S?uga Bo?y

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу S?uga Bo?y, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
S?uga Bo?y
Название: S?uga Bo?y
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

S?uga Bo?y читать книгу онлайн

S?uga Bo?y - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– To już zobaczycie i ocenicie sami, a na razie rozmowa ze mną nie będzie was kosztować więcej jak dzbanek wina – wyjaśnił ze szczerym uśmiechem i odgarnął złoty lok, który opadł mu na czoło.

– No, to prowadźcie – burknąłem.

Winiarnia, do której weszliśmy, nie należała do najtańszych, i zapewne odwiedzali ją co najmniej średnio zamożni kupcy. Ale obsługujące gości dziewki były ładne, żwawe i domyte, kielichy i dzbany nie poszczerbione, wybór win ogromny, a same trunki z całą pewnością nie zostały uświęcone ceremonią chrztu. Tak więc winiarnia musiała się cieszyć dobrą reputacją. Mossel dał znak karczmarzowi i zaraz zaprowadzono nas do małego stołu, odgrodzonego od reszty sali drewnianym przepierzeniem.

– Dzbanek białej Alhamry – rozkazał mój towarzysz, czując się tu najwyraźniej jak u siebie w domu, i uszczypnął w tyłek zalotnie uśmiechniętą dziewczynę, która przyszła odebrać zamówienie.

Dziewczyna miała obfity biust i mocno wydekoltowaną sukienkę. Bardzo dobrze, bo wasz uniżony sługa zawsze uważał, że każdy człowiek powinien chlubić się tym, co ma najlepszego.

– „Dwie piersi twoje, jako dwoje małych bliźniąt sarnich. Szyja twoja, jako wieża z kości słoniowej” – wyrecytowałem, zanim pomyślałem, żeby ugryźć się w język.

– Widzę, że znacie dobrze słowa Pisma, panie – stwierdził Mossel.

– Jedynie te, które pozwalają skaptować płeć piękną – zaśmiałem się rubasznie. – Opowiem wam, panie Mossel, jakie to przygody z pewną – uniosłem palec znacząco – damą wysokiego rodu, miałem okazję…

Chrząknął znacząco.

– Jeśli pozwolicie – powiedział. – Zajmijmy się lepiej waszymi kłopotami, jeśli łaska…

– Ano tak – odparłem, udając zmieszanie. – Damy damami, a interesy interesami.

Dziewczyna przyniosła spory dzbanek wina i dwa kielichy. Mossel rozlał trunek i uniósł kielich.

– Za powodzenie w interesach, panie Bemberg – rzekł uroczystym tonem.

– Ano – przytaknąłem. – Żeby te dukaty w moim mieszku szybko dorobiły się siostrzyczek i braciszków.

Roześmiał się szczerze, upił łyk wina i klepnął mnie serdecznie po ramieniu. Zdolności aktorskich nie można było mu odmówić.

– Powiedzcie, jakie interesy sprowadzają was do Tirianu – rzekł – a ja wam postaram się pomóc z całych sił, bo widzę, żeście człowiek dowcipny, zacny i bystrego umysłu.

– Mam trochę gotowizny po zmarłym wuju – powiedziałem. – Postanowiłem ją rozmnożyć. Ktoś mi powiedział, że na południu, w górze rzeki, dostanę towary, które sprzedam w Hezie z trzykrotnym, a może większym przebiciem. Chcę więc wynająć statek oraz znającego rzekę kapitana, na południu kupić wino, samit, a może kilka pięknych dziewek, i wrócić do Hezu z towarami. – Stuknąłem kielichem w blat stołu. – Tak żem sobie właśnie umyślił.

– I wydaje się wam to takie łatwe, panie Bemberg – rzekł. Założę się, że musiał się nieźle bawić. – A nie pomyśleliście o piratach albo o wykupie tiriańskich licencji?

– Wynajmę ludzi do ochrony, a ufam, że będę mógł zabrać się z innymi kupcami w kilka statków. Ale licencja? – zawiesiłem głos. – Mam licencję z Hezu, panie Mossel, a to pozwala mi na handel wszędzie w obrębie włości Jego Ekscelencji biskupa, czyli i tu, w Tirianie.

Pokiwał głową i zauważyłem, że z trudem ukrywa rozbawienie.

