-->

Pamiitnik znaleziony w wannie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pamiitnik znaleziony w wannie, Lem Stanislav-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pamiitnik znaleziony w wannie
Название: Pamiitnik znaleziony w wannie
Автор: Lem Stanislav
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 187
Читать онлайн

Pamiitnik znaleziony w wannie читать книгу онлайн

Pamiitnik znaleziony w wannie - читать бесплатно онлайн , автор Lem Stanislav

Pami?tnik znaleziony w wannie to przera?aj?ca relacja z pierwszej r?ki, dotycz?ca prze?y? agenta uwi?zionego g??boko w podziemnym kompleksie wojskowym Nowego Pentagonu, gdzie? pod G?rami Skalistymi. ?wiat i ?ycie tajnego kompleksu rz?dowego przypomina najgorsze kafkowskie wizje biurokracji i zagubienia w trybach maszyn urz?dniczych. Bohater w tym nieprzyjaznym ?wiecie, gdzie tylko on wydaje si? by? normalnym, musi pod zagro?eniem ?ycia kontynuowa? tajn? misj? agenta wojskowego, skierowan? przeciwko nieznanym wrogom wewn?trznym. Wszystko zorganizowane w stylu ultratajnych szpiegowskich awantur. Zweryfikuj. Odnajd?. Zniszcz. Sprowokuj. Informuj. Koniec nadawania. N-tego dnia, o n-tej godzinie w n-tym subsektorze n-tego sektora, odb?d? n-te spotkanie z N.

Narrator znajduje si? w paranoicznej dystopii, gdzie nic nie jest tym na co wygl?da, a wszystkim zdaje si? rz?dzi? chaos. Ka?dy jest podejrzliwy wobec ka?dego. Zagro?ony postradaniem zmys??w, nasz bohater zaczyna prowadzi? tytu?owy pami?tnik, w kt?rym zawiera szczeg??y ostatnich kilku dni. W?a?nie ten pami?tnik zostanie w przysz?o?ci wydobyty z ruin Nowego Pentagonu, gdzie zachowa? si? w ca?o?ci w wannie w ?a?ni, kt?ra by?a jedynym schronieniem bohatera. Jako nieliczny zachowany papierowy no?nik danych (po katastrofie papyrolizy), dziennik ten jest ?wiadectwem dawnych czas?w.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 48 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Tuż przed oczami miałem nóżkę kieliszka, szklaną pęcinę, łydeczkę smukluchną; rozrzewniony do łez szeptałem ku niej z cicha, że mam się i będę się miał na baczności. Nade mną dalej pito i rozprawiano - zaiste, niezmożone były mózgi uczonych!

Potem wszystko znikło. Musiałem chyba zasnąć, nie wiem, na jak długo. Obudziłem się z głową na stole. Uciśnięty policzek piekł, pod nosem miałem rozsypane na obrusie okruszki. Usłyszałem głosy.

– Kosmos… cały kosmos sfałszowałem… mea culpa… przyznaję się…

– Przestań, stary…

– Kazano mi, kazano…

– Przestań, to niesmaczne. Napij się wody.

– Może nie śpi - rozległ się inny głos.

– E, śpi…

Ścichli, bo się poruszyłem i otwarłem oczy. Siedzieli jak przedtem. Z kąta dolatywało piłujące chrapanie. Światła, kieliszki i twarze pływały mi w oczach.

– Silentium! Panowie!

– Gaudeamus Izydor!

– Nunc est Gaudium atąue Bibendum! - opływało mnie daleką wrzawą.

I co za różnica? - pomyślałem. - Tak samo jak tamci… Tyle że po łacinie…

– Śmielej, panowie, śmielej! - nawoływał Barran. - Suaviter in re, fortiter in modo… Spectator debet esse elegans, penetrans et bidexter… Vivant omnes virgines, panowie!! Co gmasze, to nasze! Prosit!!

