Letni deszcz. Kielich

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Letni deszcz. Kielich, Brzezi?ska Anna-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Letni deszcz. Kielich
Название: Letni deszcz. Kielich
Автор: Brzezi?ska Anna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 390
Читать онлайн

Letni deszcz. Kielich читать книгу онлайн

Letni deszcz. Kielich - читать бесплатно онлайн , автор Brzezi?ska Anna

To mia?a by? po prostu grabie? jego ?ycia, kt?ra raz na zawsze zapewni Twardok?skowi dostatni? staro?? na po?udniowych wyspach, z dala od intryg bog?w i szlacheckiej rebelii. Niestety, zb?jca zd??y? zasmakowa? w kompanii szlacheckich pan?w braci i szczerze podziela ich zami?owanie do bitki, wypitki i ob?apki. Znaj?c zajad?o?? i dum? swoich nowych kamrat?w, wie te? doskonale, ?e zechc? pom?ci? zniewag? i na wie?? o zrabowaniu skarbca kap?an?w w ?lad za z?odziejem pu?ci si? kilka setek szabel. Waha si? wi?c i kr?ci, a? nieoczekiwanie z pomoc? przychodzi mu knia?, kt?ry akurat postanowi? zbrojnie zdusi? powstanie. Kiedy szlachta szykuje si? do wielkiej bitwy, zb?jca cichaczem wyrusza po wyt?sknione bogactwo. Nie przeczuwa jednak, ?e Ko?larz tak?e odrzuci? wszelkie powinno?ci, pozwalaj?c, aby poch?on??a go kohorta martwych w?adc?w. Teraz powraca w rodzinne strony na czele nieludzkich wojownik?w, kt?rzy za nic maj? zaszczyty i bogactwo, a ?akn? jedynie zniszczenia i mordu. Powstrzyma? mo?e go tylko Szarka, kt?ra – sp?tana moc? cudownej wody ze ?r?d?a ?mij?w – wci?? ?ni na dalekiej P??nocy, usi?uj?c pozna? przyczyn? swego przybycia do Krain Wewn?trznego Morza.

Zapewne jednak nie jest ni? ratowanie z opa??w zb?jcy Twardok?ska…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 130 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Ile was lat w Książęcych Wiergach nie było, ziomku? – zapytał w końcu drab.

Twardokęsek zaczął rachować na palcach, ale wnet mu ich zbrakło.

– Z tuzin albo i więcej – przyznał wreszcie niechętnie, zadziwiony, jak szybko czas umyka.

– Takem sobie myślał. – Pokiwał głową. – I dzionek cały po mieście krążycie, ludziska wypytując?

Twardokęsek przytaknął.

– Prawdziwie macie szczęście, że nikt wam karku nie skręcił. – Strażnik zacmokał wargami. – No, ale ja was pocieszę. Idźcie w tamtą stronę – pokazał w kierunku rzeki – póki nie napotkacie wielkiego domu z żółtego piaskowca. Łacno go rozpoznacie, bo zasobniejszy od innych i lwie łby ma na nadprożu, a na bramie herb, takoż z lwem kroczącym. I tam się zapytajcie o waszego znajomka. – Uśmiechnął się dziwnie i nim zbójca zdążył jeszcze o coś zapytać, zniknął za kratą więzienia.

Zbójca poskrobał się w łeb. Usłużność zawsze wzbudzała jego podejrzliwość, nie wierzył bowiem, by ludzie z natury byli skłonni pomagać bliźnim. Nadto z dawien dawna zwykł był nie ufać strażnikom prawa. Ale nie miał co stracić, poczłapał zatem na poszukiwanie lwów z żółtego piaskowca.

Ani się spostrzegł, jak spomiędzy drewnianych bud i magazynów wyszedł na najbogatszą ulicę w mieście, która rozciągała się od przystani aż po wielki plac z ratuszem i dworem rajców. Bruk był tutaj równy i gładko ociosany, zapewne dla wygody kupców, którzy przechadzali się dostojnie, przystając co kilka kroków przy kramach i kantorkach, by pogawędzić ze znajomkami. Tłoczno było jak na jarmarku. Zasobni rzemieślnicy w cechowych kapeluszach rozprawiali przyciszonymi głosami w podcieniach kamienic. Grupki robotników portowych powracały z portu w spłowiałych sinych koszulach. Mali chłopcy w barwach kupieckich domów, zapewne posłańcy, biegiem przebijali się przez ludzką ciżbę. Ale Twardokęsek wnet wyczuł, że w powietrzu wisi coś całkiem niedobrego. Ludzie patrzyli na siebie spode łba. Nikt nie śmiał się hałaśliwie. Większa część kramów była zaparta na głucho, za to na rogach kamienic i w podcieniach stali zbrojni.

Zbójca czuł, jak drobne włoski na karku powoli podnoszą mu się z niepokoju. I dopiero kiedy minął ze dwa tuziny kupieckich kamienic, zrozumiał, co mu przypominają Książęce Wiergi.

Spichrzę o poranku dnia, który teraz we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza nazywano krwawym spichrzańskim karnawałem.

