-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 44 45 46 47 48 49 50 51 52 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

* * *

Bohdan Zenobi Chmielnicki, hetman wojska zaporoskiego zmrużył skośnawe, przekrwione oczy. Uśmiech wykrzywił jego wąskie wargi.

– Ot, i zwycięstwo przy tobie, Jurku – rzekł do Bohuna. – Zacnieś z Lachami się sprawił. Możesz być pewien nagrody.

Bohun nic nie odpowiedział. Bez słowa cisnął hetmanowi pod nogi szczerozłotą buławę Kalinowskiego. Z tyłu Zaporożcy rzucali na stos chorągwie koronne. Chmielnicki pokiwał głową. Wyjątkowo dziś był trzeźwy. Widać Wyhowski nie pozwolił mu pić od rana.

– Co mam uczynić z jeńcami? – zapytał pułkownik kalnicki.

– I widzisz ty, Jurku – rzekł Chmielnicki cicho. – Na co to było Lachów słuchać, a układać się z nimi? Wżdy wszyscy oni zdradnyki. Pytasz, co z jeńcami uczynić? To ja ci rzeknę: martwy pies nie kąsa. Wyrezaj wszystkich. Nam oni na nic!

– Co ci da wymordowanie Lachów?

– Jak ich wyreżem, odejdą wam z Wyhowskim amory k’ Rzeczypospolitej. Bo nigdy już ona tego nie wybaczy. Nigdy już ty, ani żaden zaporoski hetman nie pomyśli, że można by Ukrainę na powrót z Koroną związać. Bo i ja sam czasem miewam takowe myśli, coby jednak wrócić, pokłonić się królowi, jakem pod Zborowem uczynił. I nie wiem wtedy ja, czy łbem o ścianę walić, czy niewolnika kazać ścinać, czy z rozpaczy się zapić. A tak, kiedy z jeńcami skończysz, nie będziemy się miotać jakoby w apopleksyjej między Rzecząpospolitą a swobodą naszą, albo obcym władcą. Ot i koniec, nie będzie więcej pokoju z Lachami. Tego jednego jestem pewien. Tak więc wszystkim im gardła ureżesz!

– Ja tego nie uczynię.

– Nie uczynisz? No widzisz, a oni bandurzystę twojego Tarasa Weresaja na pal nawlekli! Takie to i Lachy. Ty do nich szczerze, a oni kamień za pazuchą.

– Jak to?! – zakrzyknął Bohun. Kolana ugięły się pod nim, a przez poznaczoną bliznami twarz przebiegł skurcz. – Toż ja go prawie usynowił!

– A Lachy go ubili – rzekł Chmielnicki, uśmiechając się złośliwie. – Będzieszli żałował psom lackiej posoki?

Siedzący w kącie namiotu grubawy Nuradyn Sołtan przerwał żucie daktyli i wypluł je na rękę jednemu z niewolników.

– Allach Akbar! – rzucił wściekle. – Czy ja dobrze słyszał? Czy ty, przeklęty, wiarołomny giaurze chcesz dotykać mego jasyru?!

– Zapłacę za każdą głowę. – Chmielnicki nagle zrobił się uczciwy. – Sto tysięcy dukatów za wszystkich Lachów.

– Ja tego nie zrobię – sapnął Nuradyn. – Nie będziemy rzezać bezbronnych.

– Zapłacę nohajcom – mruknął kozacki hetman. – Dam jeszcze dziesięć tysięcy.

– Gotowizną! Zaraz!

– Tylko beczki odbiją.

– A ja – rzekł Bohun – chcę żywcem jednego jeńca. Zapłacę. Zapłacę dobrze.

– Za kogo?

– Za starostę krasnostawskiego, Marka Sobieskiego.

– Jak go poznać?

– Ma na ręku srebrny sygnet z Janiną. To jest z herbem wyobrażającym pole w polu.

– Dobrze, Jurku – rzekł Chmielnicki. – Za wiktorię nagroda ci się słusznie należy. Jedź tedy do nohajców i przekaż im, że czas z Lachami kończyć.

* * *

Wiedli ich przez stepy cały dzień. Ordyńcy popędzali jeńców razami nahajów, dobijali rannych i padających z wycieńczenia. Armia Chmielnickiego szła na Jampol, starym szlakiem biegnącym od Czehrynia do Jass. Daleko z tyłu pozostało wśród mgieł i nadrzecznych łęgów zakrwawione, usłane trupami pole batowskie, na którym panowały teraz wilki i kruki. I bardziej dzicy niż zwierzęta chłopi – rezuny znad Bohu, którzy przekradali się chyłkiem, aby rabować trupy. Tam pod ich łyczakami leżała potęga Rzeczypospolitej; w prochu i pyle poniewierały się husarskie skrzydła i chorągwie, szlacheckie sygnety i pierścienie, buńczuki i szable... Przyjemski, Sobieski, Korycki i Grodzicki szli w tłumie towarzyszy, pocztowych, ciur i żołnierzy z regimentów cudzoziemskiego autoramentu. Poranieni, pokryci zakrzepłą krwią, gnali bez tchu i chwili wytchnienia.

– Aby tylko orda jasyr podzieliła, a już dobrze będzie – jęknął Korycki. – Ja znam Achmeta, Tatara budziackiego, bo to mój pobratymca. On nas uratuje!

