-->

Miecz Anio??w

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Miecz Anio??w, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Miecz Anio??w
Название: Miecz Anio??w
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 340
Читать онлайн

Miecz Anio??w читать книгу онлайн

Miecz Anio??w - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Opowie?c o Mordimerze Madderdinie, inkwizytorze, kt?ry nie waha si? zadawa? pyta? i d??y? do odkrycia prawdy o otaczaj?cym go ?wiecie.

?wiecie pe?nym intryg i z?a. ?wiecie, w kt?rym ludziom zagra?aj? demony, czarownicy oraz wyznawcy mrocznych kult?w. ?wiecie, kt?rego si?? nap?dow? s? nienawi??, chciwo?? oraz ??dza. Do tego w?a?nie uniwersum Mordimer Madderdin niesie ?agiew Boskiej mi?o?ci…

OTO ?WIAT, w kt?rym Chrystus zst?pi? z krzy?a i surowo ukara? swych prze?ladowc?w. ?wiat gdzie s?owa modlitwy brzmi?: "i daj nam si??, by?my nie przebaczali naszym winowajcom". ?wiat, w kt?rym "nasz Pan i jego Aposto?owie wyr?n?li w pie? p?? Jerozolim". OTO ON: inkwizytor i S?uga Bo?y. Cz?owiek g??bokiej wiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Z doświadczenia wiedziałem, że biskupa, kiedy był w podobnym nastroju, bardzo łatwo było zanudzić, a wtedy już małe były szanse, aby uzyskać, czego się pragnęło. Dlatego niezwykle krótko, ale też obrazowo opowiedziałem historię Ilony. Kiedy mówiłem, że zmuszona jest teraz mieszkać u swej dalekiej krewnej Tamili, prowadzącej dom schadzek, oraz znosić widoki, których nie powinna znosić żadna młoda, wychowana w niewinności dama, biskupowi Gersardowi zaszkliły się oczy.

– Moje dziecko, moje dziecko – wymamrotał. – Co za straszna historia. Jak twój ojciec mógł wykorzystać tak niewinne stworzenie…? – Przetarł oczy wierzchem dłoni. – Co zrobiliśmy w tej sprawie, Mordimerze? – zapytał nagle rzeczowym tonem.

– Rozesłano rysopis Loebego do wszystkich oddziałów Inkwizytorium – odparłem szybko, gdyż spodziewałem się tego pytania. – Powiadomiono justycjariuszy, cechy, rady miejskie, mówiąc im, że poszukujemy fałszerza oraz zabójcy. Powiadomiono także… – zawiesiłem głos – kogo trzeba.

– Kogo trze… – zaczął biskup. – Ach, tak – dodał po chwili. – To dobrze, że ich również… – Potarł palcami podbródek. – To dobrze. Tak, rzekłbym nawet, że to więcej niż właściwe…

– Czyli zostałaś bez majątku? – Obrócił spojrzenie na Ilonę.

– Tak, Wasza Ekscelencjo – odparła, pochylając głowę.

– Mordimer mówił, że grałaś z komediantami. Zabawisz starego człowieka?

Przygryzłem usta. Rozmowa zbaczała w niebezpiecznym kierunku, zważywszy fakt, że Gersard uznawał występy kobiet na scenie za nieobyczajne. Czyżby chciał dla kaprysu lub też z czystej złośliwości upokorzyć dziewczynę, by w następstwie tego upokorzyć mnie? Nie wiedziałem, gdyż humory podchmielonego biskupa zmieniały się jak pogoda na wiosnę. Może był i starym, schorowanym pijakiem, ale nie doszedłby do tego, do czego doszedł, gdyby nie potrafił krzywdzić ludzi. I zawsze trzeba było pamiętać o tym, iż towarzystwo Jego Ekscelencji jest równie bezpieczne, co towarzystwo jadowitego węża.

– Oczywiście, Wasza Ekscelencjo – odpowiedziała cicho Ilona i wstała.

Rozpoczęła monolog, który słyszałem już przedtem. Na początku jej głos lekko drżał, a biskup wydawał się nawet nie słuchać i przerzucał dokumenty ze znudzonym wyrazem twarzy. Ale potem Ilona przymknęła oczy, jakby chcąc znaleźć się w świecie, który widziała tylko ona jedna i nikt poza nią. Jej głos spotężniał. Opowiadała o tęsknocie i miłości, o nienawiści i strachu, o poświęceniu oraz odwadze. Gersard zamarł z palcami na jednej z kart, a jego wzrok powędrował w stronę pięknej aktorki. Ilona wydawała się w tym momencie jaśnieć niczym pochodnia rozpalona w mrocznym pokoju, a jej głos rozbrzmiewał nie tylko wokół nas, ale i w naszych sercach. Potężniał, zagarniał i opromieniał. Kiedy mówiła o zemście na mordercy ukochanego, zauważyłem, że bezwiednie sięgnąłem dłonią do przytroczonego u pasa sztyletu. Wreszcie skończyła i zwiesiła głowę, a Gersard długą chwilę wpatrywał się w nią martwym wzrokiem.

