-->

Enklawa Wolski w shortach (2)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Enklawa Wolski w shortach (2), Wolski Marcin-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Enklawa Wolski w shortach (2)
Название: Enklawa Wolski w shortach (2)
Автор: Wolski Marcin
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 174
Читать онлайн

Enklawa Wolski w shortach (2) читать книгу онлайн

Enklawa Wolski w shortach (2) - читать бесплатно онлайн , автор Wolski Marcin

Kolejny tom "wolszczyzny" zawiera kr?tk? powie?? "Enklawa", w nowej, poprawionej i przeredagowanej wersji oraz kilka d?u?szych nowel, podzielonych na bloki: Ba?nie dla bezsennych, Party i Horrory na p??ne wieczory.

Marcin Wolski nie zamyka si? w jednej konwencji, miesza je. ?ongluje, nagina do swoich potrzeb. Znajdziemy tu krymina?, polityczn? sensacj?, histori? alternatywn?, science fiction, romans, horror. Cz??? opowiada? jest po raz pierwszy prezentowana czytelnikowi. Wszystkie teksty ??czy wsp?lny rodow?d – Radio, na kt?rego zam?wienie i potrzeby powsta?y. A tak?e niepowtarzalny styl Marcina Wolskiego: humor, ironia, sensacyjne spi?cia fabu?y i zaskakuj?ca puenta. To proza, kt?r? uwielbiaj? czytelnicy w ka?dym wieku.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 86 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

26. Walter

Nigdy nie wierzyłem w coś takiego jak klaustrofobia. Teraz z wolna zaczynałem zmieniać zdanie.

Jest cicho. Tak cicho, że słyszę łomot swego serca, a gdy się ruszę, trzask kości w stawach. Ale mnie urządzili! Czyżby Japończyk był zwolennikiem chińskich męczarni? Wybrali dobrze. Ból, upał, głód – są łatwiejsze do wytrzymania, w porównaniu z uczuciem ubezwłasnowolnienia i samotności.

Samotność. Kretyńskie słowo, którego dotąd nie znałem. Dlaczego zresztą miałem znać? Na samotność trzeba mieć czas – mawiałem w wywiadach – to przywilej leniuchów i nędzarzy. A teraz sam byłem jak nędzarz, zdany na łaskę i niełaskę zidiociałych enklawistów: sadystycznej Soni, sfiksowanego Jeremiasza i nieprzeniknionego Nakayamy. Co gorsza, podejrzewałem, iż w ich szaleństwie kryje się jakaś metoda.

Z godziny na godzinę narastało we mnie uczucie, którego nie potrafiłem określić – ten pewien rodzaj niepokoju, jaki odczuwają szczury przed zatonięciem statku, lęku, który podrywa ptaki na krótko przed trzęsieniem ziemi i płoszy kozice, przeczuwające w wulkanu. Wiedziałem, że coś się zdarzy, coś, czemu ewentualnie mogłem do niedawna zapobiec, ale teraz pozostało mi tylko bierne oczekiwanie.

Czasem rzucał mnie na pryczę wybuch wściekłości: jak to się mogło stać? Gdzie w doskonałym systemie, który stworzyłem, nastąpiło to fatalne pęknięcie? Zbieg okoliczności, spisek Rudolfa, katastrofa, lądowa na dachu… A może popełniłem jednak jakiś błąd? Może nie docenił czegoś lub kogoś? Cholera! Znalazłem się w sytuacji, której zawsze chciałem uniknąć, sytuacji, w której skazany jestem na jałowe rozpamiętywanie. Na zastanawianie się nad zupełnie zbytecznymi kwestiami, takimi jak sens życia… Psiakrew!

Warunki celi sprawiały, że wręcz tęskniłem za egzystencją „dachowca”. Tam wśród drzew, w blasku słońca można było jeszcze wytrzymać, zabijać czas quasi-działaniami typu dojenie i żywić nadzieję… A tu?

Do tej pory tylko dwukrotnie przeżyłem chwile chandry. Jak wspominałem, pierwszy raz zdarzyło się to w unieruchomionej windzie, drugi raz w dniu mojego ślubu.

