-->

Eden

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eden, Lem Stanislav-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eden
Название: Eden
Автор: Lem Stanislav
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 340
Читать онлайн

Eden читать книгу онлайн

Eden - читать бесплатно онлайн , автор Lem Stanislav

W obliczeniach by? b??d. Nie przeszli nad atmosfer? ale zderzyli si? z ni? [...] W jego wyniku rakieta z grup? kosmonaut?w awaryjnie l?duje na planecie Eden. Ludzie rozpoczynaj? napraw? statku, a tak?e badanie planety, kt?ra okazuje si? zamieszkana przez istoty rozumne. Podczas poznawania nowego ?rodowiska kosmonauci odkrywaj? niezrozumia?e z ziemskiego punktu widzenia rzeczy i zjawiska, np. dzia?aj?c? automatycznie fabryk?, kt?ra najpierw produkuje nieznane przedmioty, a nast?pnie je niszczy. Najbardziej jednak niezrozumia?y wydaje si? Ziemianom system spo?eczny, w kt?rym egzystuj? "dubelty" (jak nazwali Ede?czyk?w). Wiod?c? technologi? jest bioin?ynieria, kt?ra za pomoc? manipulacji genetycznych usi?uje wytworzy? "lepsza ras?". Wytwory nieudanych eksperyment?w s? eksterminowane...

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– Instynkt samozachowawczy. Tak. Tak.

– Czy chcesz powiedzieć, że rozumiesz, co on mówił?! - poderwał się z miejsca Inżynier.

– Nie wiem, czy rozumiem, ale domyślam się - chodzi o jakieś odnogi ich systemu kar. To widać jakieś mikrospołeczności, grupy autonomiczne, które, by tak rzec, nawzajem trzymają się w szachu.

– Jak to? Bez straży? Bez nadzorców?

– Tak. Powiedział wyraźnie, że żadnego przymusu nie ma.

– To niemożliwe!

– Wcale nie. Wyobraź sobie dwu ludzi, jeden ma zapałki, a drugi pudełko. Mogą się nienawidzić, ale ogień skrzeszą tylko razem. Gniewiść to gniew i nienawiść albo coś zbliżonego. Kooperacja wynika zatem w grupie dzięki sprzężeniom zwrotnym, jak w moim przykładzie - ale - oczywiście, nie tak prosto! Przymus rodzi się niejako sam z siebie - wytwarza go wewnętrzna sytuacja grupy.

– No dobrze, dobrze, ale co oni tam robią? Co tam robią? Kto leży w tych grobach? Dlaczego?

– Słyszałeś, co powiedział kalkulator? „Prokrustyka”. Oczywiście, od prokrustowego łoża.

– Bajesz! Skąd dubelt słyszał o Prokruście?!

– Kalkulator, nie dubelt! Wyszukuje pojęcie najbliższe według rezonansu w widmie semantycznym! Tam, w tych grupach, toczy się wyczerpująca praca. Możliwe, że ta praca nie ma żadnego celu ani sensu - powiedział „produkcja tak nie” - więc, że produkują, że muszą to robić, bo to jest kara.

– Jakże muszą? Kto ich do tego zmusza, jeżeli brak jakiejkolwiek straży?

– Jakiś ty uparty! Z tą produkcją mogę się mylić - ale przymus tworzy sytuacja. Jakże, nie słyszałeś o sytuacjach przymusowych? Na tonącym okręcie, dajmy na to, masz bardzo mało dróg wyboru - może mają pokład takiego okrętu pod sobą przez całe życie… Ponieważ praca fizyczna, wyczerpująca zwłaszcza, szkodzi im, powstaje jakieś „biozwarcie”, może w obrębie tego organu elektrycznego.

– Mówił „biosocjozwarcie”. To musi być coś innego.

– Ale coś bliskiego. W grupie istnieje adhezja - wzajemne przyciąganie, czyli że grupa jest niejako skazana sama na siebie, izolowana od społeczeństwa.

– To szalenie mgliste. Cóż oni tam w końcu robią?

– Ależ jakże chcesz, żebym ci powiedział? Wiem tyle, co ty. Przecież zachodzą nieporozumienia i przesunięcia znaczeń podwójne - nie tylko z naszej strony, ale tak samo między kalkulatorem i dubeltem z drugiej! Może mają specjalna dyscyplinę naukową - „prokrustykę”, teorię dynamiki talach grup! Planują z góry typ działań, konfliktów i wzajemnych przyciągań w jej obrębie, funkcje są tak rozłożone i zaplanowane, żeby powstała swoista równowaga, wymiana, krążenie gniewu, strachu, nienawiści, żeby te uczucia spajały ich i zarazem żeby nie mogli znaleźć wspólnego języka z kimkolwiek spoza grupy…

– To są twoje prywatne wariacje na temat schizofrenicznych mętniactw kalkulatora - a nie żadne tłumaczenie! - krzyknął Chemik.

– Jest bardzo wyczerpany - powiedział Doktor. - Najwyżej jedno jeszcze, dwa pytania. Kto chce je zadać?

– Proszę, możesz zająć moje miejsce. Może pójdzie ci lepiej.

Milczeli chwilę.

– Ja - powiedział Koordynator.

– Skąd wiedziałeś o nas? - rzucił w mikrofon.

– Informacja - meteoryt - statek - odpowiedział po chwili kalkulator, wymieniwszy kilka krótkich, chrapliwych dźwięków z dubeltem. - Statek - innej planety - promienie kosmiczne - degeneracja istot. Pauza. Zadają śmierć. Pauza. Otorbienie szkliste celem likwidacji. Pauza. Obserwatorium. Pauza. Huk. Dokonałem - namiary - kierunek dźwięku - źródła huku - ognisko trafień rakieta. Pauza. Poszedłem kiedy noc. Pauza. Czekałem - Obrońca otwarł otorbienie. Wszedłem. Jestem. Pauza.

