-->

Kuzynki

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Kuzynki, Pilipiuk Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Kuzynki
Название: Kuzynki
Автор: Pilipiuk Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

Kuzynki читать книгу онлайн

Kuzynki - читать бесплатно онлайн , автор Pilipiuk Andrzej

Powie?? wyros?a z opowiadania nagrodzonego Zajdlem 2002.

Produkt literacki wolny od Jakuba W?drowycza.

"Kiedy? w budowaniu podobnego klimatu specjalizowa?a si? tzw. literatura m?odzie?owa – tak?e Nienacki w opowie?ciach o Panu Samochodziku, kt?rych kontynuacj? pisa? Andrzej Pilipiuk. Tak mog?a zaj?? osmoza.»Kuzynki«to lekka i b?aha, sympatyczna – nawet tysi?cletniej Pilipiuka nie da si? nie lubi?! – do ko?ci polska powie?? fantastyczna.

Tak rzadko znajduj? ksi??ki, zw?aszcza z rodzimej fantastyki, kt?re – cho? w godzin? ju? zapomniane, w trakcie lektury i przez t? godzin? po – pozwalaj? znowu poczu? dzieci?c? rado?? ?ycia, ?ycia jak wakacyjnej przygody, na kt?r? wybieramy si? z przyjaci??mi".

Jacek Dukaj, "Nowa Fantastyka"

"Dawno ju? nie czyta?am tak ciep?o i z wiar? w ludzi napisanej ksi??ki. Ksi??ki troch? bajkowej: bohaterom nigdy nie brakuje pieni?dzy (wszak kamie? filozoficzny opr?cz przed?u?ania ?ycia pozwala r?wnie? wyprodukowa? z?oto z o?owiu), rz?dowe zasoby danych stoj? otworem nawet przed by?? pracownic? (od czego hakerskie zdolno?ci?), ?li ludzie zostaj? ukarani, a ci dobrzy umiej? wobec siebie zachowywa? si? w spos?b lojalny i uczciwy".

Agnieszka Szady, "Esensja"

"Andrzej Pilipiuk w niezwykle frapuj?cej powie?ci odwo?uj?cej si? do mit?w s?owia?skich. Historyczne w?tki niepostrze?enie ??czy z wci?gaj?c? i ciekaw? fabu??. Doskona?a lekko?? pi?ra".

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 44 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Pomóż – poleciła.

Pociągnęły razem.

Zamek przez chwilę stawiał opór, a potem rozległo się głośne chrupnięcie.

– Jak to działa?

– Łamie zapadki. Dzięki temu wewnętrzny trzpień obraca się bez przeszkód…

Otworzyła jak własnym kluczem i nacisnęła klamkę. Drzwi stanęły otworem.

– Gotowa? – zapytała kuzynkę.

Ta kiwnęła głową. Odbezpieczony nagan tkwił w jej dłoni. Ruszyły ostrożnie w stronę smugi światła sączącej się spod niedomkniętych drzwi na końcu holu wejściowego. Pchnęła, dobrze naoliwione zawiasy nie skrzypnęły. Stół, dwa talerze, na podłodze zwłoki. Wszystko przyprószone niedopalonymi resztkami prochu.

Ciało przybite rapierem do dębowych klepek wyglądało jak dziwaczny owad przytwierdzony szpilą entomologiczną do dna gablotki.

– Dymitr – Stasia pochyliła się nad ciałem. – Ktoś go zabił… Kat.

– Co ty bredzisz, jaki znowu kat? – zdziwiła się Katarzyna.

– Rękawice – wskazała na brzuch trupa. – To stary zwyczaj, kat zawsze wrzuca je do trumny skazańca po wykonaniu wyroku…

– Nigdy o tym nie słyszałam. Zresztą kary śmierci nie wykonuje się w Polsce od jakichś dwudziestu lat…

– Zabił go ktoś z naszych – oceniła Stanisława. – Strzelił mu w skroń z krócicy.

– Może z dubeltówki? – zamyśliła się agentka parząc na dziurę wlotową. – Hmm. Szybkość pocisku była mniejsza, skoro kość popękała wokoło… Może masz rację. Monika?

– Chyba nie… Na podłodze leżą dwa kieliszki. Pił z kimś, a potem dosięgła go śmierć. Ale identyfikacja domu okazała się prawidłowa. Poszukajmy naszej przyjaciółki. I ostrożnie, nie sądzę, żeby zabójca ciągle tu był, ale…

Parter. Obeszły wszystkie pomieszczenia. Pusto.

– Fatalnie. Moniki też tu nie ma – westchnęła Stanisława.

– Tu jest piwnica – pokręciła głową jej kuzynka. – Przy ścianach są ślady po kaloryferach. Musiał mieć gdzieś kotłownię. Pogrzeb po papierach, tylko uważaj, nie zostaw odcisków palców, a ja się rozejrzę.

Oglądała uważnie podłogę, gdy usłyszała zduszony jęk.

