Kuzynki
Kuzynki читать книгу онлайн
Powie?? wyros?a z opowiadania nagrodzonego Zajdlem 2002.
Produkt literacki wolny od Jakuba W?drowycza.
"Kiedy? w budowaniu podobnego klimatu specjalizowa?a si? tzw. literatura m?odzie?owa – tak?e Nienacki w opowie?ciach o Panu Samochodziku, kt?rych kontynuacj? pisa? Andrzej Pilipiuk. Tak mog?a zaj?? osmoza.»Kuzynki«to lekka i b?aha, sympatyczna – nawet tysi?cletniej Pilipiuka nie da si? nie lubi?! – do ko?ci polska powie?? fantastyczna.
Tak rzadko znajduj? ksi??ki, zw?aszcza z rodzimej fantastyki, kt?re – cho? w godzin? ju? zapomniane, w trakcie lektury i przez t? godzin? po – pozwalaj? znowu poczu? dzieci?c? rado?? ?ycia, ?ycia jak wakacyjnej przygody, na kt?r? wybieramy si? z przyjaci??mi".
Jacek Dukaj, "Nowa Fantastyka"
"Dawno ju? nie czyta?am tak ciep?o i z wiar? w ludzi napisanej ksi??ki. Ksi??ki troch? bajkowej: bohaterom nigdy nie brakuje pieni?dzy (wszak kamie? filozoficzny opr?cz przed?u?ania ?ycia pozwala r?wnie? wyprodukowa? z?oto z o?owiu), rz?dowe zasoby danych stoj? otworem nawet przed by?? pracownic? (od czego hakerskie zdolno?ci?), ?li ludzie zostaj? ukarani, a ci dobrzy umiej? wobec siebie zachowywa? si? w spos?b lojalny i uczciwy".
Agnieszka Szady, "Esensja"
"Andrzej Pilipiuk w niezwykle frapuj?cej powie?ci odwo?uj?cej si? do mit?w s?owia?skich. Historyczne w?tki niepostrze?enie ??czy z wci?gaj?c? i ciekaw? fabu??. Doskona?a lekko?? pi?ra".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Byczek klęczy na bruku. Dłonią w panice usiłuje zatamować krew sikającą z kikuta. Przed oczyma latają mu mroczki. Wyje z bólu i szoku. Jego koleś jest nie mniej poszkodowany. Kopniak złamał mu oba kolana. Gdy przewracał się do przodu, rozwalił je do reszty. Poszły rzepki, wiązadła, stawy wypełnia krew. On także wyje dziko, zupełnie jak zwierzę.
Nastawią mu, ale do końca swoich dni będzie chodził o kulach albo jeździł na wózku. Na razie sześć miesięcy w gipsie. Pozycja leżąca i przymusowa bezczynność pozwoli bandziorowi raz jeszcze przemyśleć całe jego bydlęce życie… Drugi jedną ręką wiele nie zdziała, też będzie musiał zmienić zawód. I to raczej radykalnie…
Chłodne, błękitne oczy patrzą na miotających się po ziemi wrogów. W powietrzu unosi się ciężki, metaliczny zapach krwi. Księżniczka marszczy nos. Jej złote włosy zdają się lekko świecić w ciemnościach. Dresiarze z trudem ogniskują wzrok. Patrzą na nią. Nie uciekła, nadal im zagraża. Mózgi prawie pozbawione szarych komórek ogarnia zwierzęce przerażenie. Nie, zwierzętom brakuje wyobraźni, więc nie mogą się aż tak przestraszyć.
– Jeśli piśniecie komuś słowo, wrócę – ostrzega.
Zrozumieli. Wychowani na horrorach z video wiedzą, że stanęli wobec zjawisk, których ich prostackie łby nie są w stanie do końca ogarnąć.
Teraz należałoby splunąć dla okazania im absolutnej pogardy, ale jest na to zbyt dobrze wychowana, więc tylko odwraca się i odchodzi. Westchnienie ulgi i znowu rozlega się skowyt pełen bólu. Długo będą wyli, zanim ich krzyki zainteresują przechodzący patrol.
Weekend jest najlepszą porą na urządzenie sobie pikniku, ale i zwykły dzień ma swoje uroki. Zwłaszcza jeśli jest to cudowne, wrześniowe popołudnie. Słońce przygrzewa, ale nie ma już dusznego lipcowego upału, który odbiera siły i sprawia, że koszula klei się do ciała. Jesień, liście lecące z drzew, żółknące trawy.
– Tego brakowało mi w Etiopii – powiedziała Stanisława przeciągając się aż zaskrzypiały stawy.
– Jak tam jest? – zainteresowała się jej kuzynka.
– W porze mokrej cudownie zielono. W porze suchej wszystko zamiera. W naszej telewizji pokazują ten kraj bardzo jednostronnie: głodujące dzieci, pustynia, tymczasem są tam piękne góry, jeziora pełne hipopotamów, żyzne doliny. Mili ludzie. Ale przez najbliższe trzydzieści lat wolę się tam nie pokazywać.
