Ksiizyc w nowiu
Ksiizyc w nowiu читать книгу онлайн
Na "Ksi??yc w nowiu", dalszy ci?g bestsellerowego "Zmierzchu", czeka?y z niecierpliwo?ci? tysi?ce czytelnik?w z kilkunastu kraj?w ?wiata. Od wielu miesi?cy obie powie?ci znajduj? si? w czo??wce listy bestseller?w "New York Timesa", a nak?ad trzeciej z cyklu osi?gn?? w USA milion egzemplarzy. Podobnie jak pierwsza powie?? o nastoletniej Isabelli Swan, "Ksi??yc w nowiu" jest po??czeniem romansu z trzymaj?cym napi?cie horrorem, w kt?rym rozterki zakochanej dziewczyny przeplataj? si? z opisami mro??cych krew w ?y?ach niesamowitych wydarze?.
Edward Cullen to wci?? dla Belli najwa?niejsza osoba pod s?o?cem. S? par? i jest im razem cudownie. Gdyby tylko ch?opak nie by? wampirem! Niestety, ten fakt wszystko komplikuje, tak?e z pozoru niewinn? za?y?o?? dziewczyny z przyjacielem z dzieci?stwa, Jacobem.
Wiosn? Edward musia? broni? Belli przed swoim krwio?erczym pobratymcem, jesieni? zakochani u?wiadamiaj? sobie, ?e by? to dopiero pocz?tek ich k?opot?w.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Oddajemy ci głos.
Przełknęłam głośno ślinę. To, że cala siódemka się we mnie wpatruje, nieco mnie krępowało. Edward sięgnął pod stołem po moją dłoń. Z zaciętą miną lustrował właśnie twarze najbliższych.
– Mam nadzieję, że Alice opowiedziała wam już, co wydarzyło się w Volterze?
– Oczywiście – zapewniła mnie dziewczyna. Spojrzałam na nią znacząco.
– A o naszej rozmowie w samolocie?
– Też.
– Okej. W takim razie, wiecie, że mam problem. Alice obiecała Volturi, że stanę się jedną z was. Przyślą tu kogoś, żeby to sprawdził, i uważam, że należy temu zapobiec, bo nie wyniknie z tego nic dobrego.
Przejechałam wzrokiem po ich pięknych obliczach, to najpiękniejsze zostawiając sobie na koniec. Edward miał wykrzywione usta.
– Przykro mi, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Chcąc nie chcąc, jesteście w to teraz wszyscy wmieszani. Ale jeśli mnie nie chcecie, nie zamierzam się wam narzucać, nawet, jeśli Alice wyrazi gotowość przeprowadzenia operacji.
Esme otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymałam ją gestem.
– Proszę, pozwól mi skończyć. Wszyscy wiecie, czego pragnę.
I wiecie, co na ten temat myśli Edward. Uważam, ze jedynym sprawiedliwym wyjściem z sytuacji będzie przeprowadzenie glosowania.
Jeśli zadecydujecie w nim, że mnie nie chcecie, wtedy… Cóż, pojadę do Włoch sama. Byle tylko wysłannicy Volturi nie zjawili się w Forks.
Zmarszczyłam czoło. Tak, tak właśnie byłam gotowa postąpić. Z piersi Edwarda dobył się cichy, przeciągły charkot. Zignorowałam go.
– Jak widzicie, zadbam o to, żebyście byli bezpieczni, niezależnie od tego, czy zostanę wampirem, czy nie – spuentowałam. – A teraz, podkreśliwszy to, chciałabym rozpocząć procedurę. Może Carlisle pierwszy.
– Chwileczkę! – wtrącił się Edward.
Spojrzałam na niego wilkiem.
– Mam coś do dodania, zanim rozpocznie się glosowanie – oznajmił.
Westchnęłam.
– Co do niebezpieczeństwa, o którym wspomina Bella – ciągnął – uważam, że nie mamy się czym przejmować.
Im dłużej mówił, tym bardziej robił się ożywiony. Nachylił się do przodu, spoglądając to na prawo, to na lewo.
– Jak zapewne pamiętacie, nie uścisnąłem Arowi ręki, ale z więcej niż jednej przyczyny. Jest coś, o czym nie pomyśleli, i nie chciałem im tego uświadamiać.
Chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Co to takiego? – spytała Alice. Musiałam mieć równie sceptyczną minę, co ona.
– Volturi są bardzo pewni siebie i mają ku temu powody. Kiedy decydują się kogoś namierzyć, nie przysparza im to żadnych problemów. Pamiętasz Demetriego? – zwrócił się do mnie.
Zadrżałam. Wziął to za odpowiedź twierdzącą.
– To Demetri namierza – wyjaśnił. – Trzymają go na dworze właśnie ze względu na tę umiejętność. Jest jednak jedno małe, ale.
Otóż musicie wiedzieć, że podczas mojego pobytu w Volterze, gdy tylko miałem po temu sposobność, przeczesywałem umysły swoich przeciwników w poszukiwaniu wskazówek, które mogłyby po móc nam się stamtąd wydostać. Poznałem dzięki temu metody działania Demetriego. Jest tropicielem – tropicielem tysiąc razy bardziej utalentowanym od Jamesa – a jego dar ma w pewnym sensie wiele wspólnego z darem Ara. Wychwytuje, hm, jakby to określić… Woń? Do czego można by przyrównać nośnik myśli danej osoby? W każdym razie chwyta trop i idzie po nim do celu. Potrafi wyśledzić swoją ofiarę z odległości tysięcy kilometrów. Ale cóż z tego, skoro, co wiemy po eksperymencie Ara…
– Nie można odczytać moich myśli? – dokończyłam za niego.
