Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Siła [701] w życiu widziałem — odpowiedział Krzysztoporski — ale takich widomych cudów nie widziałem, o czym dokładniejszą relację zdaje waszej królewskiej mości ksiądz Kordecki w tym piśmie.
Jan Kazimierz chwycił skwapliwie za list, który mu Krzysztoporski podawał, i począł czytać. Chwilami przerywał czytanie i poczynał się modlić, to znów wracał do listu. Twarz mieniła mu się radosnymi uczuciami; na koniec podniósł znów oczy na Krzysztoporskiego.
— Pisze mi ksiądz Kordecki — rzekł — iżeście wielkiego kawalera stracili, niejakiego Babinicza, który kolubrynę szwedzką prochami rozsadził?
— Onże się za wszystkich ofiarował, miłościwy panie! Ale są też tacy, którzy mówili, że żyje, i Bóg wie co powiadali; nie mając pewności, przecieśmy go nie przestali opłakiwać, bo gdyby nie jego kawalerski postępek, ciężko by nam było dać sobie rady…
— Jeżeli tak, to przestańcie go opłakiwać: pan Babinicz żywie [702] i jest u nas. On to pierwszy dał nam znać, że Szwedzi, nie mogąc nic przeciw mocy boskiej wskórać, o odstąpieniu zamyślają… A potem tak nam znaczne oddał przysługi, iż sami nie wiemy, jak go wynagrodzić.
— O, to się ksiądz Kordecki ucieszy! — zawołał z radością szlachcic — ale jeśli pan Babinicz żywie, to chyba szczególniejsze u Najświętszej Panny ma łaski… To się ksiądz Kordecki ucieszy! Ojciec syna nie może tak miłować, jako on jego miłował! A i mnie pozwoli wasza królewska mość pana Babinicza powitać, gdyż takiego drugiego rezoluta nie masz w Rzeczypospolitej!
Lecz król począł znowu czytać i po chwili zawołał:
— Co słyszę! To jeszcze raz po ustąpieniu próbowali klasztor podejść?
— Miller [703] jak odszedł, tak się i nie pokazał więcej, jeno Wrzeszczowicz zjawił się znów niespodzianie pod murami, dufając w to widocznie, że bramy zastanie otwarte. Jakoż i zastał, ale się chłopstwo tak zaciekle na nich rzuciło, że zaraz sromotnie tył podał. Jak świat światem, nie było tego, żeby prostactwo tak mężnie w gołym polu jeździe stawało. Potem też nadciągnął pan Piotr Czarniecki z panem Kuleszą, którzy do szczętu go znieśli.
Król zwrócił się do senatorów:
— Patrzcie, wasze uprzejmości, jako nędzni oracze w obronie tej ojczyzny i świętej wiary stawają!
— Że stawają, miłościwy panie, to stawają! — zawołał Krzysztoporski. — Całe wsie wedle Częstochowy puste, bo chłopstwo z kosami w polu. Wojna wszędy okrutna; Szwedzi muszą się kupami trzymać, a złapieli chłopstwo którego, to tak nad nim wydziwia, że lepiej by mu od razu iść do piekła. Kto tam wreszcie teraz w tej Rzeczypospolitej za oręż nie chwyta! Nie było psubratom Częstochowy oblegać… Od tego czasu nie siedzieć im w tej ziemi!
— Od tego czasu nie będą w tej ziemi ucisku znosić ci, którzy krwią się oponują — odrzekł poważnie król — tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż!
— Amen! — dodał prymas.
Tymczasem Krzysztoporski uderzył się ręką w czoło.
— Mróz mi mentem [704] pomieszał, miłościwy panie — rzekł — bom zapomniał jednej wieści powiedzieć, że taki syn, wojewoda poznański, zmarł jakoby nagle.
Tu zawstydził się nieco pan Krzysztoporski, spostrzegłszy się, jak wielkiego senatora nazwał wobec króla i dygnitarzy „takim synem”, więc dodał zmieszany:
— Nie zacny stan, lecz zdrajcę chciałem spostponować [705].
Ale nikt tego wyraźnie nie zauważył, bo wszyscy patrzyli na króla, ten zaś rzekł:
— Jużeśmy dawno pana Jana Leszczyńskiego na województwo poznańskie przeznaczyli, jeszcze za życia pana Opalińskiego. Niechże godniej ten urząd piastuje… Sąd boski, widzę, rozpoczął się nad tymi, którzy tę ojczyznę do upadku przywiedli, bo w tej chwili może już i książę wojewoda wileński przed Najwyższym Sędzią sprawę ze swoich uczynków zdaje…
Tu zwrócił się do biskupów i senatorów:
— Ale nam czas o wojnie powszechnej myśleć i w tej materii pragnę zasięgnąć zdania waszych mościów.