– Prawo prawem, a zwyczaj zwyczajem, panie Bemberg – rzekł. – Widzę, że jest z was człowiek ufny i prawy, ale miejscowi kupcy nie lubią konkurencji. Powiem wam, jak przyjaciel, co możecie zrobić. – Wypił wino, a potem dolał nam trunku do kielichów. Udawał, że się zastanawia.

– Mogę wam polecić szacownych miejscowych kupców – powiedział – którzy chętnie zakupią dla was towary, podług przedstawionego im spisu, i przewiozą je do Tirianu. Możecie też w jednym z naszych domów handlowych wykupić jednorazową licencję, a wtedy zyskacie bez trudu pomoc kapitanatu w znalezieniu statku i kapitana, i sami pożeglujecie na południe, w zgodzie z naszym prawem oraz obyczajem. Jednak wygodniejszy dla was będzie pierwszy sposób. Spędzicie czas w Tirianie, a ja was z chęcią zaprowadzę do uroczych panien, które umilą wasz czas. Żadnych tam dziwek – zastrzegł się zaraz. – Bo ja z takowych usług nie korzystam…

Dobrze, że miłosierny Pan nie razi kłamców piorunami, bo Maurycy Mossel już dawno by nie żył.

– … więc przemyślcie dobrze całą sprawę, by nie narazić się na stratę majątku.

– Dużo takie pośrednictwo kosztuje? – spytałem, drapiąc się po brodzie.

– Pogadacie na miejscu – uśmiechnął się. – Ale nie więcej niż podwójne przebicie…

– Na miecz Pana! – krzyknąłem w udawanym gniewie. – Nigdy się nie zgodzę na takie zdzierstwo!

Jego oczy pochłodniały.

– Zastanówcie się dobrze, panie Bemberg – powiedział – i skorzystajcie z rady doświadczonego człowieka, który dobrze wam życzy.

– Nie będę płacił – rzekłem twardo. – Tak mi dopomóż Bóg.

Piliśmy przez chwilę w milczeniu. Rzecz jasna, wiedziałem, jaka będzie następna propozycja Maurycego Mossela i spokojnie czekałem, aż ją poda.

– Zacny panie Bemberg – zaczął – a nawet ośmielę się powiedzieć: przyjacielu Godrygu, bo u mnie jak widzicie, co w sercu, to i na języku…

O, tak – pomyślałem – z całą pewnością.

– Nie wiem, jak to się stało, ale tak silny odczuwam do was przyjacielski afekt, że – obniżył głos i pochylił się w moim kierunku – złamię swe zasady i pomogę wam. Powiedzcie mi, panie, gdzie stoicie z kwaterą, a ja postaram się jutro przekazać wam dobrą wiadomość.

– Naprawdę to zrobicie? – Chwyciłem go za rękę. – Bóg wam to wynagrodzi, zacny młodzieńcze, a i ja w miarę skromnych możliwości…

– O tym porozmawiamy później – przerwał mi. – Bo jestem ostatnim, który chciałby wyłudzić pieniądze od zacnego kupca i dobrego człowieka.

Rozczuliłem się i pozwoliłem na to, by w moich oczach zalśniły dwie łzy. Z całą pewnością musiał to zauważyć i ufałem, że świetnie się bawi.

* * *

Kiedy wyszliśmy z winiarni, rozstaliśmy się w pijackich uściskach i zapewnieniach wzajemnej przyjaźni. Zataczałem się lekko, wsparłem na jego ramieniu i zaślinionymi ustami pocałowałem go w policzek. Ha! Niech wie, że zarabia na swoje pieniądze! Potem przewróciłem się w błoto i pozwoliłem, aby chwilę męczył się nad podniesieniem mnie z niego. Przy tej jednak okazji zwalił się na mnie i utytłał w błotnistej mazi śliczny kubraczek. W świetle latarni zobaczyłem na jego twarzy grymas odrazy i nienawiści. Ale opanował się tak szybko, że gdyby nie miał do czynienia z Mordimerem Madderdinem, lecz poczciwym, acz upartym Godrygiem Bembergiem, z całą pewnością przeszłoby to niezauważone. W każdym razie postąpił bardzo nieprofesjonalnie, pozwalając mi samemu wracać do karczmy. Byłem jego inwestycją, a o inwestycje należy dbać, niezależnie od emocjonalnego stosunku do nich. Tymczasem pozostawienie mnie, pijanego w obcym mieście, niosło ryzyko, że inwestycja jutrzejszego ranka będzie pływać w rzece z kłutymi, ciętymi bądź miażdżonymi ranami. Byłem rozczarowany zachowaniem Mossela, gdyż miałem go jednak za kogoś lepszego.