Alchemiczka położyła na stole pięć teczek. Na okładce każdej wyrysowano szkic twarzy. Dwa przekreślone były czarnym tuszem. Z pozostałych patrzyły oblicza jej, człowieka używającego obecnie nazwiska Skórzewski oraz starszego mężczyzny z kryzą pod brodą.

– Michał Sędziwój z Sanoka… – mruknęła Katarzyna.

– Jak żywy…

– Do plecaka, przejrzymy później – zadecydowała. – Szukaj, czy nie ma czegoś jeszcze.

Laptop księżniczki. Kilka siedemnastowiecznych traktatów alchemicznych oprawionych w poczerniałą ze starości skórę. Na rogach miały śliczne okucia. Alchemiczka bez żenady przywłaszczyła je sobie. Kuzynka penetrowała kuchnię.

– Mam klapę – zaraportowała. – Spieszmy się.

Zejście do piwnicy zamaskowano bardzo przemyślnie; stała na nim kuchenka gazowa. Tyle tylko, że rura przytwierdzona była na słowo honoru a urządzenie nie podłączone do instalacji.

Odsunęły je i poświeciły do środka latarkami. Schodki i piwniczka. Zeszły na dół. Okienka od strony ogrodu wpuszczały rozproszone światło latarni.

– Monika! – krzyknęła Katarzyna. – Jesteś tu?! To my!

Odpowiedział jej niewyraźny jęk. Drzwi zaopatrzono w solidne rygle. Raz jeszcze przydał się urywek. Wyłamały zamek. Księżniczka leżała na pryczy, naga, narzucona kocem, zwinięta w kłębek. Podniosła głowę. Jedno oko miała całkiem wypalone. Powieka drugiego, zlepiona ropą, drgnęła. Spojrzała na nie półprzytomnie. Plamy oraz rogowe płytki znaczyły rogówkę i tęczówkę. Źrenica była nienaturalnie rozszerzona. Zasychające już rany na czole i policzkach.

– O mój Boże… – syknęła alchemiczka. – Co się stało?!

– Srebro, biolog – jęknęła księżniczka, a potem straciła przytomność.

– Katarzyna odsunęła szorstko kuzynkę, przyłożyła dłoń do czoła dziewczyny.

– Ma bardzo wysoką gorączkę – powiedziała poważnie. – Bydlak torturował ją jakimś srebrnym przedmiotem. Zatruła się związkami tego metalu.

– A oczy?

– Poparzył jej tak samo. Ale przynajmniej trochę widzi… Zabierzmy ją stąd!

Wyniosła Monikę, nadal zawiniętą w koc, na górę.

– Wezwać taksówkę? – kuzynka wyjęła elegancki telefon komórkowy z torebki.

– Nie. Zabieramy samochód Dymitra – odparła twardo agentka. – Jemu już i tak nie jest potrzebny.

– A kluczyki?

– Trzeba sprawdzić w kieszeniach.

Po chwili wsiadły do jeepa. Księżniczkę położyły na tylnym siedzeniu. Katarzyna prowadziła bardzo pewnie, choć szybkość jaką rozwinęła, zaparła nieco jej kuzynce dech w piersiach. Wniosły Monikę na piętro i umieściły na łóżku. Stanisława pobiegła do apteki na rogu. Wróciła z zakupami.

– Srebro jest dla niej chyba bardzo toksyczne. Zobacz, w tych miejscach komórki usiłowały je otorbić. Sądzę, że mamy tu do czynienia głównie z chlorkami i siarczkami tego metalu…

– Co robimy?

– Daj sól fizjologiczną. Przemyjemy…

Starannie oczyściła szramy. Gorączka była nadal bardzo wysoka. Monika obudziła się.

– Księżniczko, jak możemy ci pomoc? – zapytała agentka.

– Oczy…

– Widzisz coś? – jej kuzynka przeszła na serbski.

– W lewym jak za mgłą. Odrosną… parę dni – wyszeptała. – Pić… Nie wiem… Srebrem po oczach nigdy… Biolog…

Znowu odpłynęła w gorączkowe majaki. Stanisława ostrożnie napoiła ją wodą. Katarzyna przepłukała oczy księżniczki.

– Jak to wygląda?

– Źle – mruknęła. – Lewego praktycznie nie ma, same skrzepy i coś jakby róg… Prawe w plamy. Może się i zregeneruje…

Zajęła się teraz jej stopami. Tu nie było problemu, wszystko zaschło i jakby skamieniało.

– Tkanka podobna do paznokcia – stwierdziła. – Trzy palce jej urżnął… Cholerne ścierwo…

– Czego od niej chciał?

– Cholera go wie. Ale skoro użył srebra, wiedział że jest wampirem. Słuchaj, temperatura nie opada. Skocz po piramidon…

Pobiegła. Po zaaplikowaniu czopków gorączka nieco zelżała, a oddech dziewczyny uspokoił się. Obie kuzynki mogły przejść do drugiego pokoju. Przez uchylone drzwi spoglądały na śpiącą podopieczną.