– Rozumiem.
Woda w samowarze zaczęła wrzeć. Mosiężna blacha zawibrowała, a para zaśpiewała w otworach.
– Popatrz, kto się tu przybłąkał – mruknęła Katarzyna.
Księżniczka Monika nadeszła od strony pętli autobusowej. Niosła kilka marchewek, najwyraźniej dla koni.
– Może zje z nami podwieczorek? – powiedziała leniwie Stanisława. – Nie widzi nas, trzeba pomachać albo zawołać…
Dziewczyna podążała ścieżką dość daleko od nich, faktycznie nie zauważyła nauczycielek na pikniku. Jasnobrązowa klacz spojrzała na nią uważnie i położyła po sobie uszy. Dziewczyna wyciągnęła w jej stronę dorodną marchew, ale koń nie przyjął poczęstunku. Cofnął się kawałek i zarżał. Uprzedzenia trzeba przełamywać powoli i ostrożnie. Położyła marchew na trawie i odeszła kilka kroków. Klacz patrzyła przez chwilę na warzywo, po czym oddaliła się na całą długość łańcucha.
– Co za diabeł? – zmarszczyła brwi Katarzyna obserwująca tę scenę z oddali. – Popatrz, jak się ten koń płoszy…
– Yhm – mruknęła jej kuzynka.
Monika spróbowała z innym koniem. Ten z rezerwą skubnął marchewkę i oddalił się truchtem. Pozostałe dwie położyła na trawie. Klacze podbiegły po nie dopiero, gdy odeszła.
– Dziwne, te szkapy nie należą do płochliwych – pokręciła głową Stasia.
Serbka odwróciła się i podążyła rozczarowana w stronę autobusu. Nauczycielka pomachała ręką, aby zwrócić jej uwagę. Udało się.
– Witaj. Usiądź z nami – zachęciła uczennicę lektorka. – Herbatka zaraz będzie. Mamy też ciasto. Musisz trochę nabrać ciała – spojrzała na szczupłą sylwetkę.
Wahanie. Nie wie, czy wypada. Jest bardzo speszona… Siada skromnie na brzeżku pniaka. Dziś założyła spódnicę. Jej nogi są jeszcze dziewczęce, dość grube w kostkach i kolanach, minie jeszcze kilka lat, nim nabiorą kobiecej wysmukłości. To jeszcze cielę, szczenię, dziecko…
– Ładne koniki – zauważyła leniwie Stanisława. – Tak rozmyślamy z kuzynką, że trzeba by przejść się do stadniny, zapłacić, pożyczyć siodła i zakosztować trochę jazdy.
Księżniczka uśmiecha się delikatnie.
– Bardzo dawno nie siedziałam na koniu. Poza tym nie mają tu chyba damskich siodeł.
Wszystkie trzy mają sukienki… Stanisława nie reaguje. Jazda w damskim siodle jest dla niej czymś zupełnie naturalnym. Uczennica notuje to w pamięci. Nauczycielka nie pasuje do tej epoki. Dobrze się maskuje, ale zbyt wiele drobiazgów ją zdradza. Na przykład to, że do ciasta używa widelczyków o długich zębach, zamiast popularnych obecnie łyżeczek. Albo to, że sięga dłonią i bezwiednie wyciąga jakiś paproch zaplątany w warkocz kuzynki. Czochra z uśmiechem jej włosy. Okazuje jej siostrzane uczucia poprzez iskanie. Od kiedy w połowie XIX wieku stwierdzono, że wszy przenoszą tyfus i wydano im bezwzględną walkę, iskanie przestało być pieszczotą, w ogóle wypadło z użycia.
Za to Katarzyna jest współczesna aż do bólu. W jej ruchach widać nerwowość i spontaniczność, a nawet pewną gwałtowność. Uczyła się w szkole koedukacyjnej, przejęła od kolegów z klasy pewne typowo męskie zachowania… Monika uśmiecha się do obu kobiet.
Konie patrzą z daleka. Niespokojnie i wyczekująco. Obserwują, choć się boją. Cóż, koń jest najlepszym przyjacielem człowieka… Samowar po zdjęciu dławika rozpala się znowu. Stanisława bierze kawałek sernika, który upadł na trawę i niesie go koniom. Brązowa klacz widzi ją pierwszy raz w życiu, ale bez wahania zjada ciastko. Kobieta wraca do towarzyszek. Konie nadal spoglądając w ich stronę kładą po sobie uszy.
Para zaśpiewała. Nauczycielka wyszukała w koszyku trzecią filiżankę. Nalała z samowara herbaty i podała. To jeszcze jeden element nie pasujący do współczesności. Rosyjska moda picia herbaty w szklankach poważnie wyparła filiżanki z użycia… Monika podziękowała skinięciem głowy. Postawiła naczynie obok siebie, na równym kawałku ziemi.
