Tomek na Czarnym L?dzie
Tomek na Czarnym L?dzie читать книгу онлайн
Seria powie?ci Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego na r??nych kontynentach. Mi?dzy innymi ch?opiec bierze udzia? w wyprawie ?owieckiej na kangury w Australii i prze?ywa niebezpieczne przygody w Afryce, ?yje w?r?d czerwonosk?rych Nawaj?w i Apacz?w. W te niezwyk?e przygody wpleciona jest historia odkry? dokonywanych przez polskich podr??nik?w. Ksi??ki s? lektur? ?atw? i atrakcyjn? dla ch?opc?w od wielu pokole?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
W czasie południowego posiłku Murzyni pochłaniali olbrzymie ilości mięsiwa, odpoczywali leżąc, by po chwili znów rozpocząć jedzenie. Obżarstwo przeplatane snem i tańcami trwało przez cały dzień. Wilmowski miał zamiar wyruszyć w drogę na noc, lecz tragarze nie chcieli nawet o tym słyszeć. Żal im było odchodzić od ledwo napoczętego hipopotama.
– Soko są bardzo mądre i nie uciekną nam z lasu – tłumaczyli z zapałem. – Hipopotam natomiast nie ma rozumu i zaraz się popsuje, wtedy jego mięso będzie do niczego. Trzeba teraz jeść mnóstwo dużo.
Brzuch małego Samba nabrzmiał jak wielki bęben. Tomek spoglądając na niego twierdził, że teraz mógłby zastąpić tam-tam, gdyby zaszła potrzeba nadania jakichś sygnałów. Młody Murzyn nie przejmował się tymi kpinami. Napychał się mięsiwem, a w przerwach między jedzeniem układał pieśni na cześć sytości i lenistwa.
Wszystko wszakże na tym świecie musi mieć swój początek i koniec. Toteż następnego dnia około południa Wilmowski kategorycznie rozkazał Murzynom przygotować się do wymarszu. Z wielkim żalem przystąpili do zwijania obozu. Nim podjęli z ziemi pakunki, natarli swe ciała tłuszczem. Karawana ruszyła w drogę, lecz tragarze smętnym wzrokiem spoglądali za siebie na jezioro, gdzie został hipopotam. Niebawem zanucili pieśń o głupocie białych ludzi marnotrawiących tyle dobrego mięsiwa.
Sprytny Sambo nie martwił się zbyt długo. Na stepie często się pojawiały antylopy i bawoły. W pewnej chwili łowcy ujrzeli w dali zabawnie kołyszące się ponad wysoką trawą głowy żyraf; Sambo logicznie więc rozumował, że na razie nie grozi im głód, łowcy mają doskonałą broń palną i żyłka myśliwska powinna nakłonić ich niebawem do nowego polowania.
Cierpliwość Samba została wystawiona na ciężką próbę. Hunter bez przerwy popędzał tragarzy. Z uporem dążył na północ ku maleńkiej osadzie Beni, dokąd karawana dotarła jeszcze przed zachodem słońca. Murzyni zmęczeni szybkim marszem niedbale rozłożyli obóz na skraju wioski, po czym pokotem legli na gorącej ziemi.
Po dłuższej chwili wytchnienia zabrali się do przyrządzania wieczerzy. Tymczasem Wilmowski, Smuga i Hunter udali się do osiedla zamieszkałego przez dwóch Greków, kilku Indusów i kilkudziesięciu Murzynów. Wilmowski pragnął wynająć dwóch lub trzech przewodników znających dżunglę Ituri. Ponadto miał zamiar kupić trochę konserw. O ile uzupełnienie zapasów nie przedstawiało większych trudności, o tyle wynajęcie przewodników okazało się niełatwe. Murzyni, zaledwie się dowiedzieli, że łowcy mają zamiar chwytać żywe goryle, jednogłośnie odmówili udziału w wyprawie. Goryle i zdradliwi Pigmejczycy Bambutte napawali ich wielką obawą. Twierdzili, że w dżungli Ituri nigdy nie zaznają spokoju. Po długich namowach, jak i obiecaniu sutego wynagrodzenia, udało się w końcu łowcom zwerbować jednego przewodnika. Aby w końcu i on w ostatniej chwili nie zmienił decyzji. Hunter natychmiast zabrał go do obozu i oznajmił, że karawana wyrusza w drogę o świcie. Okazało się niebawem, że przezorność ta nie wyszła łowcom na dobre.
