-->

Diabelska Maskarada

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Maskarada, Hemerling Marek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Maskarada
Название: Diabelska Maskarada
Автор: Hemerling Marek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 170
Читать онлайн

Diabelska Maskarada читать книгу онлайн

Diabelska Maskarada - читать бесплатно онлайн , автор Hemerling Marek

Tarcza kontynentu falowa?a jakby stanowi?a j? nie skalista r?wnina, lecz powierzchnia wzburzonego oceanu. Jaka? potworna si?a napiera?a od wewn?trz, rozdymaj?c zastyg?e od wiek?w formy geologiczne. Ruchy te mia?y swoje centrum, w kt?rym upiorny taniec osi?ga? maksymalne nat??enie. Wreszcie kamienna skorupa nie wytrzyma?a zmiennych napr??e? i podda?a si? uwalniaj?c gigantyczny gejzer rozgrzanych do czerwono?ci g?az?w. R??nica temperatur powodowa?a, ?e w zetkni?ciu z lodowat? atmosfer? Gelwony p?ka?y niczym ?wi?teczne fajerwerki.

(fragment ksi??ki)

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 43 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

26.

Niewesoło. Właściwie tragicznie. Ma przeciwko sobie wszystkich, nie licząc oczywiście tego kretyna Howdena, który siedzi od godziny w tym samym miejscu, trzęsie się jak galareta i wpatruje baranim wzrokiem w podłogę. Ciekawe, ile Fuertadralu będzie z takiego grubasa?

– Musimy coś zrobić – powiedział, przypalając kolejnego papierosa od parzącego palce peta. – Przecież nie możemy pozwolić…

– Nie musimy na nic pozwalać – zaśmiała się nieszczerze. – Nikt nas nie będzie pytał o zdanie.

– Wymyśl coś – jęknął. – To był twój pomysł.

– Ale twoja realizacja – pokiwała z politowaniem głową. – O Nieba, co za mięczak – pomyślała, wydymając pogardliwie wargi. – Jak to się poci ze strachu, jak dygoce. Przypomina rozdeptaną żabę, tłustą i obleśną.

– Nie mam pojęcia, co mu się właściwie stało – relacjonował po raz nie wiadomo który. – Wszystko szło jak najlepiej, myślałem…

Rzuciła w jego stronę kryształową czarkę. Koktajl zostawił na ścianie krzykliwe bryzgi. Sięgnęła po nowe naczynie, napełniła po brzegi i obserwując spod przymrużonych powiek pechowego wspólnika, umoczyła wargi w ulubionym napoju.

– Nie jest dobrze – myślała, przełykając cierpki, musujący płyn. – Jest gorzej niż źle.

Była pewna, że Fuertad jej nie popuści, a dotychczasowy punkt oparcia, jaki miała w osobie komendanta, straciła ostatecznie i nieodwracalnie. Błędem okazało się zignorowanie przysłanych przez niego służbotów. Teraz już nie ma o czym mówić – najprawdopodobniej kreator zdążył wychlapać Ubirowi o całej aferze. A jeśli nawet tego nie zrobił, faktem jest, że obel-bort minął ją na korytarzu bez słowa, zupełnie jakby jej nie zauważył.

– Widocznie nie chciał – wzruszyła ramionami. – Bodaj go szlag najjaśniejszy trafił, razem z rodowym godłem i całą resztą.

– Musimy coś postanowić – zaczął znowu swoje Howden.

– Napisz testament – zaproponowała. – To się może przydać, a później nie będziesz miał okazji. W podziemiach ciężko znaleźć coś do pisania.

– Nieprawda. On tylko straszy. Nigdy tego nie zrobi, nie odważy się…

– Spokojna głowa. Kreator zawsze dotrzymuje danego słowa – zaśmiała się złośliwie. – Może trafisz do własnego Fortu? To by dopiero było, co?!

Nie odpowiedział. Skulił się tylko bardziej i drżącymi palcami odpalał następnego papierosa. Model bezkształtnej, śliskiej ameby powiększony do rozmiarów dorosłego człowieka. Niby-nóżki, niby-rączki… Proszę popatrzeć, jak to się dzielnie skręca, podryguje, mlaska.

– To nie potrwa długo – kontynuowała z mściwym błyskiem w oczach. – Gdzieś po tygodniu pojawi się na twojej łapie pierwsze czerwone kółko, potem drugie, trzecie i jazda na poziom odbioru. Bez obawy, przecież byłeś tam tyle razy. A przy okazji, dla zabicia czasu, zbierzesz parę garści zarodników. Ten zapach, który cię tak zawsze podniecał, pamiętasz? To właśnie z nich. Mam kilka flakoników, chcesz może zobaczyć?

– Przestań – zaskowyczał nieswoim głosem.

– Boi się, tłusta świnia – stwierdziła z satysfakcją. – Powinien się bać, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie. Po co tyle krzyku? – pokręciła z dezaprobatą głową. – Fuertadral to bardzo cenna substancja, sam mi kiedyś tłumaczyłeś. Przyczynisz się do zwycięstwa solaryjskiej cywilizacji nad barbarzyństwem Rindu – zanuciła początek Hymnu Słońca. – Pogrzeb, rzecz jasna, na koszt umiłowanej Ojczyzny.

