dojeżdżał z Tatary [1058]?…
— Ja…
— A żeś to nie bał się tu przyjechać?…
Kmicic nie odrzekł nic.
— Chybaś na pokrewieństwo przez Kiszków liczył… Bo to my mamy ze sobą rachunki… Mogę panie kawalerze kazać ze skóry obedrzeć.
— Możesz, wasza książęca mość.
— Przyjechałeś z glejtem, prawda… Rozumiem teraz, dlaczego pan Sapieha go żądał… Aleś na życie moje nastawał… Tam Sakowicz zatrzymany; wszelako… pan wojewoda nie ma prawa do Sakowicza, a ja do ciebie mam… kuzynie…
— Przyjechałem z prośbą do waszej książęcej mości…
— Proszę! Możesz liczyć, że dla ciebie wszystką uczynię… Jakaż to prośba?
— Jest tu schwytany żołnierz, jeden z tych, którzy mi pomagali waszą książęcą mość porwać. Ja dawałem rozkazy, on działał jako ślepe instrumentum. Tego żołnierza zechciej wasza książęca mość na wolność wypuścić.
Bogusław pomyślał chwilę.
— Panie kawalerze — rzekł — namyślam się, czyś lepszy żołnierz, czy też bezczelniejszy suplikant [1059]…
— Ja tego człowieka darmo od waszej książęcej mości nię chcę.
— A co mi za niego dajesz?
— Samego siebie.
— Proszę, takiż to miles praeciosus [1060]… Hojnie płacisz, ale bacz, by ci starczyło, boć jeszcze pewnie kogoś chciałbyś ode mnie wykupić…
Kmicic posunął się o krok bliżej i pobladł tak straszliwie, iż książę mimo woli spojrzał na drzwi i mimo całej swej odwagi, zmienił przedmiot rozmowy.
— Pan Sapieha na takowy układ nie przystanie — rzekł. — Rad bym cię miał, alem słowem książęcym za bezpieczeństwo twoje zaręczył.
— Przez tego żołnierza odpiszę panu hetmanowi, żem dobrowolnie został.
— A on zażąda, bym cię wbrew twej woli odesłał. Zbyt znaczne oddałeś mu posługi… I Sakowicza mi nie puści, a Sakowicza więcej cenię niż ciebie…
— To uwolnij wasza książęca mość i tak tego żołnierza, a ja się na parol [1061] stawię, gdzie rozkażesz.
— Jutro może mi legnąć przyjdzie. Nic mi po układach na pojutrze…
— Błagam waszą książęcą mość! Za tego człowieka ja…
— Co ty?
— Zemsty poniecham.
— Widzisz, panie Kmicic, siła razy chodziłem na niedźwiedzia z oszczepem, nie dlatego, żem musiał, ale z ochoty. Lubię, gdy mi jakowe niebezpieczeństwo grozi, bo mi się życie mniej kuczy [1062]. Owóż i twoją zemstę jako uciechę sobie zostawuję, ile że ci przyznać muszę, żeś z takowych niedźwiedzi, co to same strzelca szukają.
— Wasza książęca mość — rzekł Kmicic — za małe miłosierdzie często Bóg wielkie grzechy odpuszcza. Nikt z nas nie wie, kiedy mu przed sądem Chrystusowym stanąć przyjdzie.
— Dosyć! — przerwał książę. — Ja też sobie psalmy mimo febry komponuję, żeby jakowąś zasługę mieć przed Panem, a potrzebowałbymli predykanta [1063], to bym swego zawołał… Waść nie umiesz prosić dość pokornie i na manowce leziesz… Ja ci sam podam sposób: uderz jutro w bitwie na pana Sapiehę, a ja pojutrze tego gemajna [1064] wypuszczę i tobie winy przebaczę… Zdradziłeś Radziwiłłów, zdradźże Sapiehę…
— Ostatnieli to słowo waszej książęcej mości?… Na wszystko święte zaklinam waszą książęcą mość…
— Nie! Diabli cię biorą, dobrze!… I na twarzy się mienisz… Nie przychodź jeno za blisko, bo chociaż ludzi mi wstyd wołać… ale patrz tu! Zbytniś rezolut!
To rzekłszy, Bogusław ukazał spod futra, którym był okryty, lufę pistoletu i począł patrzeć iskrzącymi oczyma w oczy Kmicica.
— Wasza książęca mość! — zakrzyknął Kmicic, składając wprawdzie ręce jak do prośby, ale z twarzą przez gniew zmienioną.
— To prosisz, a grozisz?… — rzekł Bogusław — kark zginasz, a diabeł ci zza kołnierza zęby do mnie szczerzy?… To pycha ci z ócz błyska, a w gębie grzmi jak w chmurze? Czołem do radziwiłłowskich nóg przy prośbie, mopanku!… Łbem o podłogę bić! wówczas ci odpowiem!…
Twarz pana Andrzeja blada była jak chusta, ręką pociągnął po mokrym czole, po oczach, po twarzy i odrzekł tak przerywanym głosem, jak gdyby febra, na którą cierpiał książę, nagle rzuciła się na niego.
— Jeżeli wasza książęca mość tego starego żołnierza mi wypuści… to… ja… waszej książęcej mości… paść do… nóg… gotów…
Zadowolenie błysnęło w Bogusławowych oczach. Wroga upokorzył, dumny kark zgiął. Lepszego pokarmu nie mógł dać zemście i nienawiści.
Kmicic stał zaś przed nim z włosem zjeżonym w czuprynie, dygocący na całym ciele. Twarz jego, nawet w spokoju do głowy jastrzębiej podobna, przypominała tym bardziej drapieżnego i rozwścieczonego ptaka. Nie zgadłeś, czy za chwilę rzuci się do nóg, czy do piersi książęcej…
A Bogusław, nie spuszczając go z oka, rzekł:
— Przy świadkach! przy ludziach!
I zwrócił się ku drzwiom:
— Bywaj!
Przez otwarte drzwi weszło kilkunastu dworzan, Polaków i cudzoziemców. Za nimi poczęli wchodzić oficerowie.
— Mości panowie! — rzekł książę — oto pan Kmicic, chorąży orszański i poseł od pana Sapiehy, ma mnie o łaskę prosić i chce wszystkich waszmościów mieć za świadków!…