– Zostaw nas teraz samych, moje dziecko – rozkazał chrapliwie.

Ilona wycofała się w milczeniu. Gersard spojrzał na mnie bystro, kiedy drzwi się już zamknęły.

– Czego ty ode mnie chcesz, Mordimerze? – zapytał tonem, który z obojętnego zaciekawienia mógł się rychło zmienić w niechęć. – Kim ona dla ciebie jest? Cudzołożysz z nią?

– Przysięgam, że nie, Wasza Ekscelencjo – odparłem pospiesznie.

– A więc? Od kiedy moi inkwizytorzy bezinteresownie zajmują się losem pokrzywdzonych dziewic? – Usłyszałem w jego pytaniu drwinę.

Sam zadawałem sobie podobne pytanie, więc nie tak łatwo było mi odpowiedzieć, kiedy je zadał.

– Jej życie zawaliło się w gruzy – powiedziałem. – I nie widzę w tym nawet ułamka jej własnej winy. Czy zasłużyła na tak gorzki los?

To, co mówiłem, było oczywiście prawdą, ale z pewnością nie całą prawdą. W Ilonie Loebe było po prostu to coś, co powodowało, że chciałem wydać się w jej oczach lepszym człowiekiem. Widziałem ją upokorzoną, brudną, gwałconą, nieszczęśliwą, z twarzą wykrzywioną nienawiścią, strachem oraz rozpaczą. Niektóre z tych obrazów budziły mój żal lub gniew, ale żaden nie budził odrazy. Widziałem ją też szczęśliwą, roześmianą, natchnioną, z oczami rozpłomienionymi miłością lub rozjarzonymi gniewem. I sądziłem, że świat zasłużył na odrobinę piękna, którą ona mogła mu dać. Nie zamierzałem jednak tego wszystkiego mówić Gersardowi, gdyż niechybnie uznałby, że oszalałem. Zresztą… może nie?

– A ja? Czy mój los nie jest gorzki? Czy zasłużyłem sobie na podagrę, wrzody, na codzienne obcowanie z głupcami takimi jak ty i setki innych? – zapytał rozeźlony biskup.

– Oczywiście, że Wasza Ekscelencja na to zasłużył – odparłem i zobaczyłem, jak na jego twarzy pojawia się gniewne zaskoczenie, a oczy znowu ciemnieją. – Gdyż Wasza Ekscelencja – kontynuowałem szybko – nie bacząc na własne cierpienie, poświęcił siły Bożej chwale i doczesnemu szczęściu niewdzięcznych obywateli tego miasta. Wasza Ekscelencja dźwiga krzyż Chrystusowy, nie bacząc na cenę, którą przychodzi płacić każdego dnia oraz nie oczekując uznania bliźnich.

Zamilkłem i z drżeniem serca czekałem, jak zareaguje biskup. Gniewny grymas powoli ustąpił z jego twarzy. Przetarł powieki dłonią.

– To prawda – powiedział w zamyśleniu i uniósł wzrok ku sufitowi. – Szczera prawda, synku, że służę Panu, jak tylko potrafię, choć każdego dnia płaczę, mówiąc: „Eli, Eli, lama sabachtani”. Ale nie każdy jest zdolny ponieść krzyż. To chciałeś powiedzieć, czyż nie?

– Wasza Ekscelencja czyta w moich myślach – odparłem cicho.

– Ona go nieść nie musi – rzekł jakby do siebie. – I ja go zdejmę z jej ramion – zadecydował, wzdychając głęboko. – Podaj mi pióro, synku.

Szukał przez dłuższy czas czystej karty, a potem zaczął pisać, lecz bałem się przyglądać, co dokładnie. W końcu posypał pismo piaskiem i przeczytał uważnie. Popchnął dokument w moją stronę.

– Niech kancelaria go podpieczętuje – rzekł. – Każ im też przygotować wniosek o przyznanie pannie Loebe dożywotniej rocznej pensji w wysokości… – urwał i spojrzał na mnie. – W jakiej wysokości, Mordimerze?

– Sama świadomość łaskawej pamięci Waszej Ekscelencji będzie dla niej wystarczającą pociechą – odparłem uniżonym tonem, gdyż Gersard zapewne wystawiał mnie na próbę.

