Wieza jaskolki
Wieza jaskolki читать книгу онлайн
Czwarty tom tak zwanej "Sagi o wied?minie".
Ciri staje przed swoim przeznaczeniem.
Drakkar wioz?cy Yennefer trafia w oko czarodziejskiego cyklonu.
Czy w?r?d przyjaci?? wied?mina ukrywa si? zdrajca?
Czwarta, przedostatnia od?ona epopei o ?wiecie wied?mina i wojnach, jakie nim wstrz?saj?. W zagubionej w?r?d bagien chacie pustelnika ci??ko ranna Ciri powraca do zdrowia. Jej tropem pod??aj? bezlito?ni zab?jcy z Nilfgaardu. Tymczasem dru?yna Geralta, unikaj?c coraz to nowych niebezpiecze?stw, dociera wreszcie do ukrywj?cych si? druid?w. Czy wied?minowi uda si? odnale?? Ciri? Jak? rol? odegra osnuta legend? Wie?a Jask??ki?
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Wyłazić! - Rumaki rycerzy ryły podkowami ziemię wokół wozu. - Rzucić broń i wyłazić!
— Będziemy wisieć — mruknęła Milva. Mogła mieć rację.
— Ha, opryszki! — zaryczał brzękliwie jeden z rycerzy, noszący na tarczy czarną byczą głowę na srebrnym polu.
— Ha, łajdacy! Na honor, będziecie wisieć!
— Na honor! — zapiał młodzieńczym głosem drugi, z tarczą jednolicie błękitną. - Na miejscu ich rozsiekajmy!
— Hola, hola! Stać!
Z mgły wyłonił się na Bucefale Rycerz Szachownicy. Udało mu się wreszcie podnieść wykrzywioną zasłonę hełmu, spod której wyglądały teraz bujne płowe wąsy.
— Uwolnijcie ich co żywo! — zawołał. - To nie są grasanci, lecz prawi i uczciwi ludzie. Niewiasta mężnie stawała w obronie pielgrzymów. A ten kawaler to dobry rycerz!
— Dobry rycerz? — Bycza Głowa podniósł zasłonę hełmu, przyjrzał się Geraltowi nader niedowierzająco. - Na honor! Nie może to być!
— Na honor! — Rycerz Szachownicy walnął się w napierśnik pancerną pięścią. - Może to być, parol daję! Mężny ten kawaler życie mi zratował w opresji, gdym przez hultajów na ziemię był zwalon. Zwie się Geralt z Rivii.
— Herbu?
— Nie wolno mi wyjawiać — burknął Wiedźmin — ni prawdziwego imienia, ni klejnotu. Uczyniłem ślub rycerski. Jestem błędny Geralt.
— Ooo! — wrzasnął nagle znajomy bezczelny głos. - Popatrzcie, co też kot przyniósł! Ha, mówiłam ci, ciotka, że Wiedźmin przybędzie nam w sukurs!
— I w samą porę! - krzyknął nadchodzący z Angouleme i grupką przestraszonych pielgrzymów Jaskier, niosący lutnię i swój nieodłączny tubus. - Ni o sekundę za wcześnie. Masz dobre wyczucie dramatyzmu, Geralt. Powinieneś pisać sztuki dla teatrów!
Zamilkł nagle. Bycza Głowa pochylił się w siodle, oczy mu zabłysły.
— Wicehrabia Julian?
— Baron de Peyrac-Peyran?
Zza dębów wyłoniło się następnych dwóch rycerzy. Jeden, w gamczkowym hełmie ozdobionym wielce udatną podobizną białego łabędzia z rozłożonymi skrzydłami, prowadził na arkanie dwóch jeńców. Drugi rycerz, błędny, ale praktyczny, przygotowywał stryczki i wypatrywał dobrej gałęzi.
— Ani Słowik — Angouleme zauważyła spojrzenie wiedźmina — ani Schirru. Szkoda.
— Szkoda — przyznał Geralt. - Ale spróbujemy naprawić. Panie rycerzu…
Ale Bycza Głowa — czy raczej baron de Peyrac-Peyran — nie zwracał na niego uwagi. Widział, zdawałoby się, tylko Jaskra.
— Na honor — powiedział przeciągle. - Nie myli mnie wzrok! To pan wicehrabia Julian we własnej osobie. Ha! Ucieszy się księżna pani!
— Kto to jest wicehrabia Julian? — zaciekawił się Wiedźmin.
— To ja jestem — powiedział półgębkiem Jaskier. - Nie mieszaj się do tego, Geralt.
— Ucieszy się pani Anarietta — powtórzył baron de Peyrac-Peyran. - Ha, na honor! Zabieramy was wszystkich do zamku Beauclair. Tylko bez wymówek, wicehrabio, żadnym wymówkom ucha nie dam!
— Część grasantów zbiegła — Geralt pozwolił sobie na dość zimny ton. - Najpierw proponuję ich wyłapać. Potem pomyślimy, co robić z tak interesująco zaczętym dniem. Co wy na to, panie baronie?
— Na honor — rzekł Bycza Głowa — nie będzie z tego nic. Pościg jest niemożliwy. Przestępcy zbiegli za strumień, a nam za strumień nogą nawet stąpnąć nie lza, nawet skrawkiem kopyta. Tamta część Lasu Myrkyid jest nietykalnym sanktuarium, a to w myśl kompaktatów zawartych z druidami przez łaskawie panującą nad Toussaint jej miłość księżnę Annę Henriettę…
— Zbójcy tam uciekli, cholera! — przerwał Geralt, robiąc się wściekły. - Będą w tym nietykalnym sanktuarium mordować! A wy mi tu o jakichś kompaktatach…
— Daliśmy słowo rycerskie! — baronowi de Peyrac-Peyran, jak się okazywało, bardziej przystawałaby w tarczy barania, niż bycza głowa. - Nie wolno! Kompaktaty! Ani krokiem na druidzki teren!