Rozdział XXVIII
W chwili gdy król mówił, iż wojewoda wileński może już stoi przed sądem bożym, mówił jakoby duchem proroczym, bo w owym czasie sprawa tykocińska była już rozwiązana.
Dnia 25 grudnia pan wojewoda witebski Sapieha tak był już pewien zdobycia Tykocina, że sam do Tyszowiec wyjechał, poleciwszy panu Oskierce prowadzenie dalszych prac oblężniczych. Z ostatnim szturmem kazał na powrót swój, rychło mający nastąpić, czekać; zebrawszy zaś co znaczniejszych oficerów tak mówił:
— Doszły mnie słuchy, iż między towarzystwem jest zamiar zaraz po zdobyciu zamku księcia wojewodę wileńskiego na szablach roznieść… Owoż, gdyby się zamek pod mą niebytność poddał, co być może, oświadczam waszmościom, iż najsurowiej zakazuję na zdrowie księcia następować. Odbieram ci ja wprawdzie listy od takich osób, o których się waszmościom ani śni, abym dostawszy go, nie żywił [706]…. Ale ja nie chcę słuchać tych rozkazów, co czynię nie z żadnej kompasji [707], bo jej zdrajca niewart, ale że nad gardłem jego nie mam prawa i wolę go przed sejm na sąd postawić, aby dla potomnych był stąd przykład, że ni wielkość rodu, ni żadne urzędy zdrady takowej i winy odkupić ani przed karą publiczną zasłonić go nie zdołają.
W ten sens mówił pan wojewoda, jeno jeszcze dłużej, bo o ile był zacny, o tyle miał tę słabość, że mając się za mówcę, lubił przy każdej okazji obszernie się wysławiać i słuchał z lubością własnych słów, przymykając przy piękniejszych sentencjach oczy.
— To muszę sobie chyba dobrze prawą rękę w wodzie wymoczyć — odparł na to pan Zagłoba — gdyż okrutnie mnie swędzi…. Wszelako to tylko powiem, że gdyby Radziwiłł mnie w swoją moc dostał, pewnie by z moją głową do zachodu słońca nie czekał. Wie on dobrze, kto w znacznej części to sprawił, że go wojska opuściły; wie dobrze, kto go ze Szwedami nawet poróżnił… Ale za to ja nie wiem, czemu mam być pobłażliwszy dla niego, niźli on byłby dla mnie?
— Bo nie przy waści komenda i słuchać musisz — odrzekł z powagą wojewoda.
— Że słuchać muszę, to prawda, ale dobrze czasem i Zagłoby posłuchać… Śmiele też to mówię, że gdyby Radziwiłł mnie posłuchał, gdym go do obrony ojczyzny ekscytował, nie byłby dziś w Tykocinie, jeno w polu, na czele wszystkich wojsk litewskich.
— Zali [708] to waści się zdaje, że buława w złych rękach?
— Tego nie godzi mi się powiedzieć, bom ją sam w te ręce włożył. Miłościwy pan nasz, Joannes Casimirus, ma tylko mój wybór potwierdzić, nic więcej.
Uśmiechnął się na to wojewoda, bo lubił pana Zagłobę i jego krotofile [709].
— Panie bracie — rzekł — tyś zgnębił Radziwiłła, tyś mnie uczynił hetmanem… i wszystko twoja zasługa. Pozwólże mnie teraz jechać spokojnie do Tyszowiec, aby też i Sapieha mógł w czymś przysłużyć się ojczyźnie.
Pan Zagłoba wziął się w boki i zamyślił się przez chwilę, jakby rozważał, czy ma pozwolić, czy nie pozwolić; na koniec okiem łysnął, głową kiwnął i rzekł z powagą:
— Jedź, wasza miłość, spokojnie.
— Bóg zapłać za permisję [710]! — odpowiedział, śmiejąc się, wojewoda.
Zawtórowali wodzowi śmiechem inni oficerowie, on zaś istotnie począł się zbierać, bo kolasa stała już pod oknami gotowa, więc żegnał się ze wszystkimi, dając każdemu instrukcję, co ma pod jego niebytność czynić; wreszcie zbliżywszy się do pana Wołodyjowskiego, rzekł:
— Waść, na wypadek zdania się [711] zamku, będziesz mi odpowiadał za zdrowie wojewody, tobie tę funkcję powierzam.