Profesor Wilczur
Profesor Wilczur читать книгу онлайн
"Profesor Wilczur" to kontynuacja Znachora, w kt?rej odnajdziemy motywy melodramatyczne, uj?te w sensacyjno-obyczajow? fabu??. Po tragicznych przej?ciach wywo?anych utrat? pami?ci profesor Wilczur wraca do swej dawnej pracy w klinice. Jednak intrygi jego dotychczasowego zast?pcy Dobranieckiego doprowadzaj? Wilczura do takiego rozgroczynienia, i? decyduje si? on, tym razem ju? ?wiadomie, opu?ci? stolic?i zamieszka? z powrotem na wsi. Tam przeprowadza skomplikowan? operacj?, ale kosztem w?asnego zdrowia. Nad ci??ko chorym ojcem czuwa zrozpaczona c?rka Marysia, gdy niespodziewanie przybywa ?ona doktora Dobranieckiego, b?agaj?c o ratowanie jej m??a chorego na raka.W powie?ci dobro triumfuje nad z?em, nieskazitelna cnota nad ludzk? ma?o?ci?, etos wsi nad zepsuciem miasta. Do??ga-Mostowicz pokazuje zatem ?wiat, jakiego pragniemy, przywraca wiar? w godno?? cz?owieka..
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Owszem. Przypuszczam, że czasami może mi się to zdarzyć...
— Ale dotychczas się nie zdarzyło?
Zastanowił się i przypomniał sobie. Kiedyś w laboratorium ścisnął aż do bólu dłoń Łucji. Był wtedy prawie nieprzytomny.
— Trzeba panować nad sobą — powiedział zdawkowo.
— Ach, ci mężczyźni. Pojąć nie mogę, za co was kochamy. Jesteście trzeźwi, straszliwie trzeźwi. A przecież cały wdzięk życia polega na umiejętności zapominania o prawach, o obowiązkach, o faktach, o przedmiotach. Trzeba umieć żyć sobą, sobą i kimś drugim.
Auto dojeżdżało do Frascati.
— No, już jesteśmy na miejscu — odezwał się Kolski. — Pani pewnie położy się, by wypocząć po podróży. Zaprotestowała żywo.
— Ależ bynajmniej. Wcale nie jestem zmęczona. Spałam świetnie. Nigdzie tak dobrze nie sypiam jak w sleepingu. Widocznie jestem stworzona do podróży. Czy pan lubi podróżować?
— Dotychczas podróżowałem bardzo mało. Byłem raz w Wenecji i raz w Berlinie. Ale przyznam się pani, że mnie jazda w wagonie bardzo męczy. Uśmiechnęła się doń.
— Mój Boże. Mamy tak krańcowo różne usposobienia. Pociesza mnie tylko, że les extremes se touchent.
Wóz zatrzymał się przed drzwiami pałacyku. Z wewnątrz wybiegł lokaj. Szofer otworzył kufer auta i wyjmował walizy. Kolski zdjął kapelusz. — Pozwoli pani, że ją pożegnam...
— Ależ to wykluczone — powiedziała z udawanym oburzeniem. — Zje pan ze mną śniadanie.
— Już jestem po śniadaniu, proszę pani.
— O, egoisto. I dlatego chce pan mnie skazać na samotność? Wzięła go pod rękę i skierowała się ku drzwiom.
— Będzie pan narażony na przykry widok nasycania się zgłodniałej istoty. Ludzie syci niczym się tak nie brzydzą, jak obserwacją odżywiania się głodnych.
— Jeżeli o panią chodzi, to o obrzydzeniu nie może być mowy. Ale...
— Jeszcze pan znalazł jakieś ale?
— Muszę być już w lecznicy.
— „Koń gotów i zbroja, dziewczyno ty moja, uściśnij, daj miecz"... Niechże pan nie będzie zabawny z tym swoim pietyzmem dla obowiązków. Obejdą się bez pana.
— Niestety — zaczął, lecz mu przerwała.
— Niestety nie umie pan wytrwać w dobroci dla mnie. Niechże pan mi nie odmawia. Cóż to za koszmar, pusty dom! Zaraz po powrocie! Będę się czuła fatalnie. Już dość mam odwagi i obowiązkowości. To departament mojego męża. Niechże przynajmniej pan będzie dla mnie pobłażliwy i miły. Chodźmy, chodźmy.
Już w hallu powiedział:
— Obiecałem, że będę. Czekają na mnie.
— Więc zatelefonuje pan stąd, że jakiś pacjent, że jakaś pacjentka zatrzymała pana na mieście. Przecież może być pacjentka gwałtownie potrzebująca pańskiej obecności, nieprawdaż?
Rozchyliła usta w uśmiechu i dodała:
— A ja właśnie gwałtownie potrzebuję pańskiej obecności, panie doktorze. Nie mógł się nie uśmiechnąć również.
— Nie zauważyłem tego. Wygląda pani kwitnąco.
— Ach, jednak dostrzegł pan to?... Za to należy się panu nagroda. Rozejrzała się. Nikogo ze służby nie było. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
— To jest pańskie honorarium uiszczone z góry. Teraz etyka lekarska nie pozwoli panu zostawić pacjentki bez opieki.
Naprawdę musiał być w lecznicy, lecz nie umiał jej o tym przekonać. Była usposobiona kapryśnie, wesoło i frywolnie. Zresztą ostatecznie do lecznicy można było rzeczywiście zatelefonować.
— Niechże pan zostawi swój kapelusz — przynaglała go. — Chodźmy. W jadalni lokaj zdążył już postawić drugie nakrycie.
