Znachor

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Znachor, Do??ga-Mostowicz Tadeusz-- . Жанр: Современные любовные романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Znachor
Название: Znachor
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 179
Читать онлайн

Znachor читать книгу онлайн

Znachor - читать бесплатно онлайн , автор Do??ga-Mostowicz Tadeusz

Tadeusz Do??ga-Mostowicz (1898-1939) — prozaik, dziennikarz, scenarzysta. Do??ga-Mostowicz w swych powie?ciach wprowadza? w?tki melodramatyczne, romansowe, szpiegowskie, porusza? aktualne tematy spo?eczne, ?wietnie ukazuj?c przedwojenn? rzeczywisto??.

"Znachor" pierwotnie powsta? jako scenariusz filmowy. Kiedy zosta? odrzucony przez wytw?rni?, Mostowicz stworzy? z niego powie??, kt?ra nast?pnie by?a przerobiona na scenariusz przez Anatola Sterna i sta?a si? podstaw? filmu Micha?a Waszy?skiego.

To wzruszaj?ca historia chirurga, kt?ry dozna? amnezji. Profesor Rafa? Wilczur, od kt?rego odesz?a ?ona z c?reczk?, szuka zapomnienia w alkoholu. Traci pami??, kradnie cudzy akt urodzenia. Jako Antoni Kosiba znajduje schronienie na wsi. Operuje kalekiego syna m?ynarza i wkr?tce zyskuje s?aw? znachora. Miejscowy lekarz, zazdrosny o sukces, grozi mu s?dem za nielegalne wykonywanie praktyki lekarskiej. W ko?cu jednak nieskazitelny moralnie bohater odnosi zwyci?stwo, triumfuje mi?o??, a zdrada zostaje ukarana.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 ... 69 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Ratuj ją pan, panie doktorze — ochrypłym głosem odezwał się znachor. Lekarz wzruszył ramionami.

— Tu już nic zrobić się nie da. Zbadam to uszkodzenie... Hm... Oczywiście... Złamanie podstawy czaszki.

Nieruchome ciało zaczęło drgać.

— I uszkodzenie opon mózgowych — dodał. — Świadczą o tym drgawki... Tak... Tu i cud nie pomoże. Macie lusterko?

Znachor podał mu kawałek rozbitego lustra. Doktor przyłożył je do rozchylonych ust rannej. Zaszło lekkim oparem.

— No, cóż. — Rozłożył ręce. — Jedyne, co mogę zrobić, to dać jej zastrzyk na wzmocnienie serca. Ale to zupełnie beznadziejne.

Otworzył walizkę pełną błyszczących narzędzi chirurgicznych. Znachor wpatrywał się w nie jak urzeczony, wprost oczu nie mógł od nich oderwać.

Lekarz tymczasem napełnił szpryckę przezroczystym, gęstym płynem z ampułki i zastrzyknął go dziewczynie pod skórę na przedramieniu.

— Szkoda zachodu — mruknął — lada chwila będzie koniec.

I zwrócił się znowu do Czyńskiego, zabierając się do odwijania bandaży. Znachor dotknął jego łokcia.

— Panie doktorze! Niech pan ją ratuje.

— Głupi człowieku! — Pawlicki odwrócił się doń z irytacją. — Jak ją mam ratować?!

— To nawet pański obowiązek — ponuro odpowiedział Kosiba.

— Nie wy mnie będziecie uczyli obowiązków. A i to wam jeszcze powiem, że jeżeli przez wasze opatrunki ten ranny dostanie zakażenia; to pójdziecie do ciupy. Rozumiecie? Nie macie prawa zajmować się leczeniem.

Znachor zdawał się nie słyszeć tego wszystkiego.

— Niech pan doktor zrobi jej operację — powiedział. — A nuż uda się.

— Odczepcie się, do licha! Po diabła tu operacja! I zwracając się do państwa Czyńskich, jakby biorąc ich za świadków, zawołał:

— Trupa mam operować?!... Tam jest złamana podstawa czaszki. Odłamki kości na pewno skaleczyły mózg. Największy geniusz chirurgiczny tu nie poradzi. No, i przeprowadzić trepanację w dodatku w tych warunkach higienicznych...

