Znachor

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Znachor, Do??ga-Mostowicz Tadeusz-- . Жанр: Современные любовные романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Znachor
Название: Znachor
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 266
Читать онлайн

Znachor читать книгу онлайн

Znachor - читать бесплатно онлайн , автор Do??ga-Mostowicz Tadeusz

Tadeusz Do??ga-Mostowicz (1898-1939) — prozaik, dziennikarz, scenarzysta. Do??ga-Mostowicz w swych powie?ciach wprowadza? w?tki melodramatyczne, romansowe, szpiegowskie, porusza? aktualne tematy spo?eczne, ?wietnie ukazuj?c przedwojenn? rzeczywisto??.

"Znachor" pierwotnie powsta? jako scenariusz filmowy. Kiedy zosta? odrzucony przez wytw?rni?, Mostowicz stworzy? z niego powie??, kt?ra nast?pnie by?a przerobiona na scenariusz przez Anatola Sterna i sta?a si? podstaw? filmu Micha?a Waszy?skiego.

To wzruszaj?ca historia chirurga, kt?ry dozna? amnezji. Profesor Rafa? Wilczur, od kt?rego odesz?a ?ona z c?reczk?, szuka zapomnienia w alkoholu. Traci pami??, kradnie cudzy akt urodzenia. Jako Antoni Kosiba znajduje schronienie na wsi. Operuje kalekiego syna m?ynarza i wkr?tce zyskuje s?aw? znachora. Miejscowy lekarz, zazdrosny o sukces, grozi mu s?dem za nielegalne wykonywanie praktyki lekarskiej. W ko?cu jednak nieskazitelny moralnie bohater odnosi zwyci?stwo, triumfuje mi?o??, a zdrada zostaje ukarana.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 69 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Kochanie moje — mówił Leszek — skończyły się już nasze przykrości. Za miesiąc bierzemy ślub. Wyobrażam sobie minę poczciwego proboszcza, gdy zjawimy się, by dać na zapowiedzi! No, jego minę i innych! Będzie sensacja!

Zatarł ręce i zdziwił się spojrzawszy na Marysię:

— Jesteś czymś zmartwiona?

— Bo widzisz — westchnęła — dla mnie to wszystko nie będzie rzeczą przyjemną. Łatwo możesz sobie wyobrazić, co ludzie powiedzą.

— Cóż mogą powiedzieć?

— Ano że wychodzę za ciebie dla kariery... dla pieniędzy, dla stanowiska, że robię dobry interes, że udało mi się złapać takiego męża... Leszek poczerwieniał.

— To są głupstwa! Jak możesz coś podobnego przypuszczać?

— Sam wiesz doskonale, że tak będą mówić.

— Więc im odpowiem — wybuchnął — że są bałwanami. Własną nędzną miarką chcą mierzyć wszystko. Ale wara od ciebie! Wara! Nie bój się, potrafię obronić swoją żonę. Przed samym diabłem! Jeżeli w ogóle takie brzydkie słowo jak interes może tu wchodzić w grę, to tylko ja robię dobry interes żeniąc się z tobą. Tak, tylko ja, bo bez ciebie nie mógłbym żyć. I nie chciałbym. A ty wyszłabyś za mnie, choćbym grosza nie miał, nazywał się Pipcikowski i był zwykłym robotnikiem. Gotów jestem na to przysiąc!

Marysia przytuliła się doń.

— I nie popełniłbyś krzywoprzysięstwa. Na pewno wolałabym, byś był biedny.

— Ależ ja jestem, kochanie, biedny. Nie mam nic. Wszystko należy do moich rodziców i zależne jest od ich fantazji. Ja mam tylko posadę w Ludwikowie. Pensję i niewielki apartamencik. To wszystko. Więc widzisz, że nie robisz żadnej kariery. Największym moim skarbem będziesz ty... Skarbem, którego nikomu nie oddam...

Wpatrywał się z zachwytem w jej pochyloną głowę, w złotawe błyski słońca na gładko przyczesanych włosach, w subtelny profil.