– Jestem o tym przekonany. – Był z siebie dumny jak paw. – Może, co najwyżej błądzić po omacku.
– Przecież wiedzą, dokąd przyjechać.
– Nie zapominaj, że mamy nad nimi przewagę w postaci Alice. Kiedy zobaczy, że się do nas wybierają, dokądś cię zabiorę i dobrze ukryję. I będą bezradni! – Edward byt wniebowzięty. – Równie dobrze mogliby szukać igły w stogu siana.
Zerknął na Emmetta. Na twarzach obu pojawił się złośliwy uśmieszek.
Coś mi się tu nie zgadzało.
– Co z tego, że nie namierzą mnie, skoro namierzą ciebie.
– Ach. Już ja potrafię o siebie zadbać. Emmett zaśmiał się i wyciągnął ku bratu dłoń.
– Superplan. Przybili piątkę.
– Wcale nie – syknęła Rosalie.
– Wcale nie – powtórzyłam.
– A mi się podoba – wyznał Jasper.
– Co za idioci – mruknęła Alice.
Esme milczała, ale jej oczy miotały błyskawice. Wyprostowałam się w krześle, starając się skupić. W końcu to ja zwołałam tę naradę.
– W porządku – stwierdziłam opanowanym tonem. – Edward zaproponował alternatywny plan, który możecie wziąć pod rozwagę. A teraz czas na glosowanie. Edwardzie – Chciałam mieć go jak najszybciej z głowy. – Czy chcesz, żebym stała się członkiem waszej rodziny?
Zacisnął usta. Jego czarne tęczówki błyszczały jak dwa krzemienie.
– Tak, ale nie dosłownie. Masz pozostać człowiekiem.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób, nie chcąc zakłócać powagi chwili.
– Alice?
– Ja jestem za.
– Jasper?
– Za.
Zaskoczył mnie – nie byłam pewna jego poglądów na tę sprawę – powstrzymałam się jednak od wyrażenia zdumienia i kontynuowałam procedurę.
– Rosalie?
Dziewczyna zawahała się. Przygryzła idealnie pełną dolną wargę.
– Przeciw.
Z twarzą pokerzysty przeniosłam wzrok na siedzącego koło Rosalie Emmetta, ale wyciągnęła ku mnie ręce w błagalnym geście.
– Nie zrozum mnie źle – powiedziała. – Nie mam nic przeciwko tobie jako siostrze, ale… nie takie życie bym sobie wybrała. Żałuję, że w moim przypadku nie miał kto przeprowadzić głosowania.
Pokiwałam głową.
– Emmett?
– Za, jak najbardziej za! – uśmiechnął się szeroko. – Jeszcze nadarzy się okazja, żeby dokopać temu całemu Demetriemu.
Skrzywiwszy się, spojrzałam na Esme.
– Ja oczywiście jestem za, Bello. Już cię uważam za jedną z nas.
– Dziękuję, Esme – szepnęłam, obracając się w kierunku Carlisle'a.
Poczułam się nagle nieswojo. Powinnam była zacząć od niego – autorytetu moralnego, głowy rodziny. Bez względu na rezultat, to jego głos miał być decydujący.
Carlisle nie patrzył w moją stronę, tylko na swojego syna.
– Edwardzie…
– Nie! – warknął chłopak, napinając mięśnie szczęki i obnażając zęby.
– To jedyne sensowne wyjście z sytuacji – usprawiedliwił się Carlisle. – Kiedy Bella umrze, zamierzasz popełnić samobójstwo, i tym samym nie dajesz mi wyboru.
Edward puścił moją dłoń, którą nadal ściskał pod stołem, i wyszedł szybko z pokoju, gniewnie coś mamrocząc. Carlisle westchnął.
– Chyba znasz moją odpowiedź, Bello.
– Dziękuję ci – bąknęłam, nie odrywając wzroku od drzwi jadalni.
W salonie coś gruchnęło, jakby ktoś cisnął czymś ciężkim o ścianę. Podskoczyłam na krześle.
– Cóż, to wszystko. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję. Dziękuję za to, że mnie akceptujecie. Ja czuję wobec was dokładnie to samo.
Głos łamał mi się ze wzruszenia.
Ani się obejrzałam, a stała już przy mnie Esme. Serdecznie mnie uściskała.
– Moja kochana Bella – szepnęła.
Też ją objęłam. Kątem oka dostrzegłam, że Rosalie wpatruje się tępo w blat stołu, i uzmysłowiłam sobie, że moją wypowiedź można było zinterpretować na jej niekorzyść.
– To jak, Alice – odezwałam się, kiedy Esme już mnie zostawiła. – Gdzie planujesz przeprowadzić operację?
Moja przyjaciółka rozdziawiła usta.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – ryknął Edward, wpadając do jadalni. Nachylił się nade mną, opierając się rękami o stół. – Odbiło ci?! – wrzasnął. – Postradałaś zmysły?!
Odsunęłam się od niego, zatykając sobie uszy.
– Ehm, Bello – przerwała nam Alice. – Nie sądzę, żebym była gotowa… Potrzebuję czasu, żeby się przygotować…
– Obiecałaś! – przypomniałam jej, zerkając na nią z wyrzutem spod ramienia jej brata.
– Wiem, ale widzisz… Tak bez owijania w bawełnę, nie mam zielonego pojęcia, jak cię nie zabić!
– Uda ci się – zachęciłam ją. – Ufam ci.