-->

Czarne P?aszcze Ta?cz?

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarne P?aszcze Ta?cz?, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarne P?aszcze Ta?cz?
Название: Czarne P?aszcze Ta?cz?
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 113
Читать онлайн

Czarne P?aszcze Ta?cz? читать книгу онлайн

Czarne P?aszcze Ta?cz? - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Griffo sięgnął do cholewy buta. Nie dość szybko. Celnym kopniakiem wytrąciłem mu sztylet w momencie, kiedy godził nim we własną pierś.

– Nawet mi umrzeć nie dacie! – warknął i znowu skulił się w kącie.

– Damy – obiecałem spokojnie. – Lecz wtedy, kiedy sami tego zapragniemy.

* * *

– Mordimer Madderdin, inkwizytor? – Człowiek w czerni stanął na mojej drodze.

– A kto pyta?

Bez słowa wyciągnął z zanadrza dokumenty i podał mi. Przejrzałem papiery uważnie. Ten mężczyzna posiadał ni mniej, ni więcej, tylko glejty podpisane przez opata klasztoru Amszilas, człowieka, o którym niektórzy mówili, że jest potężniejszy zarówno od papieża, jak i od wszystkich kardynałów oraz biskupów razem wziętych. To właśnie w lochach Amszilas przesłuchi-

wano najbardziej zatwardziałych i niebezpiecznych odstępców, to tam zgromadzono i studiowano tysiące zakazanych woluminów. Sprawdziłem pieczęcie oraz podpisy. Sprawiały wrażenie autentycznych, a ponieważ przesławna Akademia Inkwizytorium szkoliła uczniów w umiejętności rozpoznawania falsyfikatów, więc mogłem być niemal pewien trafności mego osądu. Oddałem dokumenty rozmówcy.

– W czym mogę wam usłużyć?

– Zabieram twojego oskarżonego, Mordimerze -rzekł. – A ty trzymaj język za zębami.

– Jak sobie to właściwie wyobrażacie? – zapytałem ze złością. – Co mam powiedzieć przełożonemu Inkwizytorium? Że ptaszek mi wyfrunął?

– Heinrich Pommel zostanie o wszystkim poinformowany – odparł człowiek w czerni. – Jeszcze jakieś pytania?

– Owszem – oświadczyłem twardym tonem, a on spojrzał na mnie. W jego wzroku nie wyczytałem nic poza obojętną niechęcią, lecz byłem pewien, że tak naprawdę jest zdumiony, iż nie zawahałem się go zatrzymać. – Mam podstawy podejrzewać, że hrabia Fragenstein wiedział, kim jest jego kochanka, i wiedział, iż z tego związku wykluł się diabelski pomiot.

Człowiek w czerni zbliżył się do mnie.

– Niebezpiecznie oskarżać arystokratę i cesarskiego posła – powiedział.

W jego głosie nie było groźby. Tylko i wyłącznie stwierdzenie faktu.

– Niebezpiecznie ukrywać prawdę, jakby była zaledwie trędowatą kurwą – odparłem.

Ku mojemu zdumieniu uśmiechnął się samymi kącikami ust. W jego pustych oczach też błysnęło rozbawienie.

– Hrabia Fragenstein nie jest już w naszej mocy -rzekł. – Wczoraj przydarzył mu się tragiczny wypadek. Utonął w rzece.

– Ciała nie znaleziono, prawda? – spytałem po -chwili.

– To rzeka z bystrym nurtem i mulistym dnem -wyjaśnił. – Coś jeszcze?

Nie czekał nawet na odpowiedź i szybkim krokiem skierował się w stronę aresztu. Z cienia wyszło dwóch innych mężczyzn (jak mogłem ich wcześniej nie dostrzec?!) i ruszyło za nim. Również byli ubrani w czarne kaftany oraz czarne płaszcze. Czy byli inkwizytorami? Nie widziałem na materii srebrnego, połamanego krzyża – znaku naszej profesji. No ale przecież i ja nieczęsto zakładałem oficjalny strój funkcjonariusza Świętego Officjum.