Zrobił okrągły ruch ręką, wskazując zakurzone pęki ziół pod powałą, kopcące lampki naftowe i śmiecie na podłodze.

— Żebym miał takie narzędzia jak pan doktor — z uporem mówił znachor — to bym sam spróbował...

— Więc całe szczęście, że ich nie macie. Prędzej znaleźlibyście się w kryminale — już spokojniej odpowiedział lekarz, zajęty obmacywaniem szczęki młodego Czyńskiego. — Hm... rzeczywiście złamanie, zdaje się, że nic niebezpiecznego... Bez rentgena jednak nic nie jest pewne... Skaleczenia powierzchowne...

Sprawnie zdezynfekował ranę i nałożył swoje bandaże. Z kolei zbadał rękę i zobaczywszy na niej dwa cięcia, wybuchnął gniewem:

— Jak śmieliście to robić!... Jak śmieliście!... Pewno jakimś brudnym kozikiem!...

— Kość sterczała — tłumaczył się Kosiba — a nóż wymoczyłem we wrzątku... — Ja was nauczę!... Za to już odpowiecie!...

— To i odpowiem — z rezygnacją mruknął znachor. — A co miałem robić? — Na mnie czekać!

— Toż posłałem po pana doktora. Na szczęście zastali pana w domu, a co byłoby, żeby nie zastali?... Miałem rannego bez pomocy zostawić?...

— I za to panu jesteśmy wdzięczni — odezwał się pan Czyński. — Ten człowiek ma rację, doktorze.

— Zapewne — niechętnie zgodził się lekarz. — Istotnie mogło mnie nie być w domu. Strzeż nas tylko, Boże, od zakażenia.

Pan Czyński wydobył z portfelu banknot i podał znachorowi.

— Macie tu za waszą pomoc. Kosiba potrząsnął głową.

— Nie trzeba mi pieniędzy.

— Weźcie. Ze biednym pomagacie darmo, to słusznie, ale od nas możecie wziąć.

— Ja nie pomagam biednym czy bogatym, tylko ludziom. A temu paniczowi, to gdyby nie sumienie, to bym i wcale nie pomógł. Raczej on powinien był zginąć, a nie ta nieszczęśliwa dziewczyna... Przez niego teraz umiera... Pan Czyńska zwróciła się do lekarza po francusku:

— Czy można już przenieść go do samochodu?

— Tak!... — odpowiedział. — Zaraz zawołam ludzi. Tylko spakuję się. Prędko zebrał rozłożone przybory opatrunkowe, zamknął walizkę i wyszedł z nią przed dom. Przez okno Antoni Kosiba widział, jak doktor włożył walizkę do wozu. Wówczas zrodziło się postanowienie:

— Muszę ją zdobyć!

Korzystając z zamieszania, jakie wytworzyło się podczas przenoszenia młodego Czyńskiego, znachor wyszedł na dwór. Drzwiczki auta były otwarte, szofer stał po drugiej stronie. Wystarczył jeden ruch i wycofanie się z powrotem do chaty.

Nikt nie zauważył zniknięcia walizki. W dwie minuty później auto ruszyło ku Radoliszkom.

Znachor nie tracił czasu. Zamknął się w izbie, w gorączkowym pośpiechu poukładał na stole obok ,głowy Marysi zdobyte narzędzia, ustawił najbliżej lampy, po czym z zachowaniem wszelkich ostrożności ułożył bezwładne ciało w dogodnej pozycji. Teraz przeżegnał się i przystąpił do operacji.

Najpierw należało zgolić włosy nad karkiem. Na odsłoniętej skórze widniała wielka, sina plama. Obrzęk był nieznaczny.

