Skandalistka
Skandalistka читать книгу онлайн
Anglia, okres regencji. Zdawa? by si? mog?o, ?e lady Julianie Myfleet nie zale?a?o na opinii. Czy gdyby by?o inaczej, gra?aby w karty o bardzo wysokie stawki, bra?a udzia? w skandalizuj?cych przyj?ciach czy wreszcie romansowa?a z by?ym kochankiem w?asnej matki? Wielu j? pot?pia?o, niekt?rzy tolerowali, lecz nikt jej nie rozumia?. Lord Martin Davencourt pami?ta? inn? Julian?, niewinn? i radosn?. Postanowi? sprawdzi?, co kryje si? za post?powaniem pi?knej wdowy. Tym bardziej ?e, wbrew rozs?dkowi, by? ni? coraz bardziej zauroczony.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Panie Davencourt – powiedziała tak cierpliwie, jak była w stanie – nie sprawia pan na mnie wrażenia nierozgarniętego.
więc powtórzę to tylko raz. Pańskie podejrzenia co do mnie są całkowicie bezpodstawne. Nie zamierzałam popsuć ślubu pańskiej kuzynki, a tym bardziej zatrzymać Brookesa dla siebie. Po co miałabym to robić, skoro wykorzystałam cały jego potencjał. Zapewniam pana, że nie chciałabym go, nawet gdyby był ze złota!
Przelotny uśmiech w oczach Martina Davencourta zniknął równie szybko, jak się pojawił.
– Ale przecież był pani kochankiem.
– Nie był. A nawet gdyby, nie upadłam aż tak nisko, żeby zepsuć dzień zaślubin pańskiej kuzynki.
– Nie? – Martin wyglądał na zamyślonego. – Miłość może prowadzić do najdziwniejszych zachowań.
– Wiem o tym. Mam wątpliwości, czy pan to wie, panie Davencourt. Nie wydaje mi się prawdopodobne, że się pan kiedykolwiek zakochał. Pewnie uznał pan to za zbyt niebezpieczne.
Martin roześmiał się.
– Myli się pani, lady Juliano. Wszyscy młodzi mężczyźni w jakimś momencie się zakochują.
– Ale nie wtedy, gdy osiągają wiek dojrzały? – Zrobiła minę. – Wydaje mi się, że pan jest za stary na takie rzeczy.
– Właśnie, lady Juliano. To prawda, nie żywiłem szczególnych uczuć do żadnej damy od wielu lat. Ale mówiliśmy o pani byłych kochankach, nie moich.
– Nie, nie mówiliśmy – burknęła Miana. – Nie mam ochoty opowiadać panu historii swego życia ani roztrząsać z panem kwestii moralności. Uważam, że mężczyźni są w tej sprawie wyjątkowymi hipokrytami.
– Doprawdy? Chce pani powiedzieć, że nie podoba się pani podwójna moralność, z którą tak często mamy do czynienia?
– Oczywiście, że nie! Jaka rozsądna kobieta mogłaby się z tym zgodzić? Z zasadą, która głosi, że mężczyzna może zachowywać się jak rozpustnik i nikt go za to nie potępi, a jeśli kobieta robi to samo, nazywa sieją dziwką. Musiał to wymyślić mężczyzna, chyba się pan ze mną zgodzi? Martin roześmiał się.
– Niesprawiedliwe, przyznaję, ale wielu ludzi, kobiet i mężczyzn, w to wierzy.
– Zdaję sobie z tego sprawę. – Juliana wzruszyła ramionami. – Zmieńmy temat, bo obawiam się, że wpadnę w gniew.
– No dobrze. Wróćmy do sprawy, o której rozmawialiśmy. – Martin westchnął. – Skoro źle odczytałem pani zamiary, w takim razie przepraszam, lady Juliano. Miałem powody sądzić, że się nie mylę.
– Chodzi panu o absurdalne przypuszczenia – skorygowała Miana.
– Nie takie absurdalne. Nie po pani zachowaniu wczorajszego wieczoru.
– Chciałabym, żeby przestał pan do tego wracać! – Miana była naprawdę poirytowana. – Wczorajszy wieczór miał być żartem. A co do moich łez na ślubie, jeśli pan podejrzewa, że oszukuję pana co do tego kataru siennego… w takim razie proszę podejść do mnie z wazonem róż stojącym na kominku. Będę kichała tak długo, ile będzie trzeba, żeby pana przekonać. – Odstawiła kieliszek i wstała. – Uważam, że wyczerpaliśmy ten temat, panie Davencourt. Pańskie towarzystwo mnie znudziło, to pewne. Zakładam, że jestem wolna i mogę sobie pójść?