Mogłem być pewien jednego. W klasztorze Amszilas świątobliwi mnisi wycisną z Griffa Fragensteina każdą myśl i każdy strzęp wiedzy. Zamienią go w otwartą księgę ze stronicami wypełnionymi hymnami chwalącymi Pana. Będzie umierał, wiedząc, że mroczna wiedza, którą studiował, pomoże Sługom Bożym w odnajdywaniu, poznawaniu i karaniu odstępców, takich jak on sam.

* * *

Minął tydzień, od kiedy przybyłem do Regenwalde. Tak więc nadszedł czas pożegnania. Zainkasowałem

wypłatę od wdzięcznego Mathiasa Klingbeila i przygotowałem się do podróży. Kiedy wyprowadzałem konia ze stajni, poczułem mdlący odór, jakby bijący z gnijącego ciała. Odwróciłem się i zobaczyłem człapiącego w moją stronę Zachariasza. Wyglądał przerażająco nie tylko z uwagi na fakt, że część twarzy miał porzniętą starymi bliznami (robota pięknej Pauliny), ale przede wszystkim na ogromną, pofałdowaną szramę, sięgającą od kącika oka po brodę i zniekształcającą cały policzek. Wiedziałem, że zawsze gdy go sobie przypomnę, będę pamiętał o kłębiących się w ranie larwach mięsożernych much, które wygryzały z jego ciała martwą tkankę. Niemniej byłem zdumiony, że tak szybko stanął na nogi. Poruszał się jeszcze z wyraźnym trudem, widać jednak było, że musiał mieć prawdziwie żelazny organizm,

– Co tam, chłopcze? – zagadnąłem.

– Pojadę z tobą – rzekł.

– Po co? Wzruszył ramionami.

– A po co mam tu zostać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Przydam ci się…

Faktycznie, w Ravensburgu niewiele dobrego mogło spotkać Zachariasza.

– A ojciec?

– Zaszkodzę mu tylko – burknął. – Niech lepiej ludzie o mnie zapomną. Poprosiłem go o dwa konie, trochę gotówki, szablę – klepnął się po biodrze – i ubranie.

To wszystko…

– Skoro tak? – Wzruszyłem ramionami. – Bądź przy bramie, kiedy zabiją na nieszpory.

I jak będziemy jechali, trzymaj się od zawietrznej, dodałem w myślach.

– Dziękuję, Mordimerze – rzekł, a w jego wzroku zobaczyłem szczerą wdzięczność. – Nie pożałujesz tego.

Wiatr zawiał w moją stronę i smród bijący od Klingbeila o mało nie sparaliżował mi nozdrzy. Cofnąłem się.

– Już żałuję – mruknąłem, lecz tak cicho, że na pewno nie dosłyszał moich słów.

epilog

– Witaj – powiedziałem, wchodząc do gabinetu -Heinricha Pommla.

Bez słowa wskazał mi krzesło.

– Narobiłeś nam kłopotów, Mordimerze – rzekł, nie siląc się nawet na wstępne uprzejmości.

– Odszukałem prawdę.

– Taaak, odszukałeś prawdę. I co dzięki temu zyskaliśmy?

– Co zyskaliśmy? Prawdę! Czy to mało? No, a poza tym tę małą gratyfikację. – Położyłem na stole opasły mieszek wypełniony złotem.

– Zabierz to – powiedział zmęczonym głosem. -Postanowiłem cię urlopować, Mordimerze, na czas nieokreślony. Postanowiłem też napisać list do Jego Ekscelencji, proszący, by raczył przyjąć cię w poczet inkwizytorów licencjonowanych w Hez-hezronie.

– Wyrzucasz mnie za to, że byłem zbyt przenikliwy, tak? Zbyt uczciwy?

– Nie wyrzucam cię. – Zważył w dłoniach mieszek i rzucił go na moje kolana. – To zaszczytny awans, Mordimerze. Poza tym sądzę, że dla nas obu będzie lepiej,

jeśli odejdziesz.

– Czemu? – spytałem rozżalony. Odłożyłem sakiewkę z powrotem na blat. Była naprawdę ciężka.

– Gdyż to, co dla ciebie jest środkiem wiodącym do celu, dla innych ludzi już jest celem.

Milczałem przez chwilę.

– Miałem więc dogadać się z Griffem, czyż nie tak? Uwolnić Zachariasza, zainkasować nagrodę od jego ojca, po czym przyjąć pieniądze od Fragensteina w zamian za nieujawnianie rodowych tajemnic?

