-->

Eldorado

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eldorado, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eldorado
Название: Eldorado
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 232
Читать онлайн

Eldorado читать книгу онлайн

Eldorado - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.

W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.

„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.

Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Ale ona odparła z mocą:

– Nie ma sposobu, Armandzie, a jeżeli jest, to tylko w ręku Boga.

Rozdział XII. Obcy w parku

Tymczasem Chauvelin ze swą eskortą odłączył się od towarzyszy. Tupot kopyt końskich na miękkim gruncie stawał się coraz słabszy, a gdy jeźdźcy skręcili w las umilkł zupełnie.

H~eron wydał rozkaz swemu woźnicy, by jechał przodem. Gdy kareta głównego agenta mijała powóz Małgorzaty i Armanda, głowa H~erona w wysokim kapeluszu i brudnym bandażu wychyliła się znowu. Zwrócił się z chichotem do Małgorzaty:

– Zmów wszystkie znane ci modlitwy, obywatelko, aby mój przyjaciel Chauvelin znalazł Kapeta w pałacu, w przeciwnym razie nie zobaczysz jutro wschodzącego słońca. Albo – albo, wiesz o tym.

Próbowała nie patrzeć na niego, gdyż sam widok tej chudej twarzy, grubych warg i wstrętnego bandaża, kryjącego jedno oko, przejmował ją obrzydzeniem. Usiłowała nie słyszeć jego szatańskiego śmiechu.

Siłą rzeczy i on musiał odczuwać wielki niepokój. Co prawda dotąd wszystko szło dobrze, i nie wyglądało na to, by więzień ich zwodził. Ale wraz z ciemnością przyszła rozstrzygająca godzina. Tajemnicza głębia lasu, pełna dzikich odgłosów i nagłych błysków upiornych świateł, niepokoiła nerwy H~erona, który miał uszy przepełnione krzykami niewinnych ofiar swej własnej ambicji i ślepiej nienawiści.

Wydał ludziom ostre rozkazy, by otoczyli zwartym kołem powozy i krzyknął:

– Naprzód!

Małgorzata wytężała oczy i słuchała. Zdawało się jej, że dochodzi ją słaby odgłos kopyt koni Chauvelina i jego straży, zagłębiających się coraz dalej w las.

Kareta H~erona jechała teraz przodem. Zmniejszony orszak posuwał się powolnym krokiem wśród zwiększających się wciąż ciemności i coraz groźniejszych pomruków puszczy.

Przemęczona Małgorzata wsunęła się w głąb karety i zamknęła oczy, trzymając w swej ręce dłoń Armanda. Czas i odległość przestały istnieć dla niej, tylko śmierć, pani wszechwładna, pozostała; szła przodem z kosą na obnażonym z ciała ramieniu, przywołując ich straszną trupią ręką.

Zatrzymano się znowu. Koła zgrzytnęły i konie stanęły dęba pod nagłym ściągnięciem cugli.

– Co się znowu stało? – dał się słyszeć ochrypły głos H~erona.

– Jest tak ciemno, obywatelu – brzmiała odpowiedź – że woźnicy nie widzą nawet uszu końskich; pytają się, czy mogą zapalić latarnie i prowadzić konie za uzdy.

– Mogą prowadzić konie – odparł H~eron szorstko – ale nie chcę żadnych latarni. Nie wiemy, czy kto nie czatuje na nas poza drzewami, by przedziurawić kulką głowę mnie lub tobie, sierżancie. Nie trzeba robić z siebie celu, nieprawdaż? Pozwól woźnicom prowadzić konie przy pysku, a i żołnierze, którzy mają białe wierzchowce, niech zsiądą z siodła i idą przodem. Może białe konie poprowadzą nas w tych przeklętych ciemnościach.

A gdy robiono przygotowania, by wypełnić jego rozkaz, zapytał:

– Czy daleko jeszcze do kaplicy?

– Nie może już być daleko, obywatelu. Cały bór nie ma więcej jak pięć mil, a już zrobiliśmy dwie od czasu, gdy wjechaliśmy w las.

– Cicho! – zawołał nagle H~eron. – Co to jest? Czy nie słyszycie?

Wszyscy umilkli, ale konie były niespokojne; gryzły wędzidła, grzebały nogami i rzucały głowami niecierpliwie. Nadsłuchującym zdawało się, że słyszą brzęczenie uzd, tupot po rozmokłej drodze, parskanie koni i oddech ludzki daleko pomiędzy drzewami.

– To obywatel Chauvelin i jego ludzie – zauważył sierżant.

– Cicho! Chcę słuchać! – padł krótki rozkaz.

I znów wszyscy wytężyli słuch. Ludzie nie śmieli nawet oddychać i ściskali wędzidła, by uspokoić konie. Doszło ich znów słabe echo tupotu końskiego.

– Tak, to Chauvelin – szepnął H~eron, niezupełnie przekonany o tym, co twierdził – myślałem, że dojeżdża już do pałacu o tej porze.

– Może jedzie stępa… jest bardzo ciemno, obywatelu H~eronie – rzekł sierżant.

– W takim razie naprzód! Im prędzej się z nim połączymy, tym lepiej.

