Ostatnie ?yczenie
Ostatnie ?yczenie читать книгу онлайн
Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".
?wiat na ostrzu miecza.
Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.
Sapkowski nie umie nudzi?!
Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Wytęż pamięć, Setniku — rzekł Caldemeyn do karczmarza, przechylając się przez kontuar, by być słyszanym poprzez harmider. - Sześciu chłopa i dziewucha, czarno odziani w skórę nabijaną srebrem, novigradzką modą. Widziałem ich na rogatkach. Zatrzymali się u ciebie czy "Pod Tuńczykiem"?
Karczmarz zmarszczył wypukłe czoło, wycierając kufel w pasiasty fartuch.
— Tu, wójcie — powiedział wreszcie. - Prawili, że na jarmark przyjechali, a wszyscy przy mieczach, nawet dziewka. Czarno, jak rzekliście, odziani.
— Ano — kiwnął głową wójt. - Gdzie oni teraz? Tu ich nie widzę.
— We mniejszym alkierzu. Złotem płacili.
— Pójdę sam — powiedział Geralt. - Nie ma co robić z tego sprawy urzędowej, przynajmniej na razie, wobec nich wszystkich. Przyprowadzę ją tutaj.
— Może i dobrze. Ale uważaj, nie chcę tu awantury.
— Będę uważał.
Piosenka żeglarzy, sądząc po rosnącym nasyceniu plugawymi słowami, zmierzała do wielkiego finału. Geralt uchylił kotarę zasłaniającą wejście do alkierza, sztywną i lepką od brudu.
Przy stole w alkierzu siedziało sześciu mężczyzn. Tej, której się spodziewał, nie było wśród nich.
— Czego? — wrzasnął ten, który dostrzegł go pierwszy,
łysawy, z twarzą zniekształconą blizną biegnącą przez lewą brew, nasadę nosa i prawy policzek.
— Chcę się widzieć z Dzierzbą.
Od stołu wstały dwie jednakowe postacie o identycznych nieruchomych twarzach, jasnych zmierzwionych włosach sięgających ramion, w identycznych obcisłych strojach z czarnej skóry lśniących od srebrnych ozdób. Jednakowymi ruchami bliźniacy podnieśli z ławy jednakowe miecze.
— Spokój, Vyr. Siadaj, Nimir — powiedział człowiek z blizną, opierając łokcie na stole. - Z kim, mówisz, chcesz się widzieć, bracie? Kto to jest Dzierzba?
— Wiesz dobrze, o kogo mi chodzi.
— Co to za jeden? — spytał półnagi osiłek, spocony, przepasany na krzyż pasami, z kolczastymi ochraniaczami na przedramionach. - Znasz go, Nohorn?
— Nie znam — powiedział człowiek z blizną.
— To jakiś albinos — zachichotał szczupły ciemnowłosy mężczyzna siedzący obok Nohoma. Delikatne rysy, wielkie czarne oczy i szpiczaste zakończone uszy nieomylnie zdradzały półkrwi elfa. - Albinos, mutant, wybryk natury. Że też takim pozwala się wchodzić do szynków między porządnych ludzi.
— Ja go już gdzieś widziałem — powiedział krępy, ogorzały typ z włosami zaplecionymi w warkocz, mierząc Ge- raita złym spojrzeniem zmrużonych oczu.
— Nieważne, gdzie go widziałeś, Tavik — powiedział
Nohorn. - Słuchaj no, bracie. Civril przed chwilą strasznie cię obraził. Nie wyzwiesz go? Taki nudny wieczór.
— Nie — rzekł spokojnie wiedźmin.
— A mnie, jeśli wyleję ci na łeb tę rybią polewkę, wyzwiesz? — zarechotał goły do pasa.
— Spokój, Piętnastka — rzekł Nohorn. - Powiedział, że nie, to nie. Na razie. No, bracie, mów, co masz do powiedzenia i wynoś się. Masz okazję sam się wynieść. Nie skorzystasz, to wyniesie cię obsługa.
— Tobie nie mam nic do powiedzenia. Chcę się widzieć z Dzierzbą. Z Renfri.
— Słyszeliście, chłopcy? — Nohom rozejrzał się po komr panach. - On chce się widzieć z Renfri. A w jakimże to celu, bracie, można wiedzieć?
— Nie można.