Była to wspaniała ceremonia, szczególnie przyjęcie w siedzibie Centrali. Jeszcze dziś pamiętam moją matkę, królującą ponad weselnym bałaganem, delegacje pracowników, a potem trzydniowy popijawę na moim jachcie zakotwiczonym w zatoce. Alkohole, alkohole, alkohole, jakby powiedział Apollinaire. Z tego, co było potem, zostało mi w pamięci znacznie mniej. Jakieś urwane fragmenty bez zachowania następstwa faktów, pośpieszny seks z pokojówką w kabinie dziobowej, bójka z bosmanem, właściwie jednostronna, albowiem stary wilk morski zasłaniał się jedynie przed moimi ciosami, powtarzając mechanicznie : „Ekscelencja ma rację. Wszystko w porządku, tak jest!” Może to zresztą nie był bosman. I jeszcze ta dziwaczna rozmowa o życiu, na samym dnie wielkiego jachtu, kiedy zbratany z dwoma majtkami sączyłem samogon z blaszanych kubków…

Tak. To był wielki, wspaniały ślub – dwie fortuny w monstrualnym akcie połączenia zlewały się w jedną, superindustrialną zygotę! Wydarzenie odnotowane przez kroniki towarzyskie i czułe sejsmografy giełd. Tylko ja pozostałem nieporuszony. Aż głupio.

Inna sprawa, że w stosunku do niewielu kobiet mego życia pozostałem równie obojętny jak do Barbary. Jej to zresztą odpowiadało. Była typową zimną kobietą, traktującą sprawy łóżkowe jak dokuczliwy obowiązek. W sumie raczej mi to odpowiadało.

No więc piliśmy ten samogon blaszanymi kubkami, lekceważąc sobie towarzystwo z górnego pokładu… W pewnym momencie w mojej głowie, skołatanej i nietrzeźwej, pojaśniało.

– Czy ja ciebie przypadkiem nie znam, stary? – powiedziałem do siedzącego vis-à-vis majtka.

– Oczywiście, Walt… Byliśmy w jednej drużynie w college’u… Mam na imię Sam.

– Sam? Sam? – próbowałem sobie przypomnieć.

– Nie pamiętasz meczu z Jajogłowymi? Dołożyliśmy im zdrowo. W końcu to ja wyrównałem na 40:40!

– Sam! Naturalnie, ale co ty tu robisz?

– Pracuję…

– Jako majtek na moim statku?

– Nie wiedziałem, że to twój jacht. Bosman mnie przyjął!

– Nie o to chodzi, nie rozumiem tylko, jak?

– Nie poszło mi, zmuszony byłem przerwać naukę na trzecim roku, stary wszystko stracił, a zerwany mięsień sprawił, że musiałem porzucić koszykówkę… – mówił spokojnie, bez tragizowania. Trzeźwiałem coraz bardziej.

– Ależ Sam, trzeba było zgłosić się do mnie, pomógłbym ci… Mógłbym cię uczynić kapitanem, co ja mówię, choćby i dyrektorem którejś z naszych stoczni.

– Nie nęci mnie to.

– Czego więc chcesz?

– Być wolnym człowiekiem, szczęśliwym.

– Mając pieniądze, możesz tym bardziej realizować swoje upodobania, tylko w nieporównywalnej skali.

– Wydaje ci się, Walterze, zbyt duże pieniądze czynią nas swymi zakładnikami…

Nazajutrz wyszliśmy w morze. Gdy minął kac (wyborne pastylki naszej produkcji podobno likwidują go w ciągu kwadransa – guzik prawda!), postanowiłem odszukać Sama i uszczęśliwić go. Nie znalazłem go jednak, zaś bosman przyciśnięty do relingu zaklinał się, że nigdy nie angażował podobnego osobnika. A potem zajęły mnie zupełnie inne sprawy. Na rynku miedzi doszło do gwałtownego wzrostu popytu…

Chodzę po mej celi wszerz i wzdłuż. Wymierzyłem wszystkie możliwe odległości w krokach. Nie mogę spać. W panującym stale półmroku, u pułapu pali się jedna mała, najwyżej piętnastowoltowa żaróweczka, godzinami przewracam się na pryczy. Może powinienem zacząć głodówkę na znak protestu? Nie wiem nawet, ile czasu upłynęło od mego uwięzienia: dzień, dwa? Czasami chciałbym umrzeć, choć życie kocham nade wszystko.

I nagle nieoczekiwany skrzyp drzwi. Uszy stają mi słupka. Niemrawo zastanawiam się, czy nie rzucić się na Nakayamę, jeśli to będzie on…

Drzwi otwierają się i w ciemnawym pomieszczeniu robi się jakby jeszcze ciemniej. Potem zamykają się ponownie. Mroczna bryła zbliża się do mnie. Do licha, mam sublokatora. Jest nim potężny, gorylowaty Murzyn.

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 86 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название