— Teraz musi pan grzecznie na mnie poczekać — mówiła skubiąc klapę jego marynarki.
W wagonie było jednak dużo kurzu. Wezmę kąpiel, ale nie zajmie mi to więcej czasu niż dziesięć minut. O, może pan przez ten czas rozmówić się telefonicznie z lecznicą i wymyślić jakieś katolickie kłamstwo na swoje usprawiedliwienie.
Telefon był przeniesiony do sypialni. Nina rozmyślnie nie domknęła drzwi łazienki. Kąpiel widocznie była już przygotowana, gdyż po chwili do uszu Kolskiego dobiegł plusk wody. Rozmawiał ze starszą pielęgniarką, panią Żaczyńską. Po kolei, systematycznie wydał dyspozycje co do wszystkich swoich pacjentów i powiedział, że ważne sprawy zatrzymują go na mieście. Gdy po pięciu minutach odłożył słuchawkę, usłyszał głos pani Niny:
— Skończył pan?
— Tak, proszę pani.
— No widzi pan, jak jest z pańską megalomanią. Zdawało się panu, że lecznica rozpadnie się w gruzy, jeżeli pan nie przyjdzie. Tymczasem świetnie się bez pana. obejdą.
— Świetnie, nieświetnie. Właściwie powinienem tam być. Czy pozwoli pani, że zaczekam, na nią w hallu?
— Dobrze. Ale przedtem niech mi pan poda płaszcz kąpielowy. Tylko proszę na mnie nie patrzeć.
Kolski rozejrzał się po pokoju.
— Tu nie ma żadnego płaszcza, proszę pani.
— Oczywiście płaszcz jest tu. Tylko daleko ode mnie wisi i nie mogę poń sięgnąć.
— Więc jakże go pani podam? — zapytał zatroskanym głosem. Wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Och, panie Janku, panie Janku! Po prostu wejdzie pan do łazienki, zdejmie pan płaszcz z wieszaka i poda mi. Czyż dla pana, jako dla lekarza, widok kobiety... nie ubranej jest czymś nadzwyczajnym?
— Zapewne nie — odpowiedział po namyśle. — Ale nie jestem tu w charakterze lekarza.
— A w innym charakterze nie widział pan nigdy kobiety nago? Był zupełnie speszony i dopiero po chwili się odezwał:
— W każdym razie nie mogę tego powiedzieć o takich kobietach, które... szanuję, które wymagają szacunku.
Widocznie rozbawiło ją to jeszcze bardziej, gdyż wciąż się śmiała.
— Upewniam pana, że żadna kobieta, która może się pokazać bez ubrania mężczyźnie, nie wymaga od niego szacunku. No, niech pan mi da ten płaszcz.
Nie było innego wyjścia. Trzeba było spełnić jej żądanie. Przygryzł wargi i wszedł do łazienki. Był to dość duży pokój kąpielowy, wyłożony różowymi kaflami. Na szczęście wanna znajdowała się w przeciwległym rogu, płaszcz zaś tuż przy drzwiach. Starał się na nią nie patrzeć. Lecz nie mógł ukryć swego zakłopotania. Siedziała w wannie, splecionymi rękami zakrywając piersi. Nie mógł nie zauważyć ślicznej spadzistości jej ramion i gorącego, brązowego koloru jej skóry. Nadrabiając miną i starając się opanować niepotrzebną pospieszność ruchów zdjął płaszcz i zbliżył się do wanny.
— Służę pani — powiedział głosem ochrypniętym.
— Ostrożnie, niechże pan go nie wrzuci do wody. Dlaczego pan jest niedobry i przygląda mi się? Przecież prosiłam pana... Mówiła to tonem zgorszenia. , — Wcale nie przyglądam się pani. — Zmarszczył brwi.
— Więc niech pan zamknie oczy i poda mi płaszcz.
Zastosował się do jej rozkazu. Usłyszał gwałtowny plusk wody, a później uczuł, jak trzymany przezeń włochaty płaszcz kąpielowy napełnia się gorącym ciałem.
— Dziękuję panu — powiedziała swobodnie.
Owinęła się płaszczem i zanim zdążył odejść, zarzuciła mu ręce na szyję.
— Jesteś czarujący z tą swoją wstydliwością — powiedziała mu szeptem i pocałowała go w ucho. — Czy będziesz mnie odtąd uważał za istotę wyuzdaną?...
— Cóż znowu — zaprotestował niepewnie. Tuż przy swoich widział jej zielone, iskrzące się oczy, ciekawe i badawcze. Musnęła ustami jego podbródek.
— Zawsze jesteś starannie ogolony. No dobrze, niech pan na mnie zaczeka w hallu.
Gdy pośpiesznie wyszedł z łazienki, zawołała jeszcze za nim:
— A nie pogniewa się pan na mnie, jeżeli do śniadania przyjdę w szlafroku? Tak mi się nie chce ubierać!
— Ależ proszę panią.
— Naprawdę pan prosi? — zapytała zaczepnie. — Zawsze wydawało mi się, że jestem dla pana obojętna...
— Wydawało się niesłusznie — odpowiedział bez przekonania.
— Za pięć minut będę gotowa.
Istotnie nie czekał dłużej. Przyszła w jasnozielonym szlafroczku. Zauważył, że w pośpiechu zostawiła na jednym policzku trochę więcej różu niż na drugim. Pomimo to wyglądała fascynująco. Śniadanie jadła z apetytem, nie przestając mówić. W pewnej chwili niespodziewanie rzuciła pytanie:
— I cóż się dzieje z tą pańską lekarką?