-->

Szkarlatny Kwiat

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Szkarlatny Kwiat, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Szkarlatny Kwiat
Название: Szkarlatny Kwiat
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 238
Читать онлайн

Szkarlatny Kwiat читать книгу онлайн

Szkarlatny Kwiat - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

Francja czas?w Wielkiej Rewolucji. Szaleje terror. Diabelski wynalazek – gilotyna – pozbawia ?ycia tysi?ce arystokrat?w. Lecz oto pojawia si? Szkar?atny Pimpernel. Szlachetny ?mia?ek ratuje od ?mierci niewinnych ludzi, organizuj?c ich brawurowe ucieczki do Anglii.

Wkr?tce jednak nad jego g?ow? zbieraj? si? czarne chmury. Pi?kna Ma?gorzata St. Just zostaje zmuszona do zdemaskowania tajemniczego bohatera albo… zginie jej brat.

To oznacza zdrad? ukochanego. Jak post?pi Ma?gorzata? Czy misterny plan agenta rz?du francuskiego zako?czy si? sukcesem?

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 52 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Zdaje mi się, piękna pani -rzekł z triumfującym uśmiechem -że mogę bezpiecznie czekać w sali jadalnej na osobę, o którą mi chodzi.

– A jeżeli tam jest więcej osób?

– Oczywiście, ale każdy kto będzie się znajdować punktualnie o pierwszej w sali jadalnej, pozostanie pod ścisłą obserwacją. Jeden z nich albo dwóch, może nawet trzech wyjedzie jutro do Francji. Pomiędzy nimi będzie i "Szkarłatny Kwiat".

– Tak. A co potem?

– Ja też wyjadę jutro za nimi do Francji. Papiery, znalezione w Dover przy osobie sir Andrewa Ffoulkesa, wspominają o pewnej miejscowości, leżącej niedaleko Calais, o zajeździe dobrze mi znanym "Pod Burym Kotem" i o "Chacie ojca Blancharda", którą muszę odnaleźć. Wszystkie te miejscowości są oznaczone przez Anglika jako punkty zborne dla zdrajcy de Tournay i innych, gdzie spotkać się mają z członkami ligi. Ale widocznie ów "Czerwony Kwiat" rozmyślił się i nie pośle pomocników, tylko pojedzie jutro sam. Jedna z osób, którą zobaczę za chwilę w sali jadalnej, pojedzie do Calais; będę ją śledził krok za krokiem, aż ją przytrzymam w tym miejscu, gdzie czekają na niego ukryci arystokraci. Ta osoba zaś – piękna pani – będzie człowiekiem, którego szukam od roku, którego energia przewyższyła moją, którego pomysłowość wszędzie mi urągała, a zuchwalstwo wprawiało mnie w zdumienie. Tym człowiekiem, wreszcie będzie ów tajemniczy i nieuchwytny "Szkarłatny Kwiat".

– A Armand? – zapytała z prośbą w głosie.

– Czy nie dotrzymałem kiedykolwiek słowa? Obiecałem ci, że z chwilą gdy "Szkarłatny Kwiat" i ja wyjedziemy do Francji, przyślę ci przez umyślnego posłańca list nieostrożnego Armanda. I co więcej, przysięgam ci w imię Francji, że gdy schwytam tego angielskiego intryganta, St. Just znajdzie się w Anglii w objęciach uroczej siostry.

I spojrzawszy znów na zegar, Chauvelin opuścił pokój, złożywszy poprzednio głęboki, ceremonialny ukłon. Zdawało się Małgorzacie, że wśród zgiełku muzyki, tańców i śmiechów odróżnia jego kocie kroki, prześlizgujące się przez salony i słyszy, jak Chauvelin schodzi z szerokich schodów i otwiera drzwi do sali jadalnej.

Tak chciało przeznaczenie. Musiała przemówić, musiała zdobyć się na haniebny czyn dla ukochanego brata. Siedziała w fotelu bez ruchu, obojętna na wszystko, mając wciąż przed oczami twarz zaciętego wroga.

Chauvelin wszedł do jadalni zupełnie pustej w tej chwili. Tchnęła opuszczeniem, przypominającym balową suknię nazajutrz po zabawie. Na stołach stały do połowy napełnione szklanki, bielały porozrzucane serwety, a tu i tam porozstawiane w nieładzie krzesła potęgowały jeszcze wrażenie upiornej pustki. Para krzeseł postawiona blisko siebie, świadczyła o dopiero co wyszeptanych flirtach wśród zimnych przekąsek i lodowatego szampana. Cokolwiek dalej rząd ustawionych stołków był jakby krytyką towarzystwa, przez kwaśne i sztywne matrony, a inne krzesła przewrócone na dywanie opowiadały całe tomy o znakomitych piwnicach lorda Grenville'a. Była to jakby parodia świetnego towarzystwa, bawiącego obecnie na górnym piętrze, jakby obraz nakreślony białą kredą na szarym kartonie, obraz nikły i bezbarwny, od czasu, gdy jasne jedwabne suknie i wspaniale haftowane ubrania nie urozmaicały pierwszego planu, a dogasający płomień świec chwiał się w ciężkich kandelabrach.

Chauvelin uśmiechnął się i zatarł szczupłe ręce. Rozejrzał się po opustoszałej sali, pogrążonej w milczeniu i w półmroku; z dala dochodziły przytłumione dźwięki gawota, odgłos dalekich rozmów i śmiechów i turkot przejeżdżających ulicą powozów.