Aż się wzdrygnął.

I wtedy właśnie zobaczył dom z żółtego piaskowca i herb z lwem kroczącym, odlany kunsztownie pośrodku panoramy miasta na wielkich drzwiach. Kamienica istotnie była ogromna, kryta cenną błękitną dachówką. Framugi, attyki i szczyt miała misternie rzeźbione w kwietne motywy, w oknach zaś drobne szybki w ołowianych obejmach.

Twardokęsek poskrobał się po głowie. Przez myśl by mu nie przeszło, że się Kościej najmie u rajcy na służbę. Lichwiarz zawsze kupcom złorzeczył, mając ich za ostatnich łotrów i pijawki. Cóż, czasy się zmieniają, a i my nie ci sami, westchnął sobie w duchu zbójca. Przed laty ani mu się roiło, że sam będzie za pan brat z książętami i żalnicką rebelią.

Tymczasem wrota kamienicy uchyliły się i z ciemnego przedsionka wychynęła grupka wyrostków w czarnych kubrakach i okrągłych czapeczkach pisarczyków. Zbójca skorzystał z okazji i wślizgnął się w przedproże. Strażnik z halabardą zbyt się zdumiał podobną bezczelnością, by go w porę pochwycić za kaftan.

Sień była wysoka, ogromna i pełna ludzi. Pod ścianami ustawiono dwa stoły z dębowego drewna, wsparte na nogach rzeźbionych w kształt lwich łap. Za blatem zasiadali agenci w czarno – złotych szatach i dwaj rachmistrzowie, strzegący żelaznych skrzynek z gotowizną. Przyciszonymi głosami konferowali z gośćmi, dwiema grupami kupców, którzy rzucali sobie przez całą szerokość sieni podejrzliwe spojrzenia i usiłowali wzajemnie podsłuchiwać rozmowy.

Po izbie krążyli nieustannie czeladnicy kupieccy i pisarczykowie w czarnych kubrakach ze stosami pergaminów i abakusami w rękach. Szukali czegoś w księgach rachunkowych albo odnosili je do wielkich inkrustowanych szaf w rogach. Pod ścianami na niskich stołkach kulili się uczniowie, oczekujący, aż ktoś ich pośle z listem czy wiadomością w miasto lub do portu. Służący w kubraku z czarno – żółtego sukna przycinał knoty świecom w kandelabrach, zwieszających się z kasetonowego sufitu na potężnych wolich rogach. Inny właśnie nalewał szczeżupińskim kupcom piwa w kubki. Uwagę zbójcy jednak najbardziej zaprzątał strażnik, który otrząsnąwszy się z osłupienia, zmierzał ku niemu żwawo przez salę.

Nie zwlekając dłużej, pochwycił za łokieć najbliższego czeladnika.

– Kościeja szukam – burknął, nie siląc się na uprzejmość.

– A po co? – spytał obojętnie chłopak. – Jeśli masz wiadomość, siadaj pod ścianą, między innymi. – Pokazał długą ławę, na której tkwił rządek pomniejszych interesantów, czekających, aż agenci uporają się z kupieckimi poselstwami. – Trzaska cię przepyta, jak przyjdzie twoja kolej, i za trud wynagrodzi, jeżeli mu się wiadomość przyda. Pan Kościej rzadko do sieni schodzi. A dzisiaj insze zgoła ma sprawy na głowie.

Zbójca wysłuchał przemowy, z lekka tylko zezując ku strażnikowi, który wciąż zastanawiał się z mozołem, czy gość, choć obszarpany i brudny, nie jest aby w prawie, by włazić do sieni.

– Do Kościeja mam sprawę – syknął zbójca, mocniej przytrzymując łokieć chłopaka – nie do jego sługi!

Rozmowy przy stołach ścichły jeszcze bardziej i kupcy zaczynali na nich znacząco spozierać.

– To se na niego czekajcie! – Chłopak wyszarpnął się. – Jeno na progu, nie tutaj. Bo w izbie burd nie będzie! Hej, Złostnik, mało razy mówilim, żeby żebractwo na progu trzymać? Pokażcie mu jego miejsce.

Na gębie pachoła z halabardą odbiło się szczere rozradowanie. Jednak zanim zdążył zrobić kilka kroków, Twardokęsek w pełni pojął sens słów chłopaka.

– A ty ścierwo kupieckie! – rozdarł się, bo choć był w chłopskim przebraniu, ani przez myśl mu nie przeszło, że go wezmą za proszalnego dziada i wyrzucą na zbity pysk. – Już ja cię uprzejmości nauczę! – Po czym porwał karło inkrustowane macicą perłową i migiem roztrzaskał je na łbie niefortunnego młodziana.