– Może trzeba było ją jednak zawieźć do szpitala? – zastanawiała się agentka.

– I co im powiesz? Macie tu wampirzycę, zatruła się srebrem, oczami się nie przejmujcie, odrosną jej. Tylko nie podchodźcie znienacka, w zdenerwowaniu może ugryźć? – w głosie zabrzmiał sarkazm.

– Fakt.

Milczały przez chwilę.

– Pokaż te materiały – poprosiła Katarzyna.

Pięć teczek, przedwojenne, z tektury podklejonej szarym płótnem. Na każdej szkic, wewnątrz papiery. Dymitr odnotował starannie, gdzie kto mieszkał w jakich okresach, gdzie pracował… Tuż po pierwszej wojnie światowej dorwał Zygfryda i Hanusza – dwu mieszkających w Krakowie uczniów Sędziwoja. Kilkanaście lat później zdołał namierzyć Stasię, jednak zamach w szkole nie powiódł się… Teczka dotycząca alchemika była prawie pusta. Kilka kart z notatkami. Żadnego sensownego śladu. Skórzewskiego też nie zdołał na szczęście znaleźć.

– Nam też to nie pomoże – westchnęła alchemiczka.

– Ciekawe, swoją drogą, kto go zabił… Bo pomyślałam sobie właśnie…

– Że Sędziwój?

– Tak. Rapier, rękawiczki rzucone na zwłoki, kula z krócicy… Może wpadli na siebie jakoś przypadkowo? Zaprosił go do domu, wywiązała się walka…

– Niewykluczone. Na ile ten portrecik jest dobry?

– Bardzo dokładny…Chcesz go użyć zamiast zdjęcia?

– Nie, chyba nie da rady. Widzisz, fotografia to konkret. A tu rysował z pamięci. Nawet jeśli dobrze wyłapał podobieństwo, to charakterystyczne punkty mogą być w ciut innych miejscach…

– A nie możesz go wyszukać bazą? Przecież jeszcze cię nie odcięli? Jeśli znalazłaś ten dom po zaledwie kilku godzinach grzebania, to może…

– Nie mam punktu zaczepienia – pokręciła głową. – Wtedy mogłyśmy się domyślać, że ma dom i jaki posiada samochód. Potem wystarczyło proste porównanie. Tu…

Zamyśliła się.

* * *

Mistrz Sędziwój wlókł się noga za nogą. W głowie ciągle mu się kręciło, jakby za dużo wypił. Zawroty przychodziły falami, ale lodowate nocne powietrze powoli przyniosło mu ulgę. Na Plantach usiadł na chwilę na zroszonej ławce.

– Tetraheksanol – mruknął sam do siebie.

Tym zaprawił go Dymitr. Alkohol sześciowęglowy, z podwójnym wiązaniem i chyba trzema grupami wodorotlenowymi – jednak nauka współczesnej chemii nie poszła w las. Coś pamiętał. Wiedział też o czymś, co niechętnie wspominały podręczniki. Tetraheksanol działał podobnie jak poczciwy alkohol etylowy, tyle że siedemnaście razy mocniej. Jeden gram tego draństwa walił po głowie jak trzydzieści cztery gramy wódki. Ile Dymitr dolał mu do wina? Kieliszek był spory, a zatem teoretycznie efekt, jakby wytrąbił duszkiem trzy półlitrówki.

Alchemik poweselał

– Niezły ze mnie pijus – stwierdził.

Wstał. Nogi zaczęły go słuchać, wreszcie mógł iść nie zataczając się. Wymiotował po drodze kilka razy, więc niewiele trucizny przedostało mu się do krwiobiegu. Kilka głębokich wdechów i ruszył naprzód, z każdym krokiem coraz pewniej. Przy Barbakanie minął go patrol policji. Gliniarze obrzucili zaskoczonym spojrzeniem długi, brązowy płaszcz, szeroką, białą kryzę i cudaczne nakrycie głowy.

– Ale wariat – mruknął jeden, gdy oddalili się na tyle, że nieznajomy nie mógł ich już słyszeć.

– Nie wariat, tylko szlachcic – pouczył go surowo drugi. – Tu czasem się tacy po nocy szlajają…

– A może duch? – trzeci obejrzał się, ale mistrza nie było już widać.

Kilkanaście minut później zapadał w głęboki sen na swoim strychu. Zanim rzucił się na materac, wysuszył duszkiem pół litra wody mineralnej. Kac to objaw odwodnienia, dehydratacji mózgu. Wprawdzie nie wiedział, jak działa to chemiczne draństwo, ale wolał się zabezpieczyć… Warto by się pomodlić, lecz dawno temu przyjął zasadę, że nie robi tego po pijanemu ani w te dni, gdy kogoś zabija. Za uratowanie życia podziękuje Bogu jutro.

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 44 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название