Papierowa twarz Howdena zrobiła się niemal zupełnie przezroczysta. Liz spoglądała wyzywająco w jego przekrwione oczy, znajdując przyjemność w drobiazgowej analizie uczuć malujących się na obleśnym pysku jedynego wspólnika. Było to fascynujące zajęcie.

– A teraz do rzeczy – powiedziała wstając. – Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Znasz rozkład Stacji nie gorzej ode mnie., więc powinieneś skojarzyć. Musimy… – urwała raptownie; badawcze spojrzenie przesunęło się po ścianach segmentu. – Musimy opanować skład Fuertadralu – szepnęła Howdenowi do ucha.

– Opan…! – dostał pod żebra i opadł z powrotem na fotel.

– Nie tak głośno – upomniała go pieszczotliwym tonem. – To jedyna sytuacja, w której będzie można stawiać warunki i wytargować życie – mówiła tak swobodnie, jakby chodziło o wypożyczenie z magazynu dodatkowego kompletu umundurowania. – A teraz rusz się, grubasie. Szkoda czasu – poklepała go po sflaczałym policzku.

Był tak rozklejony, że nawet nie próbował oponować.

– Daj mi coś do picia – zabełkotał.

– Cykor cię obleciał – powiedziała z naganą w głosie. – Jeśli nie spartaczymy, będziesz miał jeszcze niejedną okazję, żeby się przydymić. W przypadku przegranej zaaplikują nam solidną dawkę FZ-etów. Ręczę ci, że nic mocniejszego, jak dotąd, nie wynaleziono.

Coś tam zamamrotał pod nosem, ale nie słuchała, wpatrzona w podłogę za jego plecami. Puszystą wykładzinę przebijało kilka delikatnych, zielonych kiełków. Rosły szybko, rozwijały się i na jej oczach jedna z gałązek zakwitła kiścią fioletowych drobin.

– To dla ciebie – usłyszała ciepły, męski głos. Tom Edgins stał koło zielonej kępy i przyglądał się jej tak jakoś dziwnie, jakby…

– Czegoś tu nie rozumiem – potrząsnęła głową, chcąc odegnać natarczywy majak. – Czegoś tu, do ciężkiej cholery, naprawdę nie rozumiem.

– Cco… to? – tłusty paluch Howdena bezbłędnie zlokalizował rozpływającą się postać. – Znasz tego faceta?

– Nie wiem, chyba nie – bąknęła zdezorientowana. Fakt, że nie tylko ona dostrzegła nieproszonego gościa był pocieszający, ale i tak niczego nie wyjaśniał. I ten krzak sterczący tak po prostu na środku pomieszczenia. Dlaczego akurat bez? Podeszła bliżej i ułamawszy obsypaną kwieciem gałązkę, zanurzyła twarz w pachnącym fiolecie. – Tom Edgins – mruknęła w zadumie, odwracając się w stronę Howdena.

– Coś ty powiedziała?! – podskoczył jakby ktoś go dźgnął w tłuste pośladki. – Ten więzień, którego… Przecież on…

Cwaniaczek – zdążył wykorzystać moment jej nieuwagi i wlać w siebie z pół czarki koktajlu.

– Żebyś tak się zwijał przy innej okazji, byłaby może z ciebie jakaś pociecha – powiedziała drwiącym tonem. – Wiesz coś o tym Edginsie?

– Tyle co wszyscy – jednym łykiem osuszył naczynie; grdyka skasowała dostarczony płyn, głośnym bulgotem objawiając swoje zadowolenie. – Podobno niebezpieczny. W kantynie plotą niestworzone rzeczy. Oszaleć można.

– Niebezpieczny – pomyślała ze zdziwieniem. – Pewno tak, inaczej Fuertad nie trzymałby go u siebie. W takim razie te majaki… – poczuła nagły lęk, lecz kiedy spojrzała na trzymaną w ręku kiść bzu, zagadkowy uśmiech ozdobił jej twarz.

– Liz, co z tobą? – zaniepokojony głos Howdena przywrócił ją do rzeczywistości. – Wyglądasz co najmniej dziwnie.

– Aleś się naprał – znalazła kwiat o pięciu płatkach i połknęła go. – To na szczęście. Poszukaj, może ci się trafi.

– Przecież tego nie ma! – ryknął miętosząc w łapach fioletową kiść. – Nie ma, nie ma… – skoczył na wyrastający z podłogi krzak i deptał z pasją.

– Dosyć – szarpnęła go do tyłu; nie wiadomo, dlaczego wydał się jej jakiś większy i cięższy. – Mógłbyś przestać robić z siebie idiotę.

Stał przed nią z tak durną miną, że z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Żałosny typ. Trudno, szkoda czasu. Wyjęła ze schowka kaburę z draserem. Dziwne, że obel-bort nie odebrał jej tego, nakładając tymczasowy areszt. Gdyby wiedział, co ona nią zamiar zrobić… Fuertad by nie zapomniał – to stare próchno pamięta o wszystkim. Dlatego należy się śpieszyć!

– Jestem gotowa – powiedziała chowając broń pod bluzę. – Teraz pójdziemy do ciebie. Weźmiesz co trzeba i…

– Zastanów się – znowu go wzięła jakaś drżączka. – Może…

– Jeśli jeszcze raz usłyszę…

Nie usłyszała. W jej wzroku było tyle złości, że Howden skulił się tylko i mieląc w ustach bezsilne klątwy, ruszył w stronę wyjścia.

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 43 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название