-->

Ostatnie ?yczenie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ostatnie ?yczenie, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ostatnie ?yczenie
Название: Ostatnie ?yczenie
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 212
Читать онлайн

Ostatnie ?yczenie читать книгу онлайн

Ostatnie ?yczenie - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".

?wiat na ostrzu miecza.

Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.

Sapkowski nie umie nudzi?!

Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Tu nie wystarczy opatrunek — zgrzytnął zębami wiedźmin. - Potrzebny jest uzdrowiciel, kapłan, zdolny medyk…

— Takowego i tak po nocy nie zbudzilibyście — rzekł drugi strażnik. - Tyle dla was możemy uczynić, byście nie musieli do świtania pod bramą koczować. W izbie ciepło, a i złożyć rannego też będzie na czym, lekcej mu będzie niźli na kulbace. Dajcie, pomożemy wam ściągnąć go z konia.

W izbie wewnątrz barbakanu rzeczywiście było ciepło, duszno i przytulnie. Ogień wesoło trzaskał w kominie, a za kominem zajadle ćwierkotał świerszcz.

Przy ciężkim, kwadratowym stole zastawionym dzbanami i talerzami siedziało trzech mężczyzn.

— Wybaczcie, wielmożni — powiedział podtrzymujący Jaskra strażnik — że wam przeszkadzamy… Tuszę, nie będziecie przeciwni… Ten tu rycerz, hmm… I drugi, ranion, tedy myślałem…

— Dobrze myślałeś — jeden z mężczyzn odwrócił ku nim szczupłą, ostrą, wyrazistą twarz, wstał. - Dalej, kładźcie go na wyrko.

Mężczyzna był elfem. Podobnie jak drugi, siedzący przy stole. Obaj, jak wskazywało ich odzienie, będące charakterystyczną mieszanką ludzkiej i elfiej mody, byli elfami osiadłymi, zasymilowanymi. Trzeci mężczyzna, z wyglądu najstarszy, był człowiekiem. Rycerzem, wnosząc z ubioru i szpakowatych włosów obciętych tak, by pasowały pod hełm.

— Jestem Chireadan — przedstawił się wyższy z elfów, ten o wyrazistej twarzy. Jak zwykle u przedstawicieli Starszego Ludu, nie sposób było ocenić jego wieku, mógł równie dobrze mieć dwadzieścia jak i sto dwadzieścia lat. - A to mój krewniak Errdil. Ten zaś szlachcic to rycerz Vratimir.

— Szlachcic — mruknął Geralt, ale uważniejsze spojrzenie na herb wyhaftowany na tunice rozwiało jego nadzieje: czterodzielna tarcza ze złotymi liliami przecięta była na skos srebrnym haikiem. Vratimir pochodził nie tylko z nieprawego łoża, ale i z mieszanego, ludzko-nielu-dzkiego związku. Jako taki, choć herbowy, nie mógł uważać się za pełnoprawnego szlachcica i niewątpliwie nie przysługiwał mu przywilej przekraczania bram miasta po zmierzchu.

— Niestety — uwadze elfa nie uszło spojrzenie wiedźmi-na — i my musimy czekać tu na świt. Prawo nie zna wyjątków, przynajmniej nie dla takich jak my. Zapraszamy do kompanii, panie rycerzu.

— Geralt z Rivii — przedstawił się wiedźmin. - Jestem wiedźminem, nie rycerzem.

— Co z nim? — Chireadan wskazał na Jaskra, którego tymczasem strażnicy złożyli na barłogu. - Wygląda to na zatrucie. Jeżeli to zatrucie, mogę mu pomóc. Mam przy sobie dobre lekarstwo.

Geralt usiadł, po czym szybko zdał oględną relację z wydarzenia nad rzeką. Elfy popatrzyły po sobie. Szpakowaty rycerz postrzykał śliną przez zęby, marszcząc twarz.

— Niesamowite — rzekł Chireadan. - Co to mogło być?

— Dżinn z butelki — mruknął Vratimir. - Jak w baśni…

— Niezupełnie — Geralt wskazał na skurczonego na wyrku Jaskra. - Nie znam żadnej baśni, która tak by się kończyła.

— Obrażenia tego biedaka — powiedział Chireadan — są ewidentnie magicznej natury. Obawiam się, ze moje medykamenty nie na wiele się zdadzą. Ale mogę mu przynajmniej ulżyć w cierpieniu. Dawałeś mu już jakiś lek, Geralt?

— Eliksir przeciwbólowy.

— Chodź, pomożesz mi. Podtrzymasz mu głowę. Jaskier wypił chciwie zmieszane z winem lekarstwo, zakrztusił się ostatnim łykiem, zarzęził, opluł skórzaną

poduszkę.