Martin nieznacznie skinął głową.
– Naturalnie.
– Nie boi się pan, że udam się na weselne śniadanie i wywołam skandal?
– Nie przypuszczam. Powiedziała pani, że nie Mała pani takiego zamiaru, a ja pani wierzę.
Ozięble skłoniła głowę.
– Dziękuję. W takim razie byłoby miło, gdyby postarał się pan o powóz. Tyle przynajmniej może pan dla mnie zrobić.
Martin zerwał się z miejsca.
– Zaraz każę zaprząc powóz dla pani. Podszedł bliżej i przez chwilę patrzył jej w twarz.
– Katar sienny – powiedział powoli. – Kiedy zobaczyłem panią w kościele, dałbym sobie uciąć głowę, że pani płacze.
Uniósł rękę i kciukiem delikatnie starł ślad łez z jej policzka. Poczuła, jak serce jej zamiera.
Andrew Brookes nie jest wart niczyich łez – burknęła. Ręka Martina opadła. Cofnął się o krok. Juliana poczuła ulgę. Przez chwilę była całkiem bezbronna.
– Podzielam pani opinię o Brookesie, lady Juliano – przyznał – ale chciałbym, żeby Eustacia była szczęśliwa. Byłoby straszne, gdyby tak szybko się rozczarowała.
– Stanie się to wcześniej czy później – zauważyła Juliana, kierując się do drzwi – a pan byłby naiwny, gdyby myślał inaczej. Andrew Brookes nie potrafi dochować wierności.
Martin skrzywił się.
– Skłaniam głowę przed pani niezwykłą znajomością męskiej natury, lady Juliano. Przemawia przez panią cynizm. Czy pani zdaniem wszyscy mężczyźni są niewierni?
Juliana zawahała się i nie odpowiedziała twierdząco. W Martinie Davencourcie było coś takiego, co wydawało się wymagać bezwzględnej uczciwości. To ją niepokoiło.
– Nie – odparła powoli. – Wierzę, że kiedy mężczyzna naprawdę kocha, potrafi być wierny. Ale niektórzy mężczyźni nie są zdolni do miłości ani wierności, a Brookes do nich należy.
– Słyszałem, że to pani ulubiony typ. Brookes, Colling, Massingham.
– Nie wybieram mężczyzn z powodu ich wierności, panie Davencourt. Co za dziwaczne spostrzeżenie! Wybieram ich ze względu na ich walory rozrywkowe.
– Rozumiem – powiedział Martin z gryzącą ironią. – W ta kim razie nie będę pani dłużej zatrzymywał. Nie wyobrażam sobie, że w tym domu znajdzie pani to, czego pani szuka.
Juliana skrzywiła się.
– Nie, ja też nie. – Po chwili milczenia podjęła: – Pewnie już jest po ślubie.
– Na pewno. – Martin zerknął na złoty zegar na kominku. – Żałuje pani, że pozwoliła Andrew Brookesowi odejść, lady Juliano?
– Nie – odparła grzecznie. – Chodziło mi tylko o pańską siostrę Daisy. To była ta mała druhna, zdaje się? Będzie się martwiła, gdzie pan się podział.
Nastąpiła pauza. Przez chwilę Juliana widziała zdziwienie w oczach Martina, zupełnie jakby go zaskoczyła.
– Moja siostra Araminta zaopiekuje się Daisy i pozostałymi dziewczynkami – wyjaśnił. – Poza tym Daisy jest tak zachwycona rolą druhny, że na pewno nie będzie jej mnie brakowało.
– Wątpię. – Poczuła lekkie ukłucie w sercu na myśl o Daisy Davencourt. – Zapewniam pana, że dzieci zauważają takie rzeczy.
Zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to smutniej, niżby chciała. Martin wciąż przyglądał się jej z zadumą w oczach. To spojrzenie działało jej na nerwy. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Jeśli mi pan wybaczy, sir, już pójdę. Jeszcze tyle małżeństw do rozbicia, rozumie pan! Nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu. Chociaż… – w jej głosie pojawił się cieplejszy ton, bo uderzyła ją pewna myśl. – Może uda mi się jeszcze pogorszyć moją reputację, jeśli wszyscy się dowiedzą, że porwał mnie pan prosto ze ślubu. Tak, tak zrobię, podsycę plotki. Ogarnęła nas dzika namiętność i nie mogliśmy się jej oprzeć.