– Ciszej – mruknął Cyklop Grodzicki. – Zaraz jasyr podzielą, bo nowe Tatary jadą!

Kozacy i nohajcy zwolnili, pozwolili zatrzymać się strudzonym jeńcom. Do strażników podjeżdżały coraz to nowe grupy ordyńców. Sobieski przypatrywał się, jak rozmawiali, krzycząc i wygrażając. A potem nowo przybyli ruszyli w stronę jeńców.

Czterech Tatarów podjechało bliżej – ich przywódca w szyszaku turbanowym, kolczudze i kożuchu utkwił czarne, skośne oczy w Grodzickim.

– Allach! – zawołał, klepiąc się po tłustym kałdunie. – Mirza Grodzicki! Już on nasz!

Na jego znak ordyńcy skoczyli do przodu, chwycili i wywlekli Cyklopa spomiędzy wynędzniałych więźniów. Szybko poderwali go, wsadzili na konia. Któryś narzucił na grzbiet szlachcica stary, wytarty kożuch, inny zerwał mu z głowy kołpak i nałożył futrzaną, tatarską czapkę. Chwila jeszcze – zanim ktokolwiek zdołał się opamiętać, ordyńcy odjechali galopem od jeńców.

– Co to, do kroćset, ma znaczyć? – zapytał Przyjemski. Nie doczekał się odpowiedzi. Nohajcy popędzili kolumnę do dalszego marszu. Co chwila jednak do jeńców przypadały grupki Tatarów, chwytali po dwóch, po trzech żołnierzy – wybierając zwykle co znaczniejszych ubiorem. Wszystkich wsadzali na konie i... ubierali po tatarsku.

– Waszmościowie! Waszmościowie! – zakrzyknął znajomy głos.

Sobieski spojrzał w bok. Przez tłum przeciskał się do nich długowłosy mężczyzna w porwanym, zakrwawionym kolecie.

– Dantez?! Wszelki ducha Pana Boga chwali! Ty żyjesz?

– Co to za życie, proszę waszmości.

– Usiekłeś choć któregoś?

– Rapierem nawet nie zdążyłem się zastawić. Wzięli mnie, psie juchy, na arkan i tylem zwojował. Ale nie czas o tym. Waszmościowie, trzeba stąd uchodzić.

– Jeno jak? Na skrzydłach?

– Waszmościowie, do Tatarów Kozacy przyjechali. Krzyczeli, coby wszystkich jeńców wyrezać.

– Nie może to być – rzekł Korycki. – Tatarzy jeńców nie mordują. Przecie nas dla okupu wzięli.

– Albo to znasz ruski?

– Po polsku wołali, aby ordyńcy wyrozumieć mogli.

– Pożyjemy, obaczymy.

Kozacy i Tatarzy przygnali ich na łąkę przy niewielkiej rzeczce. Sobieski dojrzał, jak spoza drzew przy strumieniu wyjeżdża spory orszak mołojców, na czele którego jechał ogromny mąż o skośnawych, czarnych brwiach i długich, posiwiałych wąsach. To był Bohdan Zenobi Chmielnicki! Hetman kozacki wskazał buławą jeńców.

– Hałła! Hałła! – rozdarły się liczne głosy.

Spoza drzew, zza wysokich traw wypadli zbrojni. Nie byli konno, nie nosili zbroi ani kosztownych szat. Przyodziani w skóry i kożuchy obrócone wełną na wierzch, wyglądali bardziej na watahę dzikich zwierząt niż wojowników z ordy. Starosta poznał ich od razu. To byli Nohajcy – najdziksi i najstraszniejsi z Tatarów.

Jak burza wpadli między jeńców, tnąc, bijąc, rozwalając głowy bułatami i ordynkami, kłując spisami. Żołnierze wzburzyli się, chcieli uciekać, ale nie było dokąd. Ława konnych Tatarów zaciskała się z tyłu i z boków. A potem od czoła kolumny podniósł się straszny, przenikliwy okrzyk setek gardeł:

– Jezus! Mario!

Tatarskie szable cięły Lachów bez litości, smagały ich po twarzach i rękach. Jeńcy padali, kulili się, uciekali. Czasem stawiali rozpaczliwy opór, łamany siłą spis i kiścieni. Nohajcy ścinali głowy, odrąbywali dłonie składające się do modlitwy.

– Jezus! Jezus! – poniosły się głośnie krzyki nad polem rzezi.

Nohajcy zadygotali, słysząc te wołania. Poczęli zabijać modlących się. Siekali po gardłach, po karkach, po głowach, rozwalali usta szepczące imię Zbawiciela.

– Mości hetmanie wojska zaporoskiego! – zakrzyknął Przyjemski, dostrzegając, iż Chmielnicki zbliżył się do miejsca kaźni i stał niemal o pół strzelania z łuku. – Nie rozlewaj na darmo krwi chrześcijańskiej! Nie gub synów koronnych bez powodu! Nie ściągaj na Ukrainę gniewu Bożego po wsze czasy!

Chmielnicki spojrzał na niego zimno. Wskazał buławą. Ordyńcy skoczyli ku generałowi; bijąc go kiścieniami, przewrócili na ziemię. A potem poczęli dźgać spisami i ostrzami szabel, tłuc masłakami na śmierć.

1 ... 44 45 46 47 48 49 50 51 52 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название