— Ja go znam — powiedział drugi z elfów, Errdil. - To Jaskier, trubadur i poeta. Widziałem go kiedyś, gdy śpiewał na dworze króla Ethaina w Cidaris.

— Trubadur — powtórzył Chireadan, patrząc na Geralta. - Niedobrze. Bardzo niedobrze. On ma porażone mięśnie szyi i krtań. Zaczynają się zmiany w strunach głosowych. Trzeba jak najszybciej przerwać działanie czaru, bo inaczej… To może być nieodwracalne.

— To znaczy… Czy to znaczy, że nie będzie mógł mówić?

— Mówić, tak. Może. Ale nie śpiewać. Geralt, nie mówiąc ani słowa, usiadł przy stole, oparł czoło na zaciśniętych pięściach.

— Czarodziej — powiedział Vratimir. - Konieczny jest lek magiczny lub zaklęcie uzdrawiające. Musisz go zawieźć do jakiegoś innego miasta, wiedźminie.

— Jak to? — Geralt uniósł głowę. - A tu, w Rinde? Nie ma tu czarodzieja?

— W całej Redanii trudno o magików — rzekł rycerz. - Prawda, panowie elfy? Od czasu, gdy król Heribert nałożył zbójecki podatek na czary, magicy bojkotują stolicę i te miasta, które są gorliwe w wypełnianiu królewskich zarządzeń. A rajcy z Rinde, jak słyszałem, słyną z gorliwości w tej mierze. Prawda? Chireadan, Errdil, mam rację?

— Masz — potwierdził Errdil. - Ale… Chireadan, można?

— Nawet trzeba — rzekł Chireadan, patrząc na wiedźmina. - Nie ma co robić z tego tajemnicy, i tak wszyscy o tym wiedzą, całe Rinde. W mieście, Geralt, bawi chwilowo pewna czarodziejka.

— Zapewne incognito?

— Niezbyt — uśmiechnął się elf. - Osoba, o której mówię, to wielka indywidualistka. Lekceważy zarówno bojkot, którym Rada Czaridziejów obłożyła Rinde, jak i zarządzenia tutejszych rajców, a wychodzi na tym znakomicie, bo bojkot powoduje, że jest tu ogromny popyt na magiczne usługi. Oczywiście, czarodziejka nie płaci żadnego podatku.

— A rada miejska to toleruje?

— Czarodziejka mieszka w rezydencji pewnego kupca, faktora handlowego z Novigradu, który jest jednocześnie tytularnym ambasadorem. Nikt nie może jej tam ruszyć. Jest w azylu.

— To bardziej areszt domowy niż azyl — poprawił Errdil. - Ona jest tam praktycznie uwięziona. Ale nie narzeka na brak klientów. Bogatych klientów. Na rajców demonstracyjnie bimba, urządza bale i hulanki…

— Rajcy zaś wściekają się, podburzają przeciw niej kogo zdołają, psują jej opinię jak mogą — dodał Chireadan. - Rozpuszczają o niej obrzydliwe plotki, pewnie w nadziei, że hierarcha z Novigradu zabroni kupcowi udzielać jej azylu.

— Nie lubię pchać palców między takie drzwi — mruknął Geralt. - Ale nie mam wyboru. Jak nazywa się ten kupiec-ambasador?

— Beau Berrant. - Wiedźminowi wydało się, że Chireadan skrzywił się, wymieniając nazwisko. - Cóż, rzeczywiście, to twoja jedyna szansa. A raczej jedyna szansa tego biedaka, który jęczy tam na łóżku. Ale czy czarodziejka zechce ci pomóc… Nie wiem.

— Uważaj, gdy będziesz tam szedł — rzekł Errdil. - Szpicle burmistrza obserwują dom. Gdyby cią zatrzymali, wiesz, co robić. Pieniądz otwiera wszelkie drzwi.

— Pójdę, dgy tylko otworza bramy. Jak nazywa się czarodziejka?

— Yennefer z Vengerbergu.

III

— Pan śpi — powtórzył odźwierny, patrząc na Geralta z góry. Był wyższy o głowę i blisko dwukrotnie szerszy w barach. - Głuchy jesteś, włóczęgo? Pan śpi, mówię.

— A niech sobie śpi — zgodził się wiedźmin. - Mam interes nie do twojego pana, ale do damy, która tu przebywa.

— Masz interes, powiadasz — odźwierny, jak się okazało, był człowiekiem dowcipnym, co zadziwiało u kogoś tej postury i aparycji. - To idź, powsinogo, do zamtuza i zrób z niego użytek. Wynocha.

Geralt odpiął od pasa sakiewkę i zważył ją w dłoni, trzymając za rzemyki.