– Lady Juliano – powiedział Martin stanowczo – jeśli usłyszę, że rozgłasza pani tę historię, zaprzeczę wszystkiemu publicznie.
Juliana otworzyła szeroko oczy.
– Ale to przecież pańska wina, panie Davencourt! Wszystko przez te pańskie śmieszne podejrzenia. Większość młodych dam wykorzystałoby takie porwanie, by zmusić pana do ślubu.
Zadrgał mu kącik ust.
– Posuwa się pani za daleko, lady Juliano. Nawet przez chwilę nie potrafię sobie wyobrazić, że chciałaby mnie pani poślubić.
– Nie, naturalnie, że nie. Ale może pan dla mnie zrobić przynajmniej tyle: pozwolić mi to wykorzystać dla pogorszenia mojej reputacji.
– Nie ma mowy. Juliana nadąsała się.
– Och, pan jest taki sztywny. Ale sądzę, że pod jednym względem ma pan rację – nikt nawet za sto lat by nie uwierzył, że mógł mi się pan spodobać.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę, ale zanim Martin zdołał odpowiedzieć, dobiegły do nich czyjeś głosy i odgłos kroków na wyłożonej marmurowymi płytkami posadzce holu. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do salonu wtargnął jakiś dżentelmen.
– Martinie, byłem… – Raptownie przerwał. – Bardzo przepraszam. Myślałem, że będziesz na ślubie, a kiedy Liddington powiedział, że jesteś w domu, nie przyszło mi do głowy, że masz gościa.
– Byłem na ślubie i mam gościa. – Martin uśmiechnął się lekko. – Lady Juliano, pozwoli pani sobie przedstawić mego brata Brandona? Brandonie, oto lady Juliana Myfleet.
Brandon spojrzał na starszego brata z niebotycznym zdziwieniem, które przeszło w szelmowskie rozbawienie, kiedy podszedł bliżej, by ucałować dłoń Juliany.
– Bardzo mi miło panią poznać, lady Juliano – powiedział.
Juliana zauważyła, że Martin zmarszczył czoło, toteż rozmyślnie powitała Brandona znacznie serdeczniej, niż z początku zamierzała. Przypuszczała, że przyrodni brat Martina nie ma więcej niż dwadzieścia dwa lata, a na dodatek cechowała go werwa i wdzięk, których brakło Martinowi. Brandonowi Davencourtowi bardzo trudno byłoby się oprzeć i większość dam prawdopodobnie nawet tego nie próbowała. Temperament Martina sprawiał wrażenie celowo wziętego w ryzy i trzymanego pod kontrolą, za to Brandona lśnił pełnym blaskiem.
Młodzieniec skłonił się z niewymuszonym wdziękiem i wpatrzył się w nią ze szczerym podziwem w błękitnych oczach. Nie miałem pojęcia, że zna pani Martina, lady Juliano. Miana spojrzała kpiąco na Martina, co skwitował szczególnie drętwą miną, nawet jak na niego.
– Nie znamy się zbyt dobrze, panie Davencourt. Zawarliśmy znajomość jako dzieci, a wczoraj widzieliśmy się po raz pierwszy po szesnastu latach.
– To wspaniale, że się znacie – ucieszył się Brandon, patrząc na nią roześmianymi oczami. – Od wielu miesięcy chciałem panią poznać, lady Juliano.
– Powinien pan po prostu podejść i przedstawić się – odparła słodko. Kątem oka obserwowała Martina, toteż nie uszło jej uwagi pełne dezaprobaty spojrzenie, którym ją obrzucił. – Uwielbiam poznawać przystojnych młodych mężczyzn.
Brandon roześmiał się, a Martin znacząco odchrząknął.
– Lady Miana właśnie wychodziła.
Drzwi się otworzyły i wszedł kamerdyner w liberii.
– Jest tu pastor Edward Ashwick, panie Davencourt. Mówi, że przybył odprowadzić lady Julianę Myfleet do domu.
Juliana pozwoliła sobie na uśmieszek zadowolenia.