Stołek rozpadł się z trzaskiem, pacholik legł jak długi. Zbójca pochwycił za wielki srebrny lichtarz i począł się nim oganiać przed pisarczykami, którzy ruszyli w sukurs poturbowanemu koledze. Najbezczelniejszemu przypalił świecami czuprynę. Cofał się ku wyjściu, nie bacząc na pisk i rwetes, który się podniósł w sieni. W zamęcie schwycił jednego z kupców i zasłonił się nim niczym pawężą przed razami. Byłby zapewne uszedł, gdyby się niecnie nie potknął i nie przewrócił jak długi. Zdążył jeszcze dojrzeć, jak drab z halabardą znacząco wyłamuje palce, a z głębi domu nadbiegają kolejni pachołkowie. Potem ktoś potężnie kopnął zbójcę w bok. Raptownie pociemniało mu przed oczami.

Razy ustały nagle.

– Won poszli, psubraty! – rozległ się znajomy głos. Twardokęsek potrząsnął głową i rozejrzał się wokół. Krew z rozbitego czoła kapała mu na oczy.

W głębi sieni, w drzwiczkach, których wcześniej zbójca nie dojrzał, bo je kryły kręcone schody, stał wysoki mężczyzna w kubraku z czarnego sukna i złotym łańcuchu na szyi. Palce zatknął za pas ze srebrnych ogniw. Kołysał się na obcasach butów ze srebrnymi klamerkami i śmiał tak, że mało mu się chuda pierś z uciechy nie rozpękła.

– Precz, powiadam, niecnoty! – krzyknął. Łzy biegły mu po policzkach jak groch. – Przestańże jeden z drugim, bo precz przepędzę. Przecie to jest mój krajan i przyjaciel serdeczny, jeno że w przebraniu dla bezpieczeństwa. No, niech mu który pomoże dźwignąć się z ziemi.

– Nie trza. – Zbójca odepchnął rękę, wyciągniętą z wahaniem przez tego samego pisarczyka, któremu osmalił kudły. – Sam wstanę – dodał, gramoląc się niezdarnie, bo w boku wciąż go rwało i ledwie mógł dech złapać.

– No, nie krzyw się więcej. – Gospodarz otarł załzawione od wesołości oczy i szybkimi kroczkami pobiegł ku niemu przez izbę. – Przednio udała się szutka.

Zbójca spojrzał ku niemu spode łba.

– Chodźże prędzej. – Kościej uśmiechnął się podstępnie i ujął go pod ramię. – Wieczerza czeka.

– Szutka? – upewnił się zbójca.

– Ano z samego rana przydyrdał żebrak Weszka, żeby się poskarżyć, że go za niewinność ganią, bo jako żywo miejsca Kulasowi nie podebrał i kłamstwo jest, jakoby go zeszłej nocy gracą poturbował. I kiedym usłyszał o tym czarnobrodym, który po mieście łazi i o mnie rozpytuje, cosik mnie tknęło. – Popchnął zbójcę ku drzwiczkom. – Ostrożnie aby, bo nisko – dodał dokładnie w tej chwili, gdy Twardokęsek walnął czołem o powałę.

– Niech ci wszyscy bogowie wynagrodzą – syknął zbójca ze złością.

– A nagradzają, nagradzają. – Gospodarz zaśmiał się. – Grzech byłoby narzekać. Tobie co? – udał niepokój. – W ziemię wrosłeś?

Zbójca istotnie stał w progu i gapił się z rozdziawioną gębą. Mały wewnętrzny alkierzyk wydał mu się bowiem dalece wspanialszy od sieni. Ściany wyłożono trzema rodzajami drewna o różnych odcieniach, które dziwnym sposobem układały się w kwietne wzory. Strop był kasetonowy, bogato złocony, a wnętrze każdego kasetonu ozdobiono rzeźbą. Twardokęsek w oszołomieniu patrzył na główki kupców, majstrów i rzemieślników, śliczne panny w mieszczańskich czółkach, z warkoczami upiętymi w precelki przy uszach, i dostojne matrony w wysokich czepcach, na szpetnych żebraków, mnichów i zamorskich żeglarzy z kolczykami w uszach. Wielka witrażowa latarnia rzucała na nie żółte, purpurowe i rude plamy światła.

Jednak kiedy wzrok zbójcy padł na długi stół na krzyżakach, obficie zastawiony misami z ciężkiego srebra, wszelkie wspaniałości wiergowskiej snycerki przestały go obchodzić.

– Takem sobie pomyślał, że pewnieś znużony i głodny. – Kościej podsunął gościowi wysokie dębowe krzesło. – I kazałem przygotować niewielką przekąskę.

Zbójcy mało oczy nie wyszły z orbit. Chwilę wodził wzrokiem po pieczonych półgęskach, ozorkach w sosie chrzanowym, rozmaitych pasztetach pokrajanych w plastry, galaretkach mięsnych przystrojonych cudnie oliwkami i zielonym pieprzem, kiełbaskach pieczonych z cebulką i boczkiem. Obok w dzbanuszkach stał chrzan utarty z octem, sos śmietanowy z koprem i kwaśny mus jabłeczny. W srebrnych koszyczkach piętrzyły się pajdy razowego chleba, pulchne białe bułeczki, precelki z anyżkiem i kminkiem. Z waz buchała tak intensywna woń polewki rybnej, żuru i barszczu, że zbójcę kręciło w nosie.

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 130 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название