— Nawet nie wiesz — mówił — jaka ty jesteś piękna. Przecie widziałem tysiące kobiet. Tysiące. Widziałem te renomowane piękności, za którymi świat szaleje, różne gwiazdy filmowe i inne. Żadna z nich nie mogłaby równać się z tobą. A już na pewno żadna nie ma takiego wdzięku. Ty nie wiesz, że każdy twój ruch, każdy uśmiech, każde spojrzenie to dzieło sztuki. W tych parszywych Radoliszkach też umieli poznać się na tobie! Ale zobaczysz, kiedy wprowadzę cię w wielki świat! Wszyscy głowy potracą! Mówię ci! Najsławniejsi malarze będą dobijać się o portretowanie ciebie. Pisma ilustrowane będą podawać twoje fotografie...

— O Boże! — zaśmiała się. — Jak ty strasznie przesadzasz!

— Nic nie przesadzam! Zobaczysz sama. A ja będę chodził dumny jak król. Wiem, że to próżność, ale bodaj każdy mężczyzna ma tę wadę. Cieszy go i napełnia pychą to, że ma kobietę, której mu wszyscy zazdroszczą.

Marysia potrząsnęła głową.

— Jeżeli nawet znaleźliby się tacy, co dopatrzyliby się we mnie jakiejś urody, to i tak do zazdrości byłoby jeszcze mało. Strach znów ogarnia na myśl, jak ja będę kompromitowała się swoim brakiem form towarzyskich, swoim nieobyciem i głupotą.

— Maryśka!

— No tak. Myślisz, że twoi znajomi zapomną mi to, że byłam panienką sklepową u pani Szkopkowej? Będę cały czas jak na cenzurowanym. Bo i rzeczywiście jestem zwykłym kopciuszkiem, prowincjonalną gąską. Nie potrafię wśród twoich ruszać się, nie potrafię z nimi mówić. Przecie moje wykształcenie jest prawic żadne. Wprawdzie mamusia miała zamiar przygotować mnie do matury, ale jak wiesz, matury nie mam. Żenisz się z — prostaczką.

W jej głosie brzmiał smutek. Leszek łagodnie wziął ją za rękę i zapytał:

— Powiedz, Marysieńko, czy uważasz mnie za bezkrytycznego i naiwnego głupca?

— Ale cóż znowu! — zaprotestowała.

— Czy sądzisz, że swoimi wymaganiami i poziomem kryteriów stoję znacznie niżej od moich krewnych i znajomych?... Bo z tego, co mówisz, może tak wyglądać. Ja, ostateczny głupiec, biorę ciebie za żonę, dopatrując się w tobie zalet, których nie masz, a dopiero oni obejrzawszy cię odkryją, że się myliłem.

— Nie, Leszku — zaprzeczyła pojednawczo. — Ty patrzysz na moje braki pobłażliwie, bo mnie kochasz.

— Więc i oni cię pokochają.

— Daj to, Boże.

— A twoje braki są w ogóle urojeniem. Życzyłbym wszystkim pannom, by wyglądały tak rasowo jak ty, by miały tyle wrodzonej inteligencji i tyle delikatności uczuć. Jeżeli zaś chodzi o obycie, o kulturę towarzyską, jestem przekonany, że przyswoisz ją sobie bez najmniejszego trudu, kształcić się zaś będziesz mogła, ile ci się podoba. Byle nie za wiele, bo nie chciałbym mieć żony o wiele mądrzejszej ode mnie.

— Tego nie obawiaj się — zaśmiała się.

— A właśnie tego boję się najbardziej. — Zrobił poważną minę. — Czy ty wiesz, kiedy przekonałem się, że moja Marysieńka jest mądraskiem?

— Nie wiem.

— Wtedy gdy o wszystkich miasteczkowych awanturach nie powiedziała mi ani słowa. Przecie mogłem podejrzewać, że ów Sobek, który stanął w twojej obronie, miał do tego jakieś prawa. Ale ty pomyślałaś słusznie: Nie będę się przed Leszkiem tłumaczyć, bo jeżeli zdobył się na takie ohydne podejrzenia, to niewart jest nawet wyjaśnień.