Nowy przewodnik mianowicie, Matomba, gadatliwością swoją posiał obawę w sercach dotąd mężnych tragarzy. Siedząc przy ognisku szeroko rozprawiał o czyhających w dżungli niebezpieczeństwach. Według jego relacji Pigmejczycy byli okropnymi ludożercami. Podobno nieraz w ich szałasach znajdowano pozostałości uczt kanibalskich. Przewodnik twierdził, że sam widział, jak Pigmejczycy używali ludzkich czerepów jako naczyń do picia wody. Opowiadał również o napadach karłów na wsie murzyńskie. Podczas gdy mężczyźni walczyli, rażąc napadniętych zatrutymi strzałami, kobiety-karlice doszczętnie rabowały zasiane pola i unosiły w dżunglę plony. Niesamowite opowieści o napadach, zasadzkach, zatrutych strzałach, okrucieństwie i ludożerstwie wywołały zamierzony efekt.
– O, ooo! Bambutte niechybnie zabiją białych łowców, a potem pomordują i zjedzą nas wszystkich – biadolili Murzyni. – Kabaka skazał nas na okropną śmierć!
– Wracajcie do domów – podszepnął nowy przewodnik. – Po co mielibyście służyć Bambutte za tłuste krowy na ich ucztach?
– Nie możemy teraz wracać – jęczeli Bugandczycy. – Katikiro każe nas powiesić, jeżeli opuścimy białych łowców. O, matko! Sam to nam powiedział!
– Źle z wami, źle z nami wszystkimi – powtórzył przewodnik.
Sambo słuchał z zapartym tchem i skóra cierpła mu na plecach. Wierny białym łowcom, postanowił natychmiast przestrzec ich przed grożącym niebezpieczeństwem. Pobiegł więc do Tomka. Szczękając z przerażenia zębami powtórzył wszystko, co usłyszał od nowego przewodnika. Mocno opalona twarz Tomka poszarzała pod wpływem słów młodego Samba, lecz mimo to odparł mężnie:
– Wiesz co, Sambo? To tylko strach ma wielkie oczy. Przewodnik niepotrzebnie straszy naszych ludzi tymi niesamowitymi opowieściami.
– O, biały buana, ty naprawdę jesteś mężny jak lew i silny jak słoń – szepnął Sambo, z uwielbieniem patrząc na chłopca. – Oni również mówią, że w dżungli nawet ptak-miodownik zamiast do miodu wiedzie ludzi w zasadzkę.
– Nie słyszałem o takich ptakach, najlepiej uczynimy, gdy powtórzymy wszystko memu ojcu.
– Tak, tak, powiedzmy wszystko zaraz.
Obydwaj udali się natychmiast do namiotu, gdzie pochyleni nad mapą naradzali się czterej łowcy. Tomek jednym tchem powtórzył relacje zasłyszane przez Samba.
– To prawda, tak mówi Matomba – przytakiwał młody Murzyn.
Smuga, jakby nie zważając na ich podniecenie, uśmiechnął się i rzekł:
– Wygląda mi na to, że najbardziej się boi nasz nowy przewodnik. Murzyni są bardzo skłonni do przesady. Pigmejczycy niechętnie obcują nie tylko z białymi, lecz nawet z innymi plemionami murzyńskimi. Dlatego też opowiada się o nich tyle nieprawdopodobnych historii. Nasłuchałem się wiele od Stanleya, który wśród ustawicznych walk z różnymi plemionami przewędrował Kongo wszerz, spiesząc na pomoc Eminowi-paszy. Wprawdzie Pigmejczycy są zdradliwi, nieufni i bardzo wojowniczy, lecz nie słyszałem, aby uprawiali ludożerstwo. Czerepy, rzekomo ludzkich głów, używane przez karłów do picia wody pochodzą z zabitych małp. Plemiona zamieszkujące dżungle żywią się małpami, ponieważ polowanie na inne zwierzęta nie jest dla nich łatwe.
– Jeden kumpel mówił mi, że małpie mięso smakuje tak jak ludzkie – zauważył bosman Nowicki.
– Wszystko jedno, jak ono smakuje – przerwał Hunter. – Najlepiej będzie, jeśli Matomba położy się już spać i przestanie straszyć ludzi.
– Co mówili na to wszystko Masajowie? – zaciekawił się Wilmowski.
– Mescherje zaraz rozstawił swoich ludzi na czatach naokoło obozu – odparł Tomek.