Zatoczyłem się do najbliższego zaułka, po czym, kiedy byłem już pewien, że zniknąłem mu z oczu, wyrównałem krok. Kaftan i płaszcz miałem całe w błocie, więc pomyślałem, że Enya przyda się dzisiejszego wieczoru do czegoś innego niż łóżkowych zabaw. Może mniej przyjemnego, ale za to na pewno pożytecznego.

Cień, który pojawił się zza załomu jednego z domów, dostrzegłem w ostatniej chwili. I w ostatniej też chwili uskoczyłem w bok, a bełt zaświergolił tuż koło mojego lewego ramienia. Skrytobójca celował w serce. Bardzo roztropnie. Gdyby nie wieloletnie szkolenie, leżałbym teraz jak kłoda drewna i wpatrywał się w ciemność martwymi źrenicami. Smutny byłby to finał życia biednego Mordimera, mili moi. Skończyć w tiriańskich rynsztokach. Jakież to pozbawione estetyki!

Cień znów pojawił się na moment, a potem zniknął. Wyciągnąłem sztylet i ostrożnie poszedłem w tamtym kierunku. Nagle usłyszałem, jak ktoś chrapliwie i boleśnie wciąga powietrze w płuca, a potem coś zwaliło się w błoto z mięsistym chlupotem. Podszedłem bardzo ostrożnie, trzymając się murów. Na ulicy leżał człowiek w czarnym, obcisłym kubraku. Mała kusza wypadła mu z dłoni. Pochyliłem się nad ciałem. Mężczyzna był młody, jasnowłosy, o twarzy przeoranej rozdrapanymi śladami po ospie. Obszukałem go, ale nie miał przy sobie nic. Nawet sakiewki z pieniędzmi. Tylko maleńka, pierzasta strzałka sterczała z jego grdyki. Ostrożnie ją wyciągnąłem. Ostrze było długie, srebrnego koloru. Powąchałem je i poczułem zapach trucizny. Oderwałem pas z koszuli nieboszczyka i starannie zawinąłem strzałkę w materiał, a potem schowałem ją do kieszeni płaszcza. Kto wykończył tajemniczego skrytobójcę? Czy miałem jakiegoś nieznanego opiekuna? A może to tylko przypadek? Jednak odpowiedzi na te pytania nie były aż tak ważne. Dużo bardziej interesowało mnie pytanie, kto chciał usunąć biednego Mordimera z tego nie najlepszego ze światów? Komu zależało na mojej śmierci? Bo z całą pewnością nie łotrzykom powiązanym z tiriańskimi kupcami. Oni zabiją mnie dopiero wtedy, kiedy uda im się przejąć moją gotówkę. To znaczy: będą się starać mnie zabić. Ale ja postaram się ich nie zabijać, zanim nie skłonię ich do dogłębnej i szczerej spowiedzi.

* * *

Kiedy wróciłem do karczmy, Enya spała i nawet skrzypnięcie drzwi jej nie obudziło. W poświacie księżyca widziałem jej nagie ciało. Jasne włosy były rozsypane na poduszce, lewą dłoń oparła na piersi, tak że palce środkowy i wskazujący zasłaniały sutek, a lekko rozchylone nogi ujawniały słodką tajemnicę skrytą pomiędzy udami. Wyglądała tak uroczo i niewinnie, że aż wierzyć się nie chciało, iż jest tylko hezką dziwką. A jej uda wyślizgane już zostały przez dziesiątki, a zapewne nawet setki mężczyzn. Cóż, pewnie za kilka lat straci nawet pozorną słodycz i niewinność. Szkoda. Jak zawsze, kiedy ze świata znika trochę piękna.

Klepnąłem ją w tyłek, żeby się obudziła, skrzesałem ogień i zapaliłem lampkę na stole.

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название