-->

Wieza jaskolki

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wieza jaskolki, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wieza jaskolki
Название: Wieza jaskolki
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 225
Читать онлайн

Wieza jaskolki читать книгу онлайн

Wieza jaskolki - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Czwarty tom tak zwanej "Sagi o wied?minie".

Ciri staje przed swoim przeznaczeniem.

Drakkar wioz?cy Yennefer trafia w oko czarodziejskiego cyklonu.

Czy w?r?d przyjaci?? wied?mina ukrywa si? zdrajca?

Czwarta, przedostatnia od?ona epopei o ?wiecie wied?mina i wojnach, jakie nim wstrz?saj?. W zagubionej w?r?d bagien chacie pustelnika ci??ko ranna Ciri powraca do zdrowia. Jej tropem pod??aj? bezlito?ni zab?jcy z Nilfgaardu. Tymczasem dru?yna Geralta, unikaj?c coraz to nowych niebezpiecze?stw, dociera wreszcie do ukrywj?cych si? druid?w. Czy wied?minowi uda si? odnale?? Ciri? Jak? rol? odegra osnuta legend? Wie?a Jask??ki?

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nie musieli przybierać specjalnych min. Niektórzy z przyglądających się gwarków szybko odwracali oczy, inni zamierali z otwartymi ustami. Ci, którzy znaleźli się na ich drodze, pospiesznie z niej schodzili. Geralt domyślał się, dlaczego. Na twarzy Cahira i jego własnej wciąż znać było sińce, krwiaki, skaleczenia i opuchlizny — malownicze ślady bójki i lania, jakie spuściła im Milva. Wyglądali zatem na osobników, którzy znajdują upodobanie w praniu po gębach siebie wzajem, a do dania w mordę osobie trzeciej też nie trzeba ich długo namawiać.

Krasnolud, znajomek Angouleme, stał pod budynkiem z napisem: «Stolarnia» i malował coś na tablicy zbitej z dwóch heblowanych desek. Zobaczył nadchodzących, odłożył pędzel, odstawił kubełek z farbą, przyjrzał się spode łba. Na jego ozdobionej poplamioną brodą fizjonomii odmalował się nagle wyraz srogiego zdumienia.

— Angouleme?

— Się masz, Drozdeck.

— To ty? — krasnolud rozdziawił brodatą gębę. - To naprawdę ty?

— Nie. To nie ja. To świeżo zmartwychwstały prorok Lebioda. Zadaj jeszcze jakieś pytanie, Golan. Dla odmiany może jakieś mądrzejsze.

— Ty nie kpij, Jasna. Ja już się ciebie ujrzeć nie spodziewałem więcej. Był tu pięć dni temu nazad Mulica, prawił, że capnęli cię i na pal wbili w Riedbrune. Klął się, że to prawda!

— Z wszystkiego jest pożytek — wzruszyła ramionami dziewczyna. - Będzie teraz Mulica pieniądze pożyczał i klął się, że odda, to ty już wiedział będziesz, ile jego klątwy warte.

— Jam to już wprzódy wiedział — odparł krasnolud, szybko mrugając i poruszając nosem zupełnie jak królik. - Ja by jemu i szeląga złamanego nie pożyczył, choćby on mi tu usrał się i ziemię jadł. Ale żeś ty żywa i cała, cieszę się, cieszę, hej! Może i zdarzy się, że mi dług oddasz, a?

— Może. Kto wie?

— A któż to jest z tobą. Jasna?

— Druhy dobre.

— Ech, mordy… A dokąd bogi prowadzą?

— Jak zwykle, na manowce — Angouleme, za nic sobie mając piorunujące spojrzenia wiedźmina, wciągnęła do nosa szczyptę fisstechu, resztę wtarła w dziąsło. - Niuchniesz, Golan?

— No chyba — krasnolud podstawił dłoń, wciągnął podarowaną szczyptę narkotyku do nozdrza.

— Tak po prawdzie — podjęła dziewczyna — to myślę do Belhaven. Nie wiesz, czy tam aby gdzie Słowik z hanzą nie leży?

Golan Drozdeck przechylił głowę.

— Tobie, Jasna, Słowika unikać. Rozeźlony on, mówią, na ciebie jak ta rosomaka, gdy ją zimową porą rozbudzić.

— O wa! A gdy go wieść doszła, że mnie na ostry kół dwukonnym sprzężajem nawlekli, serca nie odmienił? Nie pożałował? Łezki nie uronił, brodziska nie obsmarkał?

— Nijak nie. Powiadają, rzekł tak: ma, pry, Angouleme to, co się jej z dawna należało: w rzyci tyczkę.

— Ot, grubianin. Wulgarny chamski ryj. Pan prefekt Fulko rzekłby: dół społeczny. Ja zaś rzeknę: dół kloaczny!

— Lepiej tobie, Jasna, takie rzeczy za oczami jemu mówić. I wedle Belhaven nie kręcić się, tukiem miasto omijać. A jeśli do miasta, tedy lepiej w przebraniu…

— Ty, Golan, nie ucz dziada, jak charchać.

— Gdzieżbym ta śmiał.

— Słuchaj no, krasnoludzie — Angouleme oparła but o stopień schodów stolarni. - Pytanie ci postawię. Z odpowiedzią nie spiesz. Pomyśl wpierw dobrze.

— Pytaj.

— Półelf pewien w oko tobie ostatnio nie wpadł przypadkiem? Obcy, nietutejszy?

Golan Drozdeck wciągnął powietrze, kichnął potężnie, otarł nos nadgarstkiem.

— Półelf, powiadasz? Jaki półelf?