Jeszcze raz przyłożył ucho do klatki piersiowej. Serce ledwie drgało. Sięgnął ręką, wybrał ostry, wąski nożyk na długim trzonku. Spod pierwszego cięcia bluznęła ciemna krew, wsiąkając w płócienne szmaty. Drugie, trzecie i czwarte... Pewne, szybkie ruchy jego rąk odsłaniały już przyczepy mięśni. Różowobiała błysnęła kość czaszki.

Tak, doktor Pawlicki nie mylił się, i kość była wgnieciona, popękana, a kilka drobnych odłamków wnikało pod jej powierzchnię naciskając na mózg.

Przede wszystkim należało usunąć je z niesłychaną ostrożnością, by nie zadrasnąć błony pokrywającej mózg. Było to nad wyraz trudne i męczące. Tym bardziej że ciało operowanej zaczęło drgać. Nagle drgawki ustały.

— To już koniec? — pomyślał znachor.

Lecz operacji nie przerwał. Nie miał czasu na zbadanie pulsu. Nie odrywał oczu od rany, nie widział, że za oknami, rozpłaszczając nosy o szyby, ludzie uporczywie przyglądają się jego rozpaczliwym wysiłkom.

Piały już pierwsze koguty, gdy skończył i zaszył ranę. Teraz przeżegnał się znowu i przyłożył ucho do klatki piersiowej: nie mógł jednak nic dosłyszeć.

— Zastrzyk! — błysnęła mu myśl.

Łatwo znalazł w walizce pudełko z ampułkami i strzykawkę.

— To to samo, co doktor zastrzykiwał — stwierdził.

Po nowym zastrzyku serce zaczęło poruszać się już dosłyszalnie.

Wówczas Antoni Kosiba opadł ciężko na ławkę, podparł głowę rękami i zaszlochał.

Siedział tak nieruchomo może godzinę, może dłużej, doszczętnie wyczerpany, półprzytomny. Potem wstał, by sprawdzić, czy serce Marysi bije. Ledwie wyczuwalne tętno nie wzmocniło się, lecz i nie słabło.

Powłócząc nogami znachor zebrał narzędzia, umył je, ułożył w walizce i po krótkim namyśle zaniósł walizkę do stodoły, w kącie odgarnął siano i wsunął jak najgłębiej. Tu była bezpieczna. Nie znajdą jej, nie odbiorą. A on, posiadając ten skarb, o ileż łatwiej, o ileż lepiej i prędzej będzie mógł przeprowadzić operacje, nawet tak trudne jak obecna.

— Jak ją doktor nazwał? — zastanowił się. — Trepanacja czaszki... Tak, trepanacja... To jasne.

Znam przecie to słowo. Ze mi jakoś dziwnie wyleciało z pamięci...

Wrócił do izby, zbadał puls Marysi, zgasił światło i ułożył się w pobliżu do snu, by móc być w pogotowiu na każde poruszenie się rannej. Nie przewidywał zresztą takich możliwości.

Świeciło już słońce, gdy obudził się. Dobijano się do drzwi. Wyszedł i zobaczył komendanta posterunku z Radoliszek, przodownika Ziomka. Obok stał Mielnik i Wasil.

— Jak tam ta dziewczyna, panie Kosiba? — zapytał przodownik. — Żyje jeszcze?

— Żyje, panie przodowniku, ale Bóg jeden wie, czy wyżyje.

— Muszę zajrzeć do niej.

Weszli do izby. Policjant przyglądał się przez chwilę nieprzytomnej i skonstatował:

— O przesłuchaniu nie może być mowy. Ale od was wszystkich muszę mieć zeznania. Hm... Doktor Pawlicki zapowiedział, że powróci dziś wieczór i wystawi świadectwo zgonu. Myślał, że ona już wczoraj...

— To doktor wyjechał? — zapytał znachor.

— Wyjechał przecie z młodym Czyńskim odwieźć go do miasta do szpitala. Podobno nic mu nie będzie, ale nie może mówić. Jedna ofiara nieprzytomna, druga pozbawiona możliwości poruszania ustami... I pomyśleć, że gdyby zbrodniarz sam nie przyznał się, to mógłby sobie bezpiecznie zwiać.

1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 ... 69 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название