Marysia nie przypominała sobie, by wówczas tak rozumowała, lecz nie zaprzeczyła.

— Nie chciałam tylko wciągać cię w te przykre sprawy — powiedziała.

— To znowuż źle. Kogóż masz mieć za obrońcę, jeżeli nie mnie? Zamyślił się i dodał:

— Swoją drogą muszę jednak któregoś dnia wstąpić na pocztę i uścisnąć rękę temu Sobkowi. To bezczelność wprawdzie, że ośmiela się on cię kochać, ale postąpił jak uczciwy mężczyzna.

Słońce zniżyło się już znacznie. Zwykle o tej porze zabierali się do powrotu, dziś jednak mieli jeszcze wiele rzeczy do omówienia. Ułożyli, że Marysia nazajutrz zakomunikuje pani Szkopkowej o swoich zaręczynach i o tym, że już dłużej nie będzie u niej pracować w sklepie.

— Powiedz też jej — zaproponował Leszek — że jeżeli uważa się za poszkodowaną, zwrócisz jej koszty, jakie sobie policzy.

— Ty jej nie znasz — odpowiedziała Marysia. — Nie policzy żadnych kosztów, bo przecie wyrównałam je swoją, pracą. Obraziłaby się śmiertelnie na samą wzmiankę o tym. To bardzo zacna kobieta. Boję się czegoś innego: że nie uwierzy w te zaręczyny.

— Więc przecie przyjadę, przypuszczam, około południa i usłyszy to ode mnie. W każdym razie miej rzeczy spakowane.

— Leszku, kochany mój, czym ja sobie zasłużyłam, że jestem taka szczęśliwa!

Objął ją i z największą serdecznością przytulił. Napełniało go niewymowną radością to, że dla tej dziewczyny, dla tej cudownej dziewczyny nie mającej na świecie nikogo bliskiego jest wszystkim i będzie wszystkim. I dziwił się samemu sobie jednocześnie. Tyle przecie razy trzymał w ramionach różne kobiety i nigdy nie czuł nic poza pożądaniem. Dlaczego w stosunku do tej jedynej, której niewątpliwie pragnął bardziej niż czegokolwiek na kuli ziemskiej, nawet pożądanie było w nim inne, przesycone niezmienną miłością i niemal religijnym pietyzmem. Kiedyś podczas pierwszych miesięcy znajomości z Marysią i na nią patrzył tak jak na wszystkie. Gdyby wówczas znalazła się tak sam na sam z nim... Nic nie zatrzymałoby go zapewne przed popełnieniem okropnego błędu.

— Dzięki Bogu, że tak się nie stało — myślał.

Chodzili jeszcze długo po lesie i już było prawie ciemno, gdy zdecydowali się wracać. Przez kawałek lasu, gdzie było sporo wykrotów i korzeni, jechali wolniutko. Zresztą nie było żadnej obawy. Leszek znał drogę jak swoją kieszeń, znał na niej każdą koleinę, każdy kamień, każdy zakręt. Trafiłby do traktu bodaj po ciemku, a przy świetle mocnego reflektora mogli bezpiecznie jechać dobrym gazem.

Tak przynajmniej myśleli.

W tejże chwili, gdy motocykl wypadł z lasu, a jego donośny garg napełnił hałasem śpiącą równinę aż do traktu, na jednym z zakrętów bocznej drogi ukazał się cień mężczyzny.

Zenon eks — kleryk długo tu czekał. Przespał w rowie kilka godzin i bał się nawet, czy podczas jego snu motocykl nie przemknął z powrotem do traktu. Na szczęście niepokój ten okazał się bezpodstawny. Od boru wickuńskiego zbliżał się warkot maszyny, czasami z wyższych punktów drogi daleko po ciemnych zaroślach błysnął promień jaskrawej zieleni pod dotknięciem reflektora.

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 69 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название