— Ty nie udawaj głupka, Drozdeck. Taki, który Słowika do pewnej roboty najął. Na mokry kontrakt. Na pewnego wiedźmina…

— Wiedźmina? — zaśmiał się Golan Drozdeck, podnosząc z ziemi swą deskę. - A to ci dopiero! Toż my, ciekawostka, właśnie wiedźmina szukamy, o, takie właśnie szyldy malujemy i wieszamy w okolicy. Popatrz, o: Wiedźmin potrzebny, zapłata dobra, do tego wikt i kwatera, szczegóły w zarządzie rudokopu "Mała Babette"… Jak się właściwie pisze: "szczegóły" czy "strzegóły"?

— Napisz: «detale». A po co wam na kopalni Wiedźmin?

— Ot, zapytała. Na co, jeśli nie na potwory?

— Na jakie?

— Na pukacze i barbegazi. Strasznie się rozpanoszyły na dolnych chodnikach.

Angouleme rzuciła okiem na Geralta, który skinieniem głowy potwierdził, że wie, o co chodzi. A znaczącym chrząknięciem dał znać, że warto by wrócić do tematu.

— Wracając do tematu — dziewczyna pojęła w lot. - Co ci wiadomo o tym pólelfie?

— Nie wiadomo mi o żadnym półelfie nic.

— Mówiłam, żebyś dobrze pomyślał.

— Takem i uczynił — Golan Drozdeck przybrał nagle chytrą minę. - I wymyśliłem, że to nie kalkuluje się, coś o tej sprawie wiedzieć.

— Znaczy?

— Znaczy, tu niespokojnie jest. Teren niespokojny i czas niespokojny. Bandy, Nilfgaardczyki, partyzanty z "Wolnych Stoków"… I różne obce elementy, półelfy. Każden jeden aż się pali, by dyzgust uczynić…

— Znaczy? — zmarszczyła nosek Angouleme.

— Znaczy, ty mi pieniądze winna jesteś. Jasna. Miast oddać, nowe długi chcesz zaciągać. Poważne długi, bo za to, o co pytasz, można po łbie wziąć, i to nie gołą ręką, a siekierką. Co to dla mnie za interes? Czy mi się będzie opłacało, jeśli będę coś o półelfie wiedział, hę? Czy dostanę cosik? Bo jeśli tylko ryzyko, a zysku żadnego…

Geralt miał dość. Nudziła go rozmowa, drażniły żargon i maniera. Błyskawicznym ruchem chwycił krasnoluda za brodę, szarpnął i pchnął. Golan Drozdeck potknął się o wiadro z farbą, upadł. Wiedźmin podskoczył do niego, oparł kolano o pierś i zaświecił nożem w oczy.

— Zyskać — zawarczał — możesz to, że z życiem ujdziesz. Gadaj.

Oczy Golana, wydawało się, za chwilę wyjdą z orbit i pójdą sobie pospacerować po okolicy.

— Gadaj — powtórzył Geralt. - Gadaj, co wiesz. Inaczej tak ci przerżnę grdykę, że wcześniej się utopisz, niż wykrwawisz.

— "Rialto"… — wystękał krasnolud. - W kopalni "Rialto"…

*****

Rudokop «Rialto» niewieloma detalami różnił się się od rudokopu "Mała Babette", jak też od innych kopalni i karierów, które Angouleme, Geralt i Cahir minęli w drodze, a które zwały się "Manifest Jesienny", "Stara Ruda", "Nowa Ruda", "Ruda Julka", «Celestynka», "Wspólna sprawa" i "Fortunna Dziura". We wszystkich wrzała praca, we wszystkich wywożoną z szybów lub wykopów brudną ziemię wywalano na koryta i płukano na rząpnicach. We wszystkich pod dostatkiem było charakterystycznego czerwonego błota.

"Rialto" było kopalnią dużą, umiejscowioną blisko szczytu wzgórza. Szczyt byt ścięty i stanowił karier, czyli odkrywkę. Właściwa płuczka mieściła się na wydłubanym w zboczu wzgórza tarasie. Tutaj, pod pionową ścianą, w której ziały otwory szybów i sztolni, były koryta, rząpnice, rynny i inne parafernalia górniczego przemysłu. Tutaj też stało prawdziwe osiedle drewnianych domków, bud, szop i krytych korą chat.

— Nie znam tu nikogo — powiedziała dziewczyna, przywiązując wodze do płotu. - Ale spróbujemy pogadać z rządcą. Geralt, jeśli możesz, nie chwytaj go od razu za gardło i nie groź majchrem. Najpierw pogadamy…

— Nie ucz dziada, jak charchać, Angouleme.

Nie zdążyli pogadać. Nie zdążyli nawet podejść do budynku, w którym podejrzewali siedzibę rządcy. Na placyku, gdzie ładowano rudę na wozy, wpakowali się prosto na piątkę konnych.

— O, cholera — powiedziała Angouleme. - O, cholera. Popatrzcie, co też kot przyniósł.

— O co chodzi?

— To ludzie Słowika. Przyjechali ściągać haracz. Już mnie zauważyli i rozpoznali… Psia mać! Aleśmy wpadli…

— Zdołasz się wyłgać? - mruknął Cahir.

— Nie liczcie na to.

— Bo?

— Okradłam Słowika, uciekając z hanzy. Nie darują mi tego. Ale spróbuję… Wy milczcie. Miejcie oczy otwarte i bądźcie gotowi. Na wszystko.

Konni zbliżyli się. Przodem jechało dwóch — długowłosy szpakowaty typ w wilczurze i młody drągal z brodą, ewidentnie zapuszczoną, by skryć zeszpecenia po trądziku. Udawali obojętnych, ale Geralt dostrzegł tajone błyski nienawiści we wzroku, którym mierzyli Angouleme.

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название