Wszystko mi kołowało, czerwone, spocone, białe, chude, grube - upodabniało się do tego, co było na początku, przedtem „dziewczątka!” - wołali pijacko, rechocząc - „ech! bielątka! cycuszki! ech!” - a teraz „Frivolitas in duo corpore, Yenus Invigilatrix” - dlaczego wciąż i wciąż to samo. Usiłowałem spytać, ale nikt mnie nie słuchał. Zrywali się, spełniali, siadali, śpiewali, naraz ktoś rzucił ideę korowodu i pląsów - już było! - rzekłem - ale, nie zważając, pociągnęli mnie. - Tutudurutu! - huczał gruby profesor i wężem, jeden za drugim, gęsiego, przetupaliśmy dookoła przez pokój, przez drzwi boczne do wielkiej sali; chłód ciągnący z ciemnych jakichś otworów otrzeźwił mię nieco - gdzieśmy się właściwie dostali?

Jak gdyby jakieś Theatrum Anatomicum dla wykładów, w kształcie rozszerzającego się ku górze leja, na dnie - podium, katedra, czarne tablice, gąbki, kreda, półki ze słojami, opodal drzwi, na stole - inne słoje, puste, czekające na spirytus; poznałem je, pochodziły z gabinetu komenderała - tu się, widać, zaopatrywał. Jakaś szanowna postać w czerni zbliżyła się do naszego tupiącego rytmicznie grona; kremator zahamował, udając ustami, że wypuszcza parę. Odstrychnąłem się od pociągu i stałem teraz sam, czekając, co też jeszcze się stanie.

– A! Profesor Suppelton! Witamy drogiego kolegę! - huknął, aż echo odebrzmiało, Deluge. Tamci podchwycili okrzyk, przestali tupać, pląsać, powymieniali ukłony, kordialne uściski rąk; przybyły, w tużurku, siwy, z muszką, uśmiechał się ze zrozumieniem.

– Profesorze Shnelsupp! Prosimy o wtajemniczenie niższego stopnia: co to jest?! - hałaśliwie odezwał się Barran, tym niegrzeczniej, że nogi drobiły mu na miejscu, jakby chciał puścić się w hołubce.

– To… mózg, membra disiecta… - ozwał się starzec w czerni. Jakoż na stołach, dokładnie porozstawiane, stały powiększone części mózgu, na podstawkach, białe, jak pokręcone jelita lub rzeźby abstrakcyjne. Profesor okurzył jedną piórkiem.

– Mózg?! - wykrzyknął radośnie Barran. - No to, panowie! Na cześć tej chluby naszej! Hej, za mózg! - podniósł flaszkę. - Ale proszę spełnić toast bachicznie, bukolicznie i anakolicznie!!

Porozlewał wszystkim, gdzie się dało, i jął odczytywać etykietki eksponatów modlitewnie:

– O, gyrus fornicatus! - poddawał, inni podchwytywali chórem, śmiejąc się do łez.

– O, tuber cinerum! O, striatum! Ciałka czworacze, w to nam graj!

– Ciałka!!! - ryknęli zachwyceni. Starzec w tużurku wciąż z wolna odkurzał, jakby nikogo nie dostrzegając.

– O, krzesło tureckie! Chiasma opticum! O, gyrus! - inkantował Barran.

– O, drogi wstępujące! O, moście Yarola!

– Hej, na moście Yarola… - zaczął się drzeć kremator.

– Opono miękka! Opono twarda! Opono pajęczynowa!!! - zawodził Barran. - I gyrus! Panowie, błagam was, nie zapominajcie o gyrusie!

– Ostrożnie, bo formalina - rzekł flegmatycznie profesor Shnelsupp czy może Suppelton.

– O, formalino ty! - podchwycili.

W ogóle chwytali wszystko, bez różnicy. Zrobili pociąg, porwali starego anatoma, mianując go zawiadowcą, a jego irchową ściereczkę - chorągiewką, ja zaś, wsparty na pobliskiej ławce, patrzałem na wszystko niepewnymi oczami. Sala huczała echem pijackich okrzyków i tupotu, ledwo dołem oświetlona - wklęsłości okrywającej ją kopuły, ciemne, jak po wyłupionych, olbrzymich oczach, zdawały się patrzeć na nas bez ruchu. O trzy kroki ode mnie, na metalowym stojaku, niepozorny i przygarbiony, w dobrze podeszłym wieku, stał bezzębny szkielet, poważny przez to, z opuszczonymi jak w rezygnacji rękami; u lewej brakło małego palca - ach! brak tego palca przeraził mnie, zbliżyłem się, bo coś błyskało mu na piersi. U żebra, zaczepione ramiączkiem, dyndały złote okulary…

Więc tutaj? Aż tu dotarł? Eksponatem został zacny staruszek? Pomocą naukową? To miało być trzecie nasze, ostatnie spotkanie? Czyżby po to, tylko i tylko po to wszystko?…

– Hej - zaniósł się Barran - w twoje ręce, krematorze-kustoszu! Haec locus, ubi Troia fuit! Koszałki-opałki! Snuppel-Shappel-Trappelton! Przyznaj się: dostałeś dziś Order Denuntiatio Constructiva na Wielkiej Wstędze Strycznej!!