Nohorn podniósł głowę i popatrzył na bliźniaków, ci zaś postąpili krok do przodu, brzęcząc srebrnymi klamerkami wysokich butów.
— Wiem — powiedział nagle ten z. warkoczem. - Już wiem, gdzie go widziałem!
— Co tam mamlesz, Tavik?
— Przed domem wójta. Przywiózł jakiegoś smoka na handel, takie skrzyżowanie pająka z krokodylem. Ludzie gadali, że to wiedźmin.
— Co to takiego jest, wiedźmin? — spytał ten goły, Piętnastka. - Hę? Civril?
— Najemny czarownik — powiedział półelf. - Kuglarz za garść srebrników. Mówiłem, wybryk natury. Obraza praw ludzkich i boskich. Takich powinno się palić.
— Nie lubimy czarowników — zazgrzytał Tavik, nie odrywając od Geralta zmrużonych ślepi. - Coś mi się zdaje, Civril, że będziemy mieli w tej dziurze więcej roboty, niż myśleliśmy. Tu ich jest więcej niż jeden, a wiadomo, że oni trzymają się razem.
— Ciągnie swój do swego — uśmiechnął się złośliwie mieszaniec. - Że też ziemia nosi takich jak ty. Kto was płodzi, dziwolągi?
— Więcej tolerancji, jeśli łaska — rzekł spokojnie Geralt. - Twoja matka, jak widzę, musiała dostatecznie często chodzić sama po lesie, byś miał powody zastanawiać się nad własnym pochodzeniem.
— Możliwe — odpowiedział półelf, nie przestając się uśmiechać. - Ale ja przynajmniej znałem moją matkę. Ty jako wiedźmin nie możesz tego powiedzieć o sobie.
Geralt pobladł lekko i zacisnął wargi. Nohorn, którego uwadze to nie uszło, zaśmiał się gromko.
— No, bracie, takiej obrazy nie możesz puścić płazem. To, co masz na grzbiecie, wygląda na miecz. Więc jak? Wyjdziecie z Civrilem na dwór? Wieczór taki nudny. Wiedźmin nie zareagował.
— Zasrany tchórz — parsknął Tavik.
— Co on mówił o matce Civrila? — ciągnął 'monotonnie Nohorn, opierając podbródek na splecionych dłoniach. - Coś strasznie obrzydliwego, jak zrozumiałem. Że się puszczała, czy jakoś tak. Hej, Piętnastka, czy wypada słuchać, jak jakiś przybłęda obraża matkę kompana? Matka, taka jej mać, to świętość!
Piętnastka wstał ochoczo, odpiął miecz, cisnął na stół. Wypiął pierś, poprawił najeżone srebrnymi ćwiekami ochraniacze na przedramionach, splunął i postąpił krok do przodu.
— Jeżeli masz jakieś wątpliwości — powiedział Nohom — to Piętnastka właśnie wyzywa cię do walki na pięści. Mówiłem, że cię stąd wyniosą. Zróbcie miejsce.
Piętnastka zbliżył się, unosząc pięści. Geralt położył dłoń na rękojeści miecza.
— Uważaj — powiedział. - Jeszcze krok, a będziesz szukał swojej ręki na podłodze.
Nohorn i Tavik zerwali się, łapiąc za miecze. Milczący bliźniacy dobyli swoich jednakowymi ruchami. Piętnastka cofnął się. Nie poruszył się jedynie Civril.
— Co tu się wyrabia, psiakrew? Na chwilę nie można was samych zostawić?
Geralt odwrócił się bardzo wolno i spojrzał w oczy koloru morskiej wody.
Prawie dorównywała mu wzrostem. Włosy koloru słomy nosiła nierówno obcięte, nieco poniżej uszu. Stała opierając się jedną ręką o drzwi, w obcisłym aksamitnym kaftaniku ściągniętym ozdobnym pasem. Jej spódnica była nierówna, asymetryczna — z lewej strony sięgała łydki, z prawej odsłaniała mocne udo ponad cholewą wysokiego buta z łosiowej skóry. U lewego boku miała miecz, u prawego sztylet z wielkim rubinem w głowicy.
— Zaniemówiliście?
— To wiedźmin — bąknął Nohom.
— No to co?
— Chciał rozmawiać z tobą.
— No to co?
— To czarownik! — zahuczał Piętnastka.