– Ja wiem – znowu westchnął – ale żyć trzeba… Powiedzmy: trzysta koron.

Nie były to wielkie pieniądze, zwłaszcza by utrzymać się za nie przez cały rok, ale komuś chcącemu żyć skromnie, choć godnie, mogły najzupełniej wystarczyć.

– To więcej niż szczodrobliwie, jeśli wolno mi wyrazić własne zdanie – powiedziałem.

– Albo i pięćset. – Machnął upierścienioną dłonią. – Te kilka groszy nie zuboży przecież biskupstwa. Możesz już odejść.

Skłoniłem się głęboko, ale biskup nagle wstał z krzesła i zbliżył się do mnie chwiejnym krokiem. Owionął mnie zapach wina.

– Kiedy na nią patrzyłem – powiedział Gersard, opierając się ciężko na moim ramieniu. – Pragnąłem, by… – zatoczył się niebezpiecznie, więc go podtrzymałem za łokieć – by jej oczy… – zamilkł na długą chwilę.

– Odbiły prawdziwy obraz? – spytałem cicho, chociaż zapewne powinienem ugryźć się w język.

Spojrzał na mnie spod zapuchniętych powiek. Teraz dopiero, z bliska, zauważyłem, że na twarzy pojawiły mu się ciemne, wątrobiane plamy. Był tylko starym, chorym i nieszczęśliwym człowiekiem, w którego oczach malowało się śmiertelne znużenie.

– Tak – odparł. – Ty rozumiesz, Mordimerze, prawda?

– Rozumiem, Wasza Ekscelencjo – odparłem, zastanawiając się, czy w przyszłości nie zapłacę zbyt wysokiej ceny za chwilę szczerości biskupa.

– Właśnie. – Popchnął mnie lekko. – Idź wreszcie, niech nie czeka.

Przyklęknąłem i ucałowałem biskupi pierścień. W oku tego pierścienia wprawiony był okruch kamienia, na który nastąpił nasz Pan, schodząc z krzyża swej męki. Lecz Gersard nie patrzył na mnie, ale gdzieś w przestrzeń. Może spozierał na zgliszcza własnej młodości, a może z obawą popatrywał w przyszłość? A może tylko zastygł w pijackim otępieniu? Któż to mógł wiedzieć? I kogo to tak naprawdę obchodziło?

Zamknąłem za sobą ostrożnie drzwi i wtedy dopiero spojrzałem na dokument. List kredytowy opiewał na sumę płatną na okaziciela.

– Mój Boże – powiedziałem i podałem kartę Ilonie.

Wpatrywała się w niewyraźne pismo Gersarda, jakby nie mogła pojąć jego treści.

– Pomylił się o jedno zero, prawda? – zapytała cicho.

– Nie – odparłem. – Suma została również wypisana słownie. Do tego zapewnił ci roczną pensję. – Odetchnąłem głębiej. – Zostań tu, moja droga, a ja załatwię niezbędne formalności. To jeszcze chwilę potrwa.

* * *

Staliśmy przy białej bramie biskupiego pałacu, kilkanaście kroków od znudzonych strażników, którzy drzemali, opierając głowy na drzewcach halabard. Zachodzące słońce połyskiwało na srebrnych kopułach dachów.

– Ja nie wiem… Nie obraźcie się… Ale czy nie powinnam wam jakoś… podziękować. – Ilona sięgnęła bezwiednie dłonią tam, gdzie ukryła list kredytowy od Jego Ekscelencji.

– Nie, moja miła – odparłem stanowczym tonem, gdyż Mordimer Madderdin nie okrada biedaków, nawet jeśli niespodziewanie się wzbogacili. – Musisz zacząć nowe życie, a ta suma z całą pewnością ci się przyda. Pozwól też, że dam ci radę płynącą ze szczerego serca: nigdy więcej nie mów, że jesteś nic niewarta. Bo znaczymy tylko tyle, na ile potrafimy wycenić się we własnych oczach.

Podniosła na mnie wzrok i zobaczyłem, że płacze.

– To może zjecie ze mną chociaż obiad? – zapytała przez łzy.

– Niestety, moja piękna. Wybacz, ale jestem umówiony w pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawie.

Pocałowałem ją w oba policzki, a ona uścisnęła mnie mocno i długo pozostała w moich objęciach.

– Dziękuję – powiedziała. – Naprawdę dziękuję. Zawsze, jeśli byście potrzebowali przyjaciela, możecie na mnie liczyć…

– To ja ci dziękuję – odparłem i kiwnąłem tylko głową, kiedy spojrzała na mnie z niezrozumieniem w oczach.

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название