– Tu masz cukier – Katarzyna wyciągnęła w jej stronę cukiernicę.
Księżniczka sięgnęła po łyżeczkę. Dotknęła jej końca palcem i cofnęła dłoń jak oparzona.
– Dziękuję, nie słodzę – powiedziała speszona. Odruchowo wytarła palce o spódnicę. Na błękitnym materiale pozostał cieniutki czerwony zaciek.
– To tak jak ja – rzekła Stasia. – A może chcesz do herbaty konfitur?
– Poproszę…
Nałożyła jej na talerzyk. Przez dłuższą chwilę piły w milczeniu. Uczennica z wprawą łamała gorzki smak napoju wiśniową konfiturą…
– Może zjesz serniczka?
– Z przyjemnością…
Katarzyna w zadumie patrzy na profil nastolatki. Lekkie zniekształcenie na policzku, kilka przebarwień skóry psujących urodę… Dziewczyna odgadła zainteresowanie nauczycielki.
– To po ospie – wyjaśnia muskając skórę opuszkami palców. – Z wiekiem powinno zniknąć.
Spogląda na konie i nie widzi twarzy Katarzyny zastygłej nagle w grymasie zdumienia.
Stanisława kupowała mieszkanko z myślą o sobie. Gdy kuzynka przeniosła się do Krakowa, jakoś tak zupełnie naturalnie zamieszkały razem. Mała sypialnia odrobinę się zagraciła. Z drugiej strony stała się jakby bardziej przytulna. Stoją tu teraz dwa łóżka. Między nimi jest metr odstępu, akurat wystarczająco, by leżąc spokojnie rozmawiać.
Jest północ. Obie dziewczyny powinny spać, ale jakoś im to nie wychodzi. Teoria dojrzewała całe popołudnie i wieczór.
– Wiesz co mi się wydaje? – zaczyna Katarzyna.
Jej kuzynka milczy. Wie.
– Ta mała Monika może być starsza od ciebie.
– Idiotyczne przypuszczenie. Dlaczego tak sądzisz? – sama podejrzewa to od wielu godzin.
– Z bardzo prostej przyczyny. Pamiętasz co powiedziała? Blizny na policzku ma po ospie. Po czarnej ospie.
– No to co? – mruczy sennie kuzynka. – Też kiedyś miałam, ale na szczęście trafiłam na fachowców. Związali mi ręce żebym nie drapała wrzodów i strupów: dzięki temu nie mam blizn. Zdarza się.
– No właśnie, nie zdarza się. Ile ona ma lat? Szesnaście? To w którym roku się urodziła? W 1986… tymczasem ostatni przypadek czarnej ospy odnotowano w… 1974!
– O cholera! – Stasia aż siada na łóżku. – Faktycznie… A może to po ospie wietrznej?
– Nie zostawia takich śladów.
Milczenie.
– Sądzisz, że ona jest taka jak ja?
– Nie, chyba nie… A może… Musimy sobie z nią szczerze pogadać… Ale najpierw coś sprawdzę.
Odrzuciła kołdrę i w koszuli nocnej zasiada do komputera.
– Stiepankovic – mruczy sama do siebie. – Wspomniałaś, że ta mała ma na piersi tatuaż w kształcie herbu?
– Aha. I napisy głagolicą…
– Stasiu, wybacz, ale ostatnio chyba zaczynasz dostawać starczej demencji.
– Po czterystu latach to chyba nic dziwnego – zażartowała cierpko. – A co konkretnie przegapiłam?
– Głagolicy nie używa się od czterystu, może trzystu lat. Przyznaj się, dawno nie odwiedzałaś Bałkanów?
– Oj…
– Mam. Stiepankovice, bośniacki ród książęcy skoligacony z cesarzami Bizancjum. Ostatnim przedstawicielem był książę Mychajło poległy w bitwie na Kosowym Polu… Patrz, przypomina ci to coś?
Wyświetliła herb.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości… Tylko dlaczego podaje się za Serbkę?
– Bo w Bośni panuje teraz spokój. Nie dostałaby u nas azylu… Bizancjum. Jasna cholera.
Poderwała się od komputera i grzebie w książkach.
– Wiem już, gdzie widziałam jej twarz – mruczy. – Zaraz… Jest.
Monografia „Twarze antyku”. Kilka tomów, kilkaset reprodukcji. Fresk z Myry, czyli dzisiejszego Izmiru, pochodzący z dziewiątego wieku naszej ery. Zniszczony, odnaleziony przez archeologów rozkopujących ruiny bizantyjskiej bazyliki. Posklejany pieczołowicie z kilkuset fragmentów. Paru nie udało się odnaleźć. Złotowłosa, błękitnooka dziewczyna trzyma w dłoniach woskową tabliczkę i rysik. W tle winna latorośl.