Sala tchnęła takim niezmąconym spokojem, że wydawało się wprost nieprawdopodobieństwem, iż właśnie tu czyha pułapka na najbardziej przebiegłego i zuchwałego spiskowca, jakiego kiedykolwiek widziały owe niespokojne czasy. Chauvelin starał się odgadnąć, co nastąpi i kim będzie ten człowiek, któremu poprzysiągł zgubę. Wszystko, co otaczało owego spiskowca, osłonięte było tajemnicą; jego tak zręcznie ukryte nazwisko, władza, którą sprawował nad 19 angielskimi dżentelmenami, wykonującymi jego rozkazy ze ślepym entuzjazmem, namiętna miłość i uległość, którą wzbudzał w swej lidze, a przede wszystkim ta nadzwyczajna odwaga, niepojęta śmiałość, dzięki której w murach Paryża drwił z nieprzyjaciół. Łatwy do zrozumienia był fakt, że imię tego Anglika wywoływało wśród ludu francuskiego zabobonny strach. Sam Chauvelin, spoglądając na pustą salę, w której lada chwila miał się ukazać ów bohater, odczuwał dziwny lęk. Ale plany jego były dobrze obmyślane. Miał pewność, że "Szkarłatny Kwiat" nie został ostrzeżony i że Małgorzata mówiła prawdę. A jeżeli ośmieliła się oszukać Chauvelina… Okrutny błysk, który przejąłby dreszczem Małgorzatę, zapłonął w jego bladych oczach. Jeżeli go oszukała, Armand St. Just odpokutuje śmiercią…

Na szczęście sala jadalna była pusta. Okoliczność ta miała ułatwić zadanie Chauvelina w momencie zjawienia się zagadkowego spiskowca.

Nagle chytry poseł rządu francuskiego usłyszał spokojne chrapanie jednego z gości lorda Grenville'a, zażywającego po dobrej kolacji błogiego snu, z dala od hałasu i tańców.

Chauvelin raz jeszcze spojrzał dookoła i ujrzał w rogu kanapy w ciemnym kącie pokoju uśpionego męża "najmądrzejszej kobiety w Europie".

Chauvelin przez chwilkę patrzył na lorda Blakeney'a. Ten spał, oddychając spokojnie, jak człowiek w zgodzie z całym światem i samym sobą, drzemiący po wybornej kolacji. Uśmiech politowania złagodził rysy Chauvelina i złośliwy błysk jego oczu.

Nie wątpił, że ten niewinny śpioch, głęboko pogrążony w słodkich marzeniach, nie przeszkodzi mu w wykonaniu jego planu.

I znów zatarł ręce i za przykładem sir Percy'ego wyciągnął się w rogu drugiej kanapy, zamknął oczy, otworzył usta, wydał ciche chrapanie i… czekał.

Rozdział XV. Niepewność

Małgorzata Blakeney ścigała wzrokiem małą, czarną postać Chauvelina w chwili, gdy przeciskał się przez salę balową. Potem nastąpiło długie oczekiwanie, szarpiące wszystkimi jej nerwami.

Siedziała samotnie w pustym saloniku, patrząc przez odchyloną kotarę na tańczące pary. Patrzyła, ale nie widziała nic; nie słyszała nawet muzyki, pogrążona w udręczeniu tego strasznego oczekiwania.

W mózgu jej wirowały bezładnie obrazy: prawie pusta sala, Chauvelin na straży, wejście "Szkarłatneg Kwiatu", tego tajemniczego wodza, który był dotąd dla Małgorzaty czymś nieuchwytnym i jakby bezcielesnym. Czemuż nie poszła do sali jadalnej w tym rozstrzygającym momencie? Wiedziona intuicją kobiecą, wyczytałaby z twarzy nieznajomego tę potężną indywidualność, znamionującą bohaterskich wodzów, owego wspaniałego orła o śmiałym locie, którego skrzydła zostaną spętane sidłami na wróble. Myślała o nim z głębokim smutkiem. Ironia losu wydawała się tak potworna. Musiała dopuścić, by lew zginął od ukąszeń szczura. Ach, czemuż wchodzi w grę życie Armanda!…

– Prawdopodobnie uważasz mnie, pani za człowieka, na którego nie moża liczyć – zabrzmiał głos lorda Fancourta. – Trudno mi było spełnić twoje polecenie, gdyż nigdzie nie mogłem znaleźć Blakeneya.

Małgorzata zapomniała zupełnie o mężu i o poleceniu, jakie dała lordowi. Myśli jej przeniosły się w owe czasy, gdy mieszkała na ul. Richelieu z Armandem, który otaczał ją opieką i bronił w potrzebie.

– Wreszcie odnalazłem go -ciągnął dalej lord Fancourt – i powtórzyłem mu twe słowa. Zapewnił mnie, że wyda natychmiast rozkazy, aby konie jak najprędzej zajechały.

– Ach tak – rzekła nieprzytomnie – więc odnalazłeś go, panie?

– Znalazłem go w sali jadalnej, pogrążonego we śnie. Spał tak twardo, że nie mogłem go obudzić.

– Dziękuję ci bardzo -odparła, usiłując zebrać myśli.

– Czy mogę prosić cię pani o kontredansa, zanim nadjedzie twój powóz?

– Nie, dziękuję ci, panie. Mam nadzieję, że nie weźmiesz za złe tej odmowy, ale jestem naprawdę zmęczona i w sali balowej jest duszno.

– W oranżerii panuje miły chłód, może więc tam przejdziemy? Czy nie napiłabyś się czegoś orzeźwiającego. Wyglądasz pani, jakbyś była chora?

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 52 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название