— Nie lubimy czarowników — warknął Tavik.
— Spokojnie, chłopcy — powiedziała dziewczyna. - Chce ze mną porozmawiać, to nie zbrodnia. Wy bawcie się dalej. I bez awantur. Jutro jest dzień targowy. Nie chcecie chyba, żeby wasze wybryki zakłóciły jarmark, tak ważne wydarzenie w życiu tego miłego miasteczka?
W ciszy, jaka zapadła, rozległ się cichy, paskudny chichot. Civril, wciąż rozwalony niedbale na ławie, śmiał się.
— Niech cię, Renfri — wykrztusił mieszaniec. - Ważne… wydarzenie!
— Zamknij się, Civril. Natychmiast.
Civril przestał się śmiać. Natychmiast. Geralt nie zdziwił się. W głosie Renfri zadźwięczało coś bardzo dziwnego. Coś, co kojarzyło się z czerwonym odblaskiem pożaru na klingach, wyciem mordowanych, rżeniem koni i zapachem krwi. Inni również musieli mieć podobne skojarzenia, bo bladość pokryła nawet ogorzałą gębę Tavika.
— No, białowłosy — przerwała ciszę Renfri. - Wyjdźmy do większej izby, dołączmy do wójta, z którym tu przyszedłeś. On pewnie także chce ze mną rozmawiać.
Caldemeyn, czekający przy kontuarze, na ich widok przerwał cichą rozmowę z karczmarzem, wyprostował się, splótł ręce na piersi.
— Słuchajcie, pani — rzekł twardo, nie tracąc czasu na wymianę zdawkowych grzeczności. - Wiem od tego tu wiedźmina z Rivii, co was sprowadza do Blaviken. Podobno żywicie urazę do naszego czarodzieja.
— Może. I co z tego? — spytała cicho Renfri, również niezbyt grzecznym tonem.
— A to, że do takich uraz sądy grodzkie albo kasztelańskie są. Kto urazę u nas na Łukomorzu żelazem chce mścić, za zwykłego zbója bywa uważany. A to jeszcze, że albo wczesnym rankiem wyniesiecie się z Blaviken razem ze swoją czarną kompanią, albo was wsadzę do jamy, prę… Jak to się nazywa, Geralt?
— Prewencyjnie.
— Właśnie. Pojęliście, panienko? Renfri sięgnęła do sakiewki przy pasie, wydobyła kilkakrotnie złożony pergamin.
— Przeczytajcie to sobie, wójcie, jeśliście gramotni. I więcej nie mówcie do mnie: "panienko".
Caldemeyn wziął pergamin, czytał długo, potem bez słowa podał go Geraltowi.
— "Do moich komesów, wasali i poddanych wolnych — przeczytał wiedźmin na głos. - Wszem i wobec oznajmiam, jako Renfri, księżniczka creydeńska, w naszej pozostaje służbie i miłą jest nam, tegdy gniew nasz ściągnie na siebie, kto by jej wstrenty czynił. Audoen, król…" "Wstręty" pisze się inaczej. Ale pieczęć wygląda na autentyczną.
— Bo jest autentyczna — powiedziała Renfri, wyrywając mu pergamin. - Postawił ją Audoen, wasz miłościwy pan. Dlatego nie radzę robić mi wstrętów. Niezależnie od tego, jak się to pisze, skutek może być dla was opłakany. Nie będziecie mnie, mości wójcie, wsadzać do jamy. Ani mówić do mnie: «panienko». Żadnego prawa nie naruszyłam. Na razie.
— Jeśli je naruszysz choćby na piędź — Caldemeyn wyglądał, jakby chciał splunąć — wsadzę cię do lochu razem z tym pergaminem. Klnę się na wszystkich bogów, panienko. Chodź, Geralt.
— Z tobą, wiedźminie — Renfri dotknęła ramienia Ge-raita — jeszcze słowo.
— Nie spóźnij się na kolację — rzucił wójt przez ramię — bo Libusze będzie wściekła.
— Nie spóźnię się.
Geralt oparł się o kontuar. Bawiąc się medalionem z paszczą wilka zawieszonym na szyi, patrzył w niebiesko-zielone oczy dziewczyny.
— Słyszałam o tobie — powiedziała. - Jesteś Geralt z Rivii, białowłosy wiedźmin. Stregobor to twój przyjaciel?