– Ha, więc i on się obawiał, żeby tragarze nas nie opuścili w nocy – wtrącił Hunter. – No, jeśli Mescherje czuwa, to my możemy spać spokojnie, co teraz przyda się nam wszystkim, gdyż jeszcze przedświtem ruszamy w drogę.
– Czy pan jest zdania, że możemy całkowicie zaufać Mescherje? – zapytał Wilmowski.
– Masajowie uważają siebie za wyższą kastę ludzi, przez samą więc dumę nie będą prowadzili konszachtów z innymi Murzynami. Poza tym wojownik masajski nigdy nie okazuje strachu – zapewnił Hunter. – Znam Mescherje nie od dzisiaj.
– Kładźmy się więc na spoczynek, mamy przecież wyruszyć jeszcze przed świtem – zakończył Smuga.
– Przejdę się po obozie i pogadam z Murzynami – powiedział Hunter przypasując rewolwer.
– Czekaj pan, nie jestem śpiący, możemy więc pójść razem – odezwał się bosman. – Prawdę rzekłszy, lubię posłuchać takiej strachliwej gadaniny.
Tomek zachichotał i wysunął się z namiotu za Sambem. On również przepadał za wszelkimi opowieściami. Hunter obszedł cały obóz, porozmawiał z Masajami, a potem udał się do swego namiotu. Natomiast bosman, Tomek i Sambo zbliżyli się do tragarzy, którzy szerokim kołem obsiedli ognisko. Bugandczycy skwapliwie zrobili im wygodne miejsca, ponieważ widok olbrzymiego, zawsze wesołego marynarza napawał ich dziwną ufnością i poczuciem bezpieczeństwa. Trójka przyjaciół przyjęła zaproszenie, a humorystyczne opowieści bosmana wkrótce wprawiły Murzynów w dobry nastrój. Późno już było, lecz rozochoceni tragarze nie spieszyli się na spoczynek.
Jeden z nich zwrócił się do bosmana:
– Silny i mądry jesteś, biały buana, powiedz więc, co to jest: mała, stroma góra, na którą żaden człowiek nie może się wspiąć?
Bosman nie znał murzyńskich dowcipów. Po kilku nieudanych odpowiedziach przyznał się, że nie wie. Wtedy Murzyn zawołał:
– Jajo!
Wszyscy inni śmiali się i z radości uderzali rękoma o uda. Potem zapytał ktoś inny:
– Biały buana, może to uda ci się odgadnąć: co to jest, co można dzielić, a przecież nikt nie pozna, gdzie to było dzielone?
Bosman roześmiał się i odparł:
– Woda!
Pochwalne okrzyki nagrodziły trafną odpowiedź; zabawa byłaby się przeciągnęła, gdyby nie marynarz, który spojrzał na niebo i zauważył:
– Nie wypoczniemy przed drogą, gwiazdy bledną, wkrótce nastąpi dzień.
– Tak, tak, one gasną, bo w dzień są niepotrzebne. Mała dziewczynka modliła się, aby świeciły tylko w nocy – wtrącił Sambo.
– Co ty opowiadasz? O jakiej dziewczynce mówisz? – zapytał Tomek.
– Biały buana nie wie, skąd się gwiazdy wzięły tam w górze? – odparł Sambo pytaniem.
– Ty też nie wiesz!
– Sambo mądry, Sambo wie!
– To opowiedz nam jeszcze o tym i pójdziemy spać – zaproponował Tomek.
Sambo usadowił się wygodnie i rozpoczął murzyńską legendę o pochodzeniu gwiazd:
– W pewnej wiosce nie było nic do jedzenia. Mała dziewczynka była bardzo głodna, więc jej ojciec udał się na dalekie łowy. Nie wrócił przez cały dzień. W końcu nastała czarna noc. Mała dziewczynka, która oczekiwała w wiosce na powrót ojca, zaczęła się obawiać, że wśród ciemnej nocy nie znajdzie on drogi do domu.
Modliła się więc bardzo do dobrych duchów, a potem wzięła z ogniska garść rozżarzonego popiołu i rzuciła go w górę, aby przyświecał ojcu podczas wędrówki. Mała dziewczynka modliła się tak gorąco, że dobre duchy wysłuchały jej próśb i przemieniły żarzący się popiół w błyszczące gwiazdy. Od tej pory tkwią one w górze nad nami. Niektóre przybierają przeróżne kształty, na przykład kwiatów lub zwierząt, i co noc wskazują drogę zbłąkanym w ciemnościach wędrowcom.