Zagubiona Przyszloic
Zagubiona Przyszloic читать книгу онлайн
Zagubiona przysz?o?? — CM-2 czyli almeralitowy satelita Celestia wyruszy?a w ko?cu XX wieku z Uk?adu S?onecznego w kierunku Alfa Centauri. Od wielu pokole? (jest rok 2407) w beznadziejnej podr??y unosi na swych pok?adach oko?o pi?ciu tysi?cy ludzi. Niewielkie spo?ecze?stwo jest silnie podzielone na kasty niewolnik?w, robotnik?w, technik?w, naukowc?w, rz?dz?cych. Wybucha konflikt, zako?czony szcz??liwie dzi?ki interwencji ludzi z innego statku kosmicznego — Astrobolidu. Dzi?ki temu uda si? powr?ci? na Ziemi?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— To wejścia do urządzeń kierowniczych i kontrolnych centralnego reaktora atomowego — wyjaśnił Kruk.
— Mówiłeś, Ber, że jest kierowany z 38 poziomu? — zdziwiła się Daisy.
— Kierowany jest stamtąd, lecz muszą być również urządzenia dodatkowe, bezpośrednie. Ponadto wygasić reaktor można tylko z tej bezpośredniej centrali.
— A jakby ktoś tu wlazł i wyłączył?
— Wykluczone. Drzwi są zamknięte na specjalne zamki i zaplombowane. Wszak to serce Celestii. Plomby te wolno zdjąć tylko w wyjątkowych wypadkach. Klucze znajdują się w posiadaniu trzech osób: prezydenta, ministra ochrony zewnętrznej oraz konstruktora rządowego.
— To ty masz te klucze i mógłbyś otworzyć?
— Nie. Otworzyć można tylko wszystkimi trzema kluczami jednocześnie. A więc musiałby na to wyrazić zgodę i Summerson, i Kuhn. Szkoda jednak czasu, aby tu się zatrzymywać. Chodźmy na górę. Tylko ostrożnie, bez gwałtownych ruchów, gdyż spadek wagi naszych ciał będzie coraz większy. Ze skokami — koniec: wkrótce mięśnie nasze będą zbyt niezręczne do takich wyczynów.
Salka na setnym poziomie była nieco większa. Mieściły się tam w ścianach szafy z różnego rodzaju częściami zamiennymi do urządzeń centralnego reaktora, siłowni oraz przyrządów znajdujących się na zewnątrz Celestii. Pod jedną ze ścian umocowany był mały warsztat podręczny, bogato zaopatrzony w narzędzia.
Poruszanie się tu było już mniej przyjemne niż trzy poziomy niżej. Ciężar ciała zmalał ponad pięćdziesięciokrotnie w porównaniu z normalnym. Mimo iż podłoga pokryta była specjalną warstwą wzmagającą przyczepność, chodzenie przypominało bardzo poruszanie się w wodzie, z tym że wszystkie gwałtowniejsze ruchy kończyły się niezamierzonymi skokami. Najgorzej na tym wychodziła Daisy, która po raz pierwszy znajdowała się w tak bliskiej odległości od osi Celestii.
Poczęli wspinać się po drabince prowadzącej na ostatni, 101 poziom. Odbywało się to wyłącznie za pomocą rąk, niemal bez żadnego wysiłku. Nikt nie miał ochoty do rozmowy. Daisy Brown, zwykle bardzo gadatliwa, w milczeniu posuwała się za Krukiem. Myśli wszystkich biegły w jednym kierunku. Za chwilę mieli przekroczyć granicę świata ludzkiego, świata, w którym się urodzili i żyli od dzieciństwa, który każdemu z nich był tak bliski i zrozumiały.
Nawet Roche, który często bywał na zewnątrz, zawsze ulegał temu podświadomemu uczuciu niepokoju przy zbliżaniu się do granicy dwóch światów. Było to tym dziwniejsze, iż właśnie tęsknota za tamtym, roziskrzonym tysiącami dalekich świateł zadecydowała, że został asystentem Lunowa.
Pochodził z rodziny kupieckiej i ojciec jego obiecywał sobie, że Dean obejmie po nim kierownictwo dużego sklepu na 20 poziomie. Ale razu pewnego, gdy 12-letni Dean od dłuższego czasu „kulał” w szkole z matematyką, Roche senior obiecał niebacznie synowi, że jeśli poprawi swe stopnie, to odbędzie wycieczkę pojazdem rakietowym, o co się ojciec postara przez swego kolegę, pracującego jako kierownik biura w wytwórni wódek Summersona. Wycieczka taka, dość kosztowna, leżała w sferze nieziszczalnych marzeń wielu chłopców. Dean wziął się do pracy i wkrótce ojciec zmuszony był spełnić obietnicę.
Wycieczka na zewnątrz nie była w życiu chłopca jakimś zwykłym epizodem, lecz momentem przełomowym. Wyniósł z niej niezaspokojoną tęsknotę za tamtym gwiezdnym światem, za poznaniem jego życia i tajemnic. Ta tęsknota przerodziła się w stałe zainteresowanie astronomią i w rezultacie młody Roche po usilnych zabiegach został asystentem Lunowa.
— Otóż i ostatni poziom! — przerwał milczenie Dean zwracając się do reporterki.
Wszyscy troje znaleźli się w niskiej salce, przypominającej swym wyglądem wycinek wielkiej rury.
