Eldorado
Eldorado читать книгу онлайн
„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.
W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.
„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.
Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Był to szept komendy i ostrożne kroki ludzi, gotujących się widocznie do ataku.
– Sierżancie – zawołał H~eron łagodniej tym razem – czy widzisz kaplicę?
– Widzę wyraźnie, obywatelu – odparł sierżant. – Jest to bardzo mały budynek, stojący po lewej stronie od nas.
– Zejdź z konia i obejdź kaplicę dokoła. Zobacz, czy są okna i drzwi w tyle.
Zapadło milczenie, podczas którego kroki zbliżających się ludzi stawały się coraz wyraźniejsze.
Małgorzata i Armand przytuleni do siebie nie wiedzieli, co myśleć, czego się obawiać.
– To na pewno de Batz z kilkoma przyjaciółmi – szepnęła Małgorzata – ale w czym oni mogą pomóc? Czego się Percy od nich spodziewa?
O Percy'm nie wiedzieli nic. Z karety idącej przodem, wychylała się tylko wciąż odrażająca postać H~erona i jego głowa w wysokim kapeluszu. Zacierało się nawet wrażenie, że Percy jest tak blisko, o parę kroków zaledwie. Strach ogarnął Małgorzatę, że może nie ma go już w powozie, że umarł z wyczerpania, a jeżeli nie umarł, to leży nieprzytomny, jakby w letargu. Przypomniała sobie straszliwy wybuch gniewu i nienawiści H~erona przed chwilą. Może ten łotr wywarł swą złość na bezbronnym, osłabionym więźniu, uciszając na zawsze usta, urągające mu do ostatka?
Małgorzata nie spodziewała się niczego dobrego, ale gdy w wyobraźni ujrzała Percy'ego, leżącego bez życia koło swego wroga, odczuła rodzaj ulgi, że oszczędzono mu widoku ostatecznego kataklizmu.
Rozdział XIII. Kaplica Grobu
Otrząsnęła się z tych rozmyślań na głos sierżanta. Wypełnił widocznie rozkaz agenta i obejrzał starannie małą kapliczkę, bielejącą wśród ciemności.
– Jest to silna kamienna budowla, obywatelu – rzekł. – Z frontu znajduje się żelazna brama, zaopatrzona zardzewiałym zamkiem, ale klucz obraca się dość łatwo. W tyle nie ma ani okien ani drzwi.
– Jesteś zupełnie pewny?
– Zupełnie, obywatelu, jedyne wejście do wnętrza stanowi owa żelazna brama.
– Dobrze.
Małgorzata słyszała wyraźnie każde słowo H~erona, rozmawiającego z sierżantem, ale ostry głos, którego się tak lękała, zmienił się nie do poznania. H~eron przestał wyzywać i przeklinać. Widocznie grożące niebezpieczeństwo, strach przed porażką i nadzieja zemsty ochłodziły jego temperament. Wydawał rozkazy jasno i stanowczo, głosem nieco przyciszonym.
– Weź sześciu ludzi z sobą, sierżancie – mówił dalej – i jedź do pałacu na pomoc Chauvelinowi. Możesz zostawić konie w zabudowaniach gospodarskich, jak sobie życzy Chauvelin i biec dalej pieszo. Załatwcie się w krótkim czasie z garstką nocnych włóczęgów; jesteście przecież dobrze uzbrojeni. Powiedz Chauvelinowi, że zajmę się tymczasem więźniami. Anglika zakuję w kajdany i zamknę w kaplicy przy pomocy pięciu ludzi, których pozostawię przy nim na straży, a dwóch zakładników zawiozę z powrotem do Cr~ecy z resztą eskorty. Zrozumiałeś?
– Tak, obywatelu.
– Staniemy w Cr~ecy o drugiej po północy, nie prędzej; gdy będę na miejscu, wyślę Chauvelinowi nową siłę zbrojną, która, mam nadzieję, okaże się zbyteczna, ale w każdym razie przybędzie do pałacu przed świtem. Nawet jeżeli go poważnie zaatakują, może bronić się w pałacu przez jedną noc. Powiedz mu też, że o świcie obaj zakładnicy zostaną rozstrzelani w podwórzu posterunku w Cr~ecy, a co do Anglika, to niech przyjedzie po niego do kaplicy i zabierze z sobą prosto do Cr~ecy. Tam będę go oczekiwał. Następnie powrócimy razem do Paryża. Rozumiesz?
– Tak, obywatelu.
– Powtórz, co ci powiedziałem.
– Wezmę sześciu ludzi z sobą i pojadę na pomoc obywatelowi Chauvelinowi.
– Tak.
– A ty, obywatelu, wrócisz do Cr~ecy po nowe posiłki, które przybędą tu wczesnym rankiem.
– Tak.
– Mamy bronić się przeciwko maruderom w samym pałacu, póki nie nadejdzie odsiecz. Po załatwieniu się z nimi zabierzemy z sobą Anglika zamkniętego w kaplicy i wrócimy do Cr~ecy.
– A to bez względu na to, czy Chauvelin odebrał Kapeta czy nie.
– Rozumiem. Mam jeszcze oznajmić obywatelowi Chauvelinowi, że obaj zakładnicy zostaną rozstrzelani o świcie na podwórzu posterunku w Cr~ecy.