— Komu nie wolno, temu nie wolno — parsknęła Angouleme, ciągnąc za frezie dwa zbójeckie konie. - Porzuć te puste gadki, wiedźminie. Jedziemy. Ja mam wciąż nie zamknięte rachunki ze Słowikiem, ty, jak mniemam, chciałbyś jeszcze pogawędzić z półelfem!
— Ja z wami — powiedziała Milva. - Zaraz sobie jakąś kobyłę wyszukam.
— Ja też — wybąkał Jaskier. - Ja też z wami…
— O, co to, to nie! — zawołał byczogłowy baron. - Na honor, pań wicehrabia Julian pojedzie z nami do zamku Beauclair. Księżna nie wybaczyłaby nam, gdybyśmy go spotkawszy nie przywiedli. Was nie zatrzymuję, wolniście w swych planach i zamysłach. Jako kompanionów wicehrabiego Juliana jej łaskawość pani Anarietta z chęcią podjęłaby was godnie i ugościła na zamku, ale cóż, jeśli gardzicie jej gościną…
— Nie gardzimy — przerwał Geralt, groźnym spojrzeniem mitygując Angouleme, która za plecami barona wykonywała zgiętym łokciem różne paskudne i obelżywe gesty. - Dalecy jesteśmy od tego, by gardzić. Nie omieszkamy pokłonić się księżnej i złożyć jej należny hołd. Pierwej jednak załatwimy to, co mamy do załatwienia. My też daliśmy słowo, można powiedzieć, że też zawarliśmy kompaktaty. Gdy się z nich wywiążemy, niezwłocznie skierujemy się do zamku Beauclair. Przybędziemy tam niezawodnie.
— Choćby tylko po to — dodał znacząco i z naciskiem — by dopilnować, by żadna ujma i dyshonor nie spotkały tam naszego druha Jaskra. To znaczy, tfu, Juliana.
— Na honor! — zaśmiał się nagłe baron. - Żadna ujma ni dyshonor nie spotkają wicehrabiego Juliana, parol na to dać gotowym! Bom przepomniał wam powiedzieć, wicehrabio, że książęciu Rajmundowi zmarło się dwa lata temu na apopleksję.
— Ha, ha! — zawołał Jaskier, promieniejąc gwałtownie. - Książę kipnął! A to dopiero wspaniała i radosna nowina! To znaczy, chciałem rzec, smutek i żal, szkoda i strata… Niech mu ziemia lekką będzie… Jeśli jednak tak jest, to jedźmy do Beauclair co żywiej, panowie rycerze! Geralt, Milva, Angouleme, do zobaczenia na zamku!
Przebrodzili strumień, wpędzili konie w las, między rozłożyste dęby, w sięgające strzemion paprocie. Milva bez trudu znalazła trop uciekającej szajki. Pojechali tak szybko, jak było można — Geralt obawiał się o druidów. Bał się, że niedobitki bandy, poczuwszy się bezpieczne, zechcą wywrzeć na druidach zemstę za pogrom doznany od błędnych rycerzy z Toussaint.
— A to się Jaskrowi trafiło — powiedziała nagle Angouleme. - Gdy nas Słowikowi obiegli w tej chałupie, wyznał mi, przed czym miał w Toussaint stracha.
— Domyślałem się — odrzekł Wiedźmin. - Nie wiedziałem tylko, że tak wysoko wycelował. Księżna pani, ho, ho!
— To było ładnych parę lat temu. A książę Rajmund, ten, który wykitował, poprzysiągł podobno, że wyrwie poecie serce, każe je upiec, poda niewiernej księżnej na wieczerzę i zmusi, by zjadła. Ma Jaskier szczęście, że nie wpadł księciu w łapy, gdy jeszcze żył. My też mamy szczęście…
— To się dopiero pokaże.
— Jaskier twierdzi, że owa księżna Anarietta kocha go do szaleństwa.
— Jaskier zawsze tak twierdzi.
— Zawrzyjcie gęby! — warknęła Milva, ściągając wodze i sięgając po łuk.
Klucząc od dębu do dębu pędził w ich stronę zbójca, bez czapki, bez broni, na oślep. Biegł, przewracał się, wstawał, biegł znowu. I krzyczał. Cienko, przeraźliwie, okropnie.
— Co jest? — zdziwiła się Angouleme.
Milva w milczeniu napięła łuk. Nie strzelała, czekała, aż zbójca się przybliży, a ów pędził wprost na nich, jakby nie ich widział. Przebiegł między koniem wiedźmina i koniem Angouleme. Widzieli jego twarz, białą jak twaróg i wykrzywioną zgrozą, widzieli wybałuszone oczy.
— Ki diabeł? - powtórzyła Angouleme.
Milva otrząsnęła się ze zdumienia, odwróciła w siodle i posłała uciekającemu strzałę w krzyże. Zbój zaryczał i runął w paprocie.
Ziemia zatrzęsła się. Tak, że z pobliskiego dębu posypały się żołędzie.
— Ciekawe — powiedziała Angouleme — przed czym on tak wiał…
Ziemia zatrzęsła się znowu. Zaszeleściły krzaki, zatrzeszczały łamane gałęzie.
— Co to jest? — wyjąkała Milva, stając w strzemionach.
— Co to jest, wiedźminie?