— Tu, w głębi, w tej ścianie znajdują się szafy ze skafandrami, a tamte okrągłe drzwi prowadzą do śluzy — powiedział Kruk.
Chwytając się klamer umieszczonych na ścianach i podłodze dotarli do dużej półki. Kruk nacisnął jakąś dźwignię i ze ściany wysunął się długi wieszak z sześcioma skafandrami.
Zdjąwszy jeden kombinezon z wieszaka Bernard przez chwilę badał w milczeniu każdą jego część, po czym podał go Daisy ze słowami:
— Zdaje się, że wszystko w porządku. Zresztą będzie jeszcze generalna próba w śluzie, więc nie ma obawy. Możemy się ubierać.
— A jak to włożyć?
Roche przysunął się do Daisy i pomógł dziewczynie włożyć skafander.
— Źle robisz! — zawołał Kruk. — Niech się sama męczy! Kto się wybiera na tamten świat, musi sam sobie dawać radę.
— Mądry! — wydęła usta z udanym oburzeniem. — Jak tu stale łazi, to mu łatwo mówić.
— A może zrezygnujesz z wyprawy? Ostrzegam, że to niełatwa sprawa ten spacer na zewnątrz i trzeba sobie samemu nieźle radzić. Zresztą zdaje się, że niezbyt chętnie chodzisz po drabinach, a tam są same klamry. Daisy, nie krępuj się! Może wrócisz, a reportaż ułożysz z naszego opowiadania.
Daisy Brown lękała się podobnych uwag. Takie opinie szkodziły w pracy, były powodem obniżki pensji lub wprost redukcji. Wobec teorii, modnych zwłaszcza obecnie pod rządami Summersona, że kobieta w ogóle nie nadaje się do żadnej pracy umysłowej, albo że pracować zarobkowo nie powinna, bo to się kłóci z naturalnym podziałem i wyznaczoną jej przez Pana Kosmosu rolą żony i matki, Daisy miała podstawę do obaw. Choć przebywała teraz w ścisłym kółku, chciała na przyszłość zapobiec opinii, że się boi byle czego, jest niezaradna, cofa się w pół drogi, słowem zachowuje się tak, jak według teorii Summersona powinna zachowywać się kobieta — istota niższego gatunku. Poza tym reporterska ciekawość brała w niej górę.
Potrząsnęła głową odrzucając w tył niesforną czuprynę i pokazała w uśmiechu dwa rzędy zębów.
— Też pomysł! Nie wygłupiaj się, Ber. Ani mi się śni rezygnować! Dam sobie radę, jak będzie trzeba. Zresztą, przy takim małym ciężarze ciała to bardzo łatwa sprawa.
— Muszę cię rozczarować, moja miła. Na zewnątrz tak samo jak wewnątrz Celestii w miarę oddalania się od osi obrotu waga naszego ciała rośnie. Schodzimy nad samą krawędź tej wielkiej puszki, jaką jest nasz świat. A tam siła odśrodkowa jest przeszło o jedną dziesiątą większa od tej, jaka występuje na 13 poziomie.
— Ty przecież nie potrzebujesz schodzić na sam dół — wtrącił Dean, który najwyraźniej obawiał się, aby dziewczyna nie zrezygnowała z wyprawy.
— Wszystko jedno — przerwała reporterka. — Jak tam będzie, tak będzie, ani mi się śni zostać. Idę z wami i już.
Tymczasem Bernard nacisnął drugą dźwignię i z szafy wysunął się wieszak z pasami i zwojami lin.
— Dobrze zapnij ten pas i sprawdź, czy się nie odpina — pouczał dziewczynę. — To bardzo ważne, gdyż tam łatwo stracić równowagę i polecieć w przestrzeń kosmiczną.
— To znaczy gdzie?
— Gdybyś, będąc na zewnątrz, oderwała się od ściany Celestii, polecisz po stycznej do koła o promieniu równym odległości osi świata od punktu, w którym się oderwałaś.
— Dziękuję pięknie. Wtedy będzie mi już wszystko jedno, po jakiej linii polecę. Ale to miła perspektywa.
— Nie ma obawy. Wypadki takie nie zdarzają się. Chronią nas liny i pasy.
— Słyszałam, że można się poruszać w przestrzeni kosmicznej za pomocą pistoletów odrzutowych. Więc po co liny? — przypomniało się Daisy.
— Niestety, nie mamy nabojów — wyjaśnił Kruk. — Poza tym na dole, gdzie prędkość naszych ciał przekracza 50 m/sek., odrzut pistoletów jest zbyt słaby, aby po oderwaniu się od ściany wrócić na Celestię. No, zakładajmy hełmy! Szkoda czasu! — rzekł skończywszy wymienianie zbiorników z tlenem. — Pamiętaj, Daisy! Po włożeniu hełmu na głowę, gdy już usłyszysz trzask zamka, przesuń na lewo ten maleńki przełącznik poniżej szyby. Włącza on aparat tlenowy, urządzenia termiczne i pneumatyczne utrzymujące normalną temperaturę i ciśnienie w kombinezonie oraz, co dla ciebie ważniejsze niż powietrze — radiotelefon, abyśmy mogli rozmawiać ze sobą.
— Nie wiem, Ber, kto się dziś więcej nagadał, ja czy ty? — odcięła się dziewczyna.