– Dobrze. Próbujcie złapać wodza atakujących i przywiedźcie go razem z Anglikiem. Chauvelin będzie zadowolony z twojej pomocy, sierżancie. A teraz wydaj rozkaz wszystkim żołnierzom, by zsiedli z koni i umieścili je w zabudowaniach folwarcznych. Niech zabiorą też konie z tamtego powozu. Są zbyteczne, a nie mamy dość ludzi, by ich pilnować. Pamiętaj o tym przede wszystkim. Gdy będziesz gotów, przyjdź jeszcze raz do mnie.
Przygotowania odbywały się w największym milczeniu; do uszu Małgorzaty dochodziły tylko urywane zdania: – Prawe koło, pierwsza sekcja bierze dwa konie za cugle. Cicho tam! Nie targaj go za lejce, zostaw go!
A potem krótki raport:
– Wszystko gotowe, obywatelu.
– Dobrze. A teraz zawołaj kaprala, niech przyjdzie z dwoma ludźmi, abyśmy mogli zakuć Anglika w kajdany i zamknąć go w kaplicy. Tymczasem niech czterech żołnierzy pilnuje tamtego powozu.
Wydano potrzebne rozkazy, po czym zawołano:
– Naprzód!
Sierżant ze swym oddziałem wyruszył z wolna w ciemną noc. Konie stąpały cicho po miękkim kobiercu igliwia i zeschłych liści, ale pobrzękiwanie wędzideł i od czasu do czasu krótkie rżenie biednego zmęczonego konia przerywały ciszę.
Z wyjazdem oddziału zgasł dla Małgorzaty ostatni promyk nadziei.
Skończyło się wszystko. Percy bezsilny, kto wie? Może i nieprzytomny, spędzi noc w wilgotnej kaplicy, podczas gdy ona i Armand wrócą do Cr~ecy pędzeni na rzeź.
Gdy szary świt zabłyśnie między konarami drzew, przewiozą Percy'ego do Paryża, a ona i Armand zginą jako ofiary zemsty i nienawiści.
Nadszedł koniec, nie było ratunku. Na nic przydać się już nie mogły plany obrony lub walki, ale chciała przynajmniej zobaczyć się z mężem po raz ostatni, teraz gdy śmierć była nieunikniona. Starała się rozumować trzeźwo, tak jak Percy sobie tego życzył, a nie robić z siebie widowiska rozpaczającej kobiety, walczącej ślepo z wrogim przeznaczeniem. Miała wrażenie, że z większą odwagą spojrzałaby jutro śmierci w twarz, gdyby dane jej było pokrzepić się widokiem tych oczu, pałających przez życie tak wielką żądzą ofiary i złożyć ostatni pocałunek na tych ustach, które uśmiechały się zawsze w ciągu życia i uśmiechać się będą nawet w obliczu śmierci. Ujęła klamkę powozu, ale trzymano drzwi silnie od zewnątrz i niecierpliwy głos krzyknął na nią, by siedziała spokojnie.
Wychyliła się przez okno.
– Zdaje mi się, że więzień jest nieprzytomny – zauważył jeden z żołnierzy.
– Wyciągnij go z karety – rozkazał H~eron – a ty otwórz bramę kaplicy.
Małgorzata widziała wszystko, gdyż oczy jej przyzwyczaiły się do ciemności.
Dwie bezkształtne czarne postacie ujęły w ramiona ciężkie brzemię, nie dające żadnego znaku życia. Wkrótce owo brzemię znikło w otworze kaplicy.
Parę słów doszło do jej uszu:
– Jest nieprzytomny.
– To dobrze; a teraz zamknij bramę.
Małgorzata krzyknęła przeraźliwie. Naciskała z całej siły klamkę powozu.
– Armandzie, Armandzie! Idź do niego! – zawołała, tracąc panowanie nad sobą pod naporem dzikiego, rozpaczliwego bólu. – Pozwól mi iść do niego! Armandzie, to już koniec. Proszę cię, w imię Boże!
– Ucisz tę kobietę – rozległ się głos H~erona. – Zakuj ją w kajdany i tego drugiego także. Prędko.
Podczas gdy Małgorzata wyczerpywała swe wątłe siły w nierównej walce, Armand wydarł klamkę z ręki żołnierza, stojącego na straży.
Był południowcem i wiedział, w jaki sposób zmylić przeciwnika, jak to ma miejsce w walce byków. Powalił jednego o ziemię i skoczył ku bramie kaplicy.
Straż, zaatakowana tak niespodzianie, nie czekała na rozkazy. Otoczono Armanda, jeden z żołnierzy wyciągnął szablę i ciął nią na oślep.
Ale na razie młodzieniec uchylił się przed razami i parł naprzód, nie zważając na niebezpieczeństwo. Dosięgnął kaplicy. Jednym susem był przy bramie, trzęsącymi palcami szukając klamki, której nie mógł dojrzeć. Silnym uderzeniem pięści H~eron zwalił go na kolana, ale i teraz jeszcze ręce jego nie puściły drzwi. Czepiał się gorączkowo rzeźbionej ornamentyki bramy, pchał i popychał ją siłą rozpaczy. Przecięto mu czoło szablą, krew zalała mu oczy gorącym strumieniem, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Całą siłą muskułów, ostatnimi wysiłkami zamierającego serca pragnął dostać się do przyjaciela, który leżał tam omdlały, opuszczony, może martwy.