— Nie przekupisz mnie — rzekł dumnie cerber.

— Nie zamierzam.

Odźwierny był za potężny, by mieć refleks pozwalający uchylić się lub zasłonić przed szybkim ciosem zwykłego człowieka. Przed ciosem wiedźmina nie zdołał nawet przymknąć oczu. Ciężka sakiewka z metalicznym trzaskiem wyrżnęła go w skroń. Runął na drzwi, chwytając się oburącz ościeżnicy. Geralt oderwał go od niej kopniakiem w kolano, pchnął barkiem i zdzieliłsakiewką jeszcze raz. Oczy odźwiernego zmętniały i rozbiegły się w przekomicznym zezie, nogi złożyły się pod nim jak dwa scyzoryki. Wiedźmin, widząc, jak drab, choć już prawie bez zmysłów, maca jeszcze dookoła rękami, walnął go z rozmachem po raz trzeci, prosto w ciemię.

— Pieniądz — mruknął — otwiera wszelkie drzwi.

W sieni było ciemnawo. Zza drzwi po lewej dobiegało gromkie chrapanie. Wiedźmin zajrzał tam ostrożnie. Na rozkopanym wyrku spała, gwiżdżąc nosem, otyła kobieta w nocnej koszuli zadartej powyżej bioder. Nie był to najpiękniejszy widok. Geralt wciągnął odźwiernego do izdebki i zamknął drzwi na skobel.

Po prawej były kolejne drzwi, półotwarte, a za nimi kamienne schodki prowadzące w dół. Wiedźmin już miał je minąć, gdy z dołu dobiegło go niewyraźne przekleństwo, łomot i suchy trzask pękającego naczynia.

Pomieszczenie było wielką kuchnią, pełną utensyliów, pachnącą ziołami i smolnym drewnem. Na kamiennej podłodze, wśród odłamków glinianego dzbanka, klęczał zupełnie goły mężczyzna z nisko opuszczoną głową.

— Sok jabłkowy, psia mać — powiedział bełkotliwie, kręcąc głową jak baran, który omyłkowo ubódł mur fortecy. - Sok… jabłkowy. Gdzie… Gdzie jest służba?

— Słucham? — spytał grzecznie wiedźmin. Mężczyzna uniósł głowę i przełknął ślinę. Oczy miał błędne i mocno przekrwione.

— Ona chce soku z jabłek — oświadczył, po czym, unosząc się z wyraźnym trudem, usiadł na nakrytej kożuchem skrzyni i oparł się o piec. - Muszę… zanieść na górę, bo..

— Czy mam przyjemność z kupcem Beau Berrantem?

— Ciszej — skrzywił się boleśnie mężczyzna. - Nie wrzeszcz. Słuchaj, tam w beczułce… Sok. Z jabłek. Nalej w coś… i pomóż mi wejść na schody, dobrze?

Geralt wzruszył ramionami, potem pokiwał głową ze współczuciem. Sam raczej unikał alkoholowych ekscesów, ale stan, w jakim znajdował się kupiec, nie był mu całkowicie obcy. Odnalazł wśród naczyń dzban i cynowy kubek, naczerpał soku z beczułki. Usłyszał chrapanie i odwrócił się. Goły mężczyzna spał, zwiesiwszy głowę na pierś.

Wiedźmin miał przez chwilę ochotę polać go sokiem i rozbudzić, ale rozmyślił się. Wyszedł z kuchni, niosąc dzban. Korytarz kończył się ciężkimi, intarsjowanymi drzwiami. Wszedł ostrożnie, uchylając je tylko na szerokość pozwalającą wśliznąć się do środka. Było ciemnawo, rozszerzył więc źrenice. I zmarszczył nos.

W powietrzu wisiał ciężki zapach kwaśniejącego wina, świec i przejrzałych owoców. I jeszcze czegoś, co przypominało mieszankę woni bzu i agrestu.

Rozejrzał się. Stół na środku komnaty dźwigał prawdziwe pobojowisko dzbanków, karaf, pucharów, srebrnych talerzy i pater, półmisków i sztućców oprawnych w kość słoniową. Zmięta, zsunięta serweta zalana była winem, pełna fioletowych plam, sztywna od wosku, który ściekł ze świeczników. Łupiny pomarańczy jaskrawiły się niby kwiaty wśród pestek śliwek i brzoskwiń, ogonków gruszek i kostropatych, obranych z winogron szypuł. Jeden puchar był przewrócony i rozbity. Drugi był cały, w połowie pełny, sterczała z niego kość indyka. Obok pucharu stał czarny pantofelek na wysokim obcasie. Zrobiony był ze skóry bazyliszka. Nie istniał droższy surowiec mogący być wykorzystany w szewstwie.

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название