Tomek na Czarnym L?dzie
Tomek na Czarnym L?dzie читать книгу онлайн
Seria powie?ci Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego na r??nych kontynentach. Mi?dzy innymi ch?opiec bierze udzia? w wyprawie ?owieckiej na kangury w Australii i prze?ywa niebezpieczne przygody w Afryce, ?yje w?r?d czerwonosk?rych Nawaj?w i Apacz?w. W te niezwyk?e przygody wpleciona jest historia odkry? dokonywanych przez polskich podr??nik?w. Ksi??ki s? lektur? ?atw? i atrakcyjn? dla ch?opc?w od wielu pokole?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
BOSMAN POKAZUJE PAZURY
Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.
Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.
– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman. Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:
– Jambo masungu!36 [36 Witaj, biały człowieku!]
Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.
– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.
– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.
– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.
– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu pewien haracz.
– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? – oburzył się marynarz.
– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.
– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.
Mescherje i bosman ponieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił sporą zaliczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castaneda. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.
Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedem, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny.
“Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka.”
Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:
– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem.
– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.
– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.
– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.
– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.
– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?!
– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.
– Dlaczego dopiero wtedy?
– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam popsuć szyków. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!
– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.
– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedem trzeba gadać po marynarsku.
– Już nic nie rozumiem. Co pan właściwie chce zrobić?
– To się okaże jutro – krótko zakończył bosman – a teraz cicho, sza!
Zbliżyli się do obozowiska. Wilmowski wysłuchał relacji Smugi. Pochwalił za pomyślne załatwienie sprawy, obejrzał osły, które uwiązano w pobliżu koni.
– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedział z zadowoleniem, głaszcząc kłapouchy.
– Czy mucha tse-tse nie szkodzi osłom? – zainteresował się Tomek.
– Właśnie dlatego kupiliśmy je. Mając juczne zwierzęta będziemy mogli się zapuszczać w okolice, w których wynajęcie ludzi napotyka trudności. Tropienie okapi w dżungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie będziemy musieli się podzielić na kilka grup, aby szybciej przetrząsnąć większy obszar lasu. Wtedy osły bardzo nam się przydadzą do noszenia sprzętu.
– Coś mi to przypomina nasze łowy w Australii – ucieszył się chłopiec.
Wieczorem Tomek kręcił się niespokojnie. Co chwila spoglądał na bosmana. Ten jednak zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, co miało nastąpić następnego ranka. Przekomarzał się z Hunterem, nie zwracając uwagi na chłopca, a w końcu ziewnął od ucha do ucha i oświadczył, że pójdzie na spoczynek. Zanim znikł w namiocie, zbliżył się do Tomka i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnął:
– Kładź się spać, koleżko! Jutro będziemy mieli pełne ręce roboty. Czy masz trochę forsy?
– Niecałe sto dolarów.
– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodźmy pokimać. Dobranoc!
– Dobranoc!
Niebawem Tomek już był w łóżku. Dingo wsunął łeb pod moskitierę, dotknął twarzy chłopca mokrym nosem, a następnie ulokował się przy jego nogach. Tomek zamknął oczy, lecz nie mógł zasnąć. Dręczyła go niepewność, czy nie powinien zwierzyć się ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego poczciwy marynarz uparł się zachować całą sprawę w tajemnicy. Przecież ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby się pomóc biednemu Sambowi.
“Co tu robić? – zastanawiał się. – Jeżeli nic nie powiem ojcu, to gotów później pomyśleć, że nie miałem do niego zaufania. Jeżeli znów zwierzę się, bosman posądzi mnie o to samo. I tak źle, i tak niedobrze.”
Nagle przyszła mu do głowy zbawcza myśl:
“Niech los zadecyduje, jak mam postąpić. O ile ojciec przyjdzie do namiotu, zanim usnę, wyznam mu wszystko. Gdyby nie przyszedł, to będzie widomy znak, że los tak chciał!”
Zadowolony z postanowienia, uspokoił się natychmiast. Zamknął oczy. W obozie rozbrzmiewała monotonna pieśń Masajów. Tomek westchnął głęboko. Wkrótce sen go zmorzył i zasnął smacznie.
Zaledwie duża, pomarańczowa kula słoneczna ukazała się na horyzoncie, Hunter zbudził swych towarzyszy. Z wilczym apetytem zabrali się do sutego śniadania. Tomek z niecierpliwością oczekiwał na wydarzenia. Rzucał ukradkowe spojrzenia na bosmana, który z niewzruszonym spokojem pochłaniał góry jedzenia. Wkrótce bosman odsunął kubek, nabił fajkę tytoniem, wypuścił z niej kilka kłębów dymu. Mrugnął nieznacznie do chłopca i odezwał się:
– Wygląda na to, że Kawirondziaki nawalają! Idą chyba jak żółwie. Może by tak wyskoczyć im na spotkanie z jakimś marynarskim słowem?
– Oni zawsze mają czas – utyskiwał Hunter.
– Wezmę Tomka i wyjrzymy na drogę – zaproponował bosman.
– Dobrze, idźcie, a my tymczasem zwiniemy obóz – powiedział Wilmowski. – Tomku, zabierz ze sobą Dinga.
Chłopiec zaraz przypasał kolta, założył psu smycz i ruszył z bosmanem ku jezioru. Marynarz w milczeniu szedł wielkimi krokami, ale gdy tylko obóz znikł za krzewami, zboczył między drzewa.
– Źle idziemy, bosmanie – zaoponował chłopiec.
– Nic nie gadaj, koleżko, tylko smaruj za mną – uciął bosman lakonicznie.
– Murzyni nadejdą drogą. Tutaj ich nie spotkamy – upierał się Tomek.
– O to mi właśnie chodzi – wyjaśnił bosman. – Niech oni smarują do obozu, a my pójdziemy dalej.
– Przecież mieliśmy iść na spotkanie Kawirondo…
– Iii, to był tylko pretekst – odpowiedział marynarz. – Dopiero gdy nas miną, szurniemy do pana Castanedo. Potem powiemy, żeśmy ich nie spotkali, kapujesz?
– Nic nie rozumiem.
– Czekaj, zaraz ci to wyklaruję. Otóż, gdy upewnimy się, że tragarze poszli do obozu, odwiedzimy tego draba i cokolwiek wtedy się stanie, on nie będzie mógł nam już bruździć.
– Widzę, że pan dokładnie obmyślił cały plan – pochwalił Tomek.
Nie spiesząc się szli gąszczem, w końcu ujrzeli faktorię Castaneda, a Murzynów w dalszym ciągu nie było ani śladu. Bosman zatrzymał się; po krótkim namyśle zadecydował:
– Tutaj przycupniemy w krzakach, dopóki nie nadejdą nasi tragarze. Obejrzyj swoją pukawkę i nic teraz nie gadaj!
Tomek poczuł, że robi mu się gorąco. Bosman wyjął z kieszeni rewolwer, uważnie skontrolował broń, wydobył duży nóż sprężynowy, sprawdził działanie mechanizmu, po czym wyciągnął się na ziemi.
– Czy pan chce zabić Castaneda? – zapytał Tomek niepewnym głosem.
Bosman wzruszył pogardliwie ramionami i rzekł niedbale:
– Nie gorączkuj się, brachu. Kto by tam zabijał takiego szczura! Musimy być na wszystko przygotowani. Wiesz, co zrobimy? Otóż poprosimy grzecznie pana Castanedo, żeby nam sprzedał Samba. Czy zabrałeś forsę?