– Uwaga… oj!! - jęknął zadyszany anatom, pędząc za innymi, ciągnięty przemocą, w furkocie rozlatujących się pół tużurka - niestety, było za późno. Rozpędzona grupa trąciła etażerkę - z łomotem, z baniastym łyskaniem szkieł poleciało wszystko na podłogę, słoje buchnęły strumieniami silnego spirytusu, pomierzwiły się wylatujące z nich potworki…

Zapach powściąganej latami śmierci zakłębił się w całym amfiteatrze. Trzej bachanci struchleli i rzucili się do ucieczki, pozostawiając anatoma nad potrzaskaną ruiną zbiorów. Chyłkiem, pod ścianami, przemknąłem się ich śladem. Drzwi huknęły.

A w pokoju czekały nowe butelki i, jak gdyby nigdy nic, poskoczyli do nich, rechocząc, aby lać i nalewać; poczuwszy pod sobą zbawcze krzesło, z wolna zasypiałem, jakbym odjeżdżał gdzieś we wrzawie, jak w morzu, jeszcze mi pobłyskiwał złoty we wspomnieniu drucik, ramiączko do zakładania za uchem, choć nie ma już ucha, więc żałość, żałość…

Naraz wszystko zasłoniło blade, błyszczące od potu, nadzwyczaj długie widmo.

– Ja…kąpan… ma dłu…gą twarz, pro…fe…so…rze… - powiedziałem, uważając, by się nie potknąć na żadnej sylabie.

Trzymałem głowę na stole jak na poduszce. Barran, z sennym i półzłośliwym uśmieszkiem, przesuniętym w obręb lewego policzka, zaszeptał:

– Tylko robak potrafi dobrze być robakiem…

– Jaką pan ma twarz… - powtórzyłem ciszej, niespokojniej.

– Co tam twarz… Wie pan, kim jestem?

– A jakże… profesor Barran… ifiltra… tor…

– Mniejsza o infiltrację… to Deluge… widzi pan… ja prowadzę postępowanie przeciw Panu…

Usiłowałem powstać, wyprostować się choćby, ale nie mogłem, powtarzałem tylko:

– Co? Co?

– Tak, sprawę o zasuspendowanie Pana.

– Mnie?

Uśmiechał się lewym policzkiem - prawy pozostał smutny.

– Nie, nie przeciw panu, tylko przeciw Panu, temu, co w sześć dni… a w siódmym odsapnął…

– To… żart?

– Jaki tam żart! Sprawdziliśmy… są schowki… w ciemnych mgławicach… w głowach komet, wydrążonych…

– A tak… wiadomo… - mruczałem uspokojony. - Panie… panie profesorze…

– Co?

– Co to… tryplet?

Objął mnie i jął wyszeptywać alkoholowym tchem:

– Powiem ci. Tyś młody, ale gmachowiec… i jam gmachowiec… co - nie powiem ci? Powiem, wszystko ci powiem… To jest tak. Weźmy - jest sobie gmachowiec. Nasz. No, a jak ktoś jest czymś, to po czym to widać, co?

– Po tym, że… widać - wymruczałem.

– A widzisz! Doskonale! Tak, to, co widać, można udać. Kto udaje, że jest prawym gmachowcem, ten, znaczy, tak: był nasz - potem go zwerbowali, zagenturowali, podkupili go tamci, a później nasi go cap! - iż powrotem pozyskać go zdołali. Ale wobec tamtych - ażeby nie zdradzić się - on nadal musi udawać, że tutaj udaje gmachowca. No, a potem to tamci znowu górą i jednak go skąp tują, jeszcze raz - wtedy wobec nas udaje, że wobec tamtych udaje, że wobec nas udaje, uważasz?! I to właśnie jest tryplet!!!

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 48 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название