– Ty powiedziałeś, Mordimerze.

A więc Pommel chciał po prostu spokojnie wegetować. Oto był jego sposób na życie. Wasz uniżony sługa spowodował w tym życiu małe trzęsienie ziemi. Zapewne memu przełożonemu nie spodobała się rozmowa z ludźmi w czerni. Być może nie spodobała mu się również krążąca plotka, że hrabia Fragenstein utonął, gdyż naraził się Inkwizytorium. A Pommel widać miał nie tyle ambicje, aby być sumiennym inkwizytorem, wolał wkupić się w łaski miejscowej szlachty. Kto wie, może sam marzył, by kiedyś wystąpić o szlachecki glejt?

Wstałem z miejsca.

– Być może zapomniałeś, Heinrichu, że Bóg wszystko widzi – rzekłem. – Widzi i ocenia. Ocenia i szykuje

karę.

– Pouczasz mnie? – Również wstał. Widziałem, jak

jego twarz pokrywa się purpurą.

– Nigdy bym nie śmiał – odparłem.

– Lubiłem cię – powiedział, wyraźnie akcentując głoski. – Lecz teraz sądzę, że możesz sprawić więcej kłopotów niż pożytku. W związku z tym wystosuję pismo żądające, by cofnięto ci uprawnienia inkwizytora.

Zmartwiałem, ale po chwili skłoniłem tylko głowę.

– Albowiem On przechowa mnie w swym namiocie w dniu nieszczęścia, ukryje mnie w głębi swego przybytku, wydźwignie mnie na skałę – wyszeptałem.

– Wynoś się już – rozkazał zmęczonym głosem.

– Jeszcze nie – odezwał się ktoś.

Gwałtownie się odwróciłem. W kącie komnaty siedział, wsparty na sękatym kiju, wychudzony człowieczek w brudnoszarej kapocie. Jakim cudem udało mu się niezauważenie wejść do Inkwizytorium? Ba, jakim cudem udało mu się wejść do tego pokoju i podsłuchać naszą rozmowę?

– Dobry bracie, nic z tego, co tu się dzieje, nie dotyczy ciebie. Chodź, każę ci podać obiad, a potem, przed dalszą podróżą, napełnimy twój worek mięsem, serem i chlebem.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– Piękne dzięki, Mordimerze, lecz ja nie żywię się niczym poza Światłem.

Kiedy usłyszałem te słowa, chciałem spytać, czy nie odsłonić mu w takim razie okiennic albo nie zapalić świeczek, lecz na szczęście nie zdążyłem tego powiedzieć. Heinrich Pommel padł na kolana i huknął łbem tak mocno w podłogowe deski, że zastanawiałem się, czy nie przebije dziury do piwnicy.

– Mój panie – zawołał – czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?!

– Ty sobie nie zasłużyłeś – odparł człowiek w szarej kapocie.

Potem wstał i zbliżył się do waszego uniżonego sługi, który obserwował wszystko co najmniej zbaraniałym spojrzeniem. Położył mi dłoń na ramieniu, a ja ugiąłem się pod jej ciężarem. Teraz ten, którego wziąłem za żebraka, nie wydawał się już ani tak niski, ani tak cherlawy jak poprzednio. Nawet nędzna kapota zamieniła się w śnieżnobiały płaszcz. Jego włosy zdawały się migotać czystym złotem.

– Mordimerze – powiedział – mój drogi Mordimerze… Naprawdę nie wiesz, kim jestem?

Nieopatrznie spojrzałem w jego oczy i zatonąłem w labiryntach szaleństwa, które w nich pulsowały. Nie byłbym już w stanie oderwać wzroku własnymi siłami, lecz uderzył mnie w policzek. Wyrwałem się z matni i zatoczyłem pod ścianę.

– Nie chcę cię przerażać, mój chłopcze – rzekł, a w jego głosie wyczułem nutę smutku.

– Kim jesteś? – zapytałem, dziwiąc się, jak spokojny mam głos. Byłem zdumiony, gdyż pomimo że teraz czułem emanującą z niego niezwykłą moc, nie rozpoznawałem żadnych oznak zwykle towarzyszących zjawieniu się potężnych demonów. – Pamiętaj, że śmiało mogę wspomnieć słowa Pana: Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą; nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem. Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название