I cały pochód ruszył znów w drogę.

W głębi karety Armand i Małgorzata ścisnęli się za ręce.

– To de Batz ze swymi przyjaciółmi – szepnęła cicho.

– De Batz? – spytał przerażony, a nie rozumiejąc, czemu mówiła nagle o de Batzu, pomyślał ze zgrozą, że przeczucie się spełniło, i że postradała zmysły.

– Tak, de Batz – odparła. – Percy posłał mu przeze mnie list, prosząc go, by spotkał się tutaj z nami. Nie oszalałam, Armandzie – dodała spokojnie. – Sir Andrew zaniósł list Percy'ego de Batzowi w dzień naszego wyjazdu z Paryża.

– Wielki Boże! – krzyknął Armand, otaczając ją ramionami. – Jeżeli Chauvelin i jego eskorta zostaną zaatakowani, to…

– Tak – dodała – jeżeli de Batz zaatakuje Chauvelina i bronić mu będzie wstępu do pałacu, zastrzelą nas, Armandzie, a Percy…

– Ale czy delfin znajduje się w pałacu d'Ourde?

– Podobno go tam nie ma.

– Czemu zatem Percy prosił o pomoc de Batza?

– Nie wiem – szepnęła bezradnie. – Gdy pisał ten list, nie mógł zgadnąć, że służyć będziemy za zakładników. Spodziewał się może, że pod osłoną ciemności i w zamieszaniu bitwy zdoła uciec, ale teraz, gdy my tu jesteśmy…

– Słuchaj! – przerwał Armand, chwytając ją nagle za ramię.

– Stój! – rozległ się głos sierżanta.

Nie mogło już być wątpliwości. Tupot stawał się coraz bliższy. Jakiś człowiek biegł ku nim co tchu. Przez chwilę panowała głęboka cisza; nawet wiatr ucichł i deszcz przestał szumieć. Niespokojny głos H~erona przerwał chwilowy pokój.

– A więc, co to jest? – spytał.

– Goniec, obywatelu, biegnie z prawej strony lasu – odparł sierżant.

– Od strony pałacu? Widocznie Chauvelin został zaatakowany i daje mi o tym znać. Sierżancie, czuwaj nad więźniami, jeśli ci życie miłe, i…

Reszta zdania uwięzła mu w gardle wskutek tak przeraźliwego napadu złości, że aż strwożone konie przysiadły na zadach. Przez kilka minut zapanowało wielkie zamieszanie, dopóki ludzie nie uspokoili drżących zwierząt.

Żołnierze wypełnili rozkaz i otoczyli zwartym kołem powóz Armanda i Małgorzaty.

Jeden z ludzi szepnął:

– Agent umie przeklinać, nie ma co mówić! Udusi go kiedyś furia…

Tymczasem goniec zbliżał się coraz bardziej. Zatrzymały go straże.

– Kto idzie?

– Przyjaciel – odparł, dysząc z wyczerpania. – Gdzie obywatel H~eron?

– Tu – odpowiedziano mu żywo. – Zbliż się.

– Latarnię, obywatelu – zaproponował jeden z woźniców.

– Nie, nie teraz. Gdzie jesteśmy, do diabła?

– Tuż koło kaplicy, obywatelu – rzekł sierżant.

Goniec, którego oczy przywykły do ciemności, zbliżył się do powozu.

– Brama pałacu – objaśnił urywanym głosem – znajduje się tuż na prawo, obywatelu. Przeszedłem właśnie przez nią.

– Powiedz mi – rzekł H~eron – czy to Chauvelin cię przysłał?

– Tak. Kazał mi powiedzieć, że dojechał do pałacu, ale Kapeta tam nie ma.

Cały stek przekleństw przerwał opowiadanie gońca. Ale ten ciągnął dalej:

– Obywatel Chauvelin zadzwonił do drzwi pałacu, otworzyła mu stara służąca; dom wydawał się całkiem nie zamieszkany, tylko…

– Tylko co? Opowiadaj dalej!

– Gdy przejeżdżaliśmy przez park, zdawało nam się, że nas śledzono. Słyszeliśmy za sobą wyraźnie tupot koni, ale nie można było nic dostrzec. A teraz, gdy biegłem z powrotem, znów słyszałem… Są inni w parku prócz nas, obywatelu – to rzecz pewna.

Urwał.

– Inni w parku? – zawołał H~eron drżącym głosem. – Czy możesz określić mniej więcej ilu ich jest?

– Nie, obywatelu, wiem tylko, że jeźdźcy włóczą się wkoło domu. Obywatel Chauvelin wziął ze sobą czterech żołnierzy do pałacu, a pozostawił tamtych na czatach. Ale prosi, abyś mu posłał więcej ludzi do pomocy. Tuż koło bramy znajdują się zabudowania gospodarskie; tam umieści konie na noc, a ludzie przyjdą do pałacu pieszo. Noc jest bardzo ciemna. Tak będzie lepiej dla bezpieczeństwa. – Goniec mówił jeszcze, aż tu w oddali las zaczął budzić się jakby ze snu, a powiew wiatru przyniósł odgłosy odmienne zupełnie od wycia dzikich zwierząt lub krzyku nocnych ptaków.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название