– Ogłosili, że spadł statek z jakimiś potworami, tak? - spytał Inżynier.

– Tak. Że jesteśmy zdegenerowani pod wpływem promieniowania kosmicznego. I że zamierzają zamknąć nas, otorbić tą szklistą masą. Zrobił nasłuchowe namiary kierunków bombardowania, wyznaczył ich cel i w ten sposób znalazł nas.

– Nie bałeś się potworów? - rzucił Koordynator pytanie w mikrofon.

– „Nie bałeś się” to nic nie znaczy. Zaraz, jakie to było słowo? Aha, gniewiść. Może tak przetłumaczy.

Cybernetyk powtórzył pytanie dziwacznym żargonem kalkulatora.

– Tak - odparł prawie natychmiast głośnik. - Tak. Ale - szansa - jeden na milion obrotów planetarnych.

– Ma się rozumieć. Każdy z nas by poszedł - skinął ze zrozumieniem głową Fizyk.

– Czy chcesz zostać z nami? My - wyleczymy cię. Śmierci nie będzie - powiedział wolno Doktor. - Czy zostaniesz u nas?

– Nie - odpowiedział głośnik.

– Chcesz odejść? Chcesz wrócić - do swoich?

– Powrót - nie - odparł głośnik. Popatrzyli na siebie.

– Naprawdę nie umrzesz! Wyleczymy cię, naprawdę! - zawołał Doktor. - Powiedz, co chcesz zrobić, kiedy będziesz wyleczony?

Kalkulator zaskrzeczał, dubelt odpowiedział jednym, tak krótkim, że ledwo słyszalnym dźwiękiem.

– Zero - powiedział, jakby z wahaniem, głośnik. I po chwili dodał, jak gdyby niepewny, czy go dobrze zrozumieli:

– Zero. Zero.

– Nie chce zostać - wracać też nie - mruknął Chemik. - Może on… majaczy? Popatrzyli na dubelta. Jego bladoniebieskie oczy spoczywały na nich nieruchomo. W ciszy rozlegał się jego powolny, głuchy oddech.

– Dosyć tego - powiedział Doktor, wstając. - Wyjdźcie wszyscy.

– A ty?

– Przyjdę za chwilę. Zażywałem dwa razy psychedrynę, mogę jeszcze przy nim chwilę posiedzieć.

Kiedy ludzie wstali i ruszyli ku drzwiom, mały tors dubelta, dotąd podtrzymywany jakby niewidzialnym oparciem, załamał się naraz - jego oczy zamknęły się, głowa opadła bezwładnie w tył.

– Słuchajcie, ale to tylko my wypytywaliśmy jego, czemu on nas o nic nie pytał? - zreflektował się w korytarzu Inżynier.

– Owszem, przedtem pytał - odpowiedział Cybernetyk. - O stosunki panujące na Ziemi, o naszą historię, o rozwój astronautyki - jeszcze jakieś pół godziny, nimeście przyszli, mówił znacznie więcej.

– Musi być bardzo osłabiony?

– Na pewno. Wchłonął dużą dawkę promieniowania, wędrówka przez pustynię musiała go dobrze zmęczyć, tym bardziej że jest dosyć stary.

– Jak długo oni żyją?

– Około sześćdziesięciu obrotów planety, więc nieco mniej niż sześćdziesiąt naszych lat. Eden obraca się szybciej wokół Słońca niż Ziemia.

– Czym się odżywiają?

– To dosyć osobliwe. Zdaje się, że ewolucja przebiegała tu inaczej niż na Ziemi. Oni mogą bezpośrednio przyswajać niektóre substancje nieorganiczne.

– To rzeczywiście osobliwe - powiedział Inżynier.

– Ach, ta ziemia, którą wyniósł ów pierwszy!! - połapał się nagle Chemik. Przystanęli.

– Tak, ale w ten sposób odżywiali się przed tysiącami lat. Teraz nigdy tak normalnie nie postępują. Te cienkie kielichy na równinie, wiecie - to są jak gdyby ich „akumulatory żywności”.

– Czy to żywe istoty?

– Tego nie wiem. W każdym razie wychwytują wybiórczo z gleby substancje, które służą dubeltom za pożywienie, i magazynują je w „kielichu”. Jest ich wiele rozmaitych rodzajów.

– Tak, oczywiście, muszą je hodować czy raczej uprawiać - powiedział Chemik. - Na południu widzieliśmy całe zagony tych kielichów. Ale dlaczego ten, który trafił do rakiety, grzebał się w glinie?

– Bo kielichy wciągają się po zapadnięciu zmroku pod ziemię.

– Ależ i tak miał wszędzie dosyć ziemi, a wybrał akurat tę w rakiecie.

– Może dlatego, że była rozdrobniona, a on - głodny. Nie mówiliśmy o tym z naszym - astronomem. Możliwe, iż tamten naprawdę uciekał z tej doliny na południu…

– Moi drodzy, idźcie teraz spać - zwrócił się do Fizyka i Cybernetyka Koordynator - a my zabierzemy się do roboty. Dochodzi dwunasta.

– Dwunasta w nocy?

– A jakże. Już całkiem straciłeś, widzę, rachubę czasu?

– No, w tych warunkach…

Usłyszeli za sobą kroki. Z biblioteki wyszedł Doktor. Spojrzeli na niego pytająco.

– Śpi - powiedział. - Kiepsko z nim. Kiedyście wyszli, wyglądało mi już… - nie dokończył.

– Nie mówiłeś już z nim?

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название