Letni deszcz. Kielich

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Letni deszcz. Kielich, Brzezi?ska Anna-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Letni deszcz. Kielich
Название: Letni deszcz. Kielich
Автор: Brzezi?ska Anna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 395
Читать онлайн

Letni deszcz. Kielich читать книгу онлайн

Letni deszcz. Kielich - читать бесплатно онлайн , автор Brzezi?ska Anna

To mia?a by? po prostu grabie? jego ?ycia, kt?ra raz na zawsze zapewni Twardok?skowi dostatni? staro?? na po?udniowych wyspach, z dala od intryg bog?w i szlacheckiej rebelii. Niestety, zb?jca zd??y? zasmakowa? w kompanii szlacheckich pan?w braci i szczerze podziela ich zami?owanie do bitki, wypitki i ob?apki. Znaj?c zajad?o?? i dum? swoich nowych kamrat?w, wie te? doskonale, ?e zechc? pom?ci? zniewag? i na wie?? o zrabowaniu skarbca kap?an?w w ?lad za z?odziejem pu?ci si? kilka setek szabel. Waha si? wi?c i kr?ci, a? nieoczekiwanie z pomoc? przychodzi mu knia?, kt?ry akurat postanowi? zbrojnie zdusi? powstanie. Kiedy szlachta szykuje si? do wielkiej bitwy, zb?jca cichaczem wyrusza po wyt?sknione bogactwo. Nie przeczuwa jednak, ?e Ko?larz tak?e odrzuci? wszelkie powinno?ci, pozwalaj?c, aby poch?on??a go kohorta martwych w?adc?w. Teraz powraca w rodzinne strony na czele nieludzkich wojownik?w, kt?rzy za nic maj? zaszczyty i bogactwo, a ?akn? jedynie zniszczenia i mordu. Powstrzyma? mo?e go tylko Szarka, kt?ra – sp?tana moc? cudownej wody ze ?r?d?a ?mij?w – wci?? ?ni na dalekiej P??nocy, usi?uj?c pozna? przyczyn? swego przybycia do Krain Wewn?trznego Morza.

Zapewne jednak nie jest ni? ratowanie z opa??w zb?jcy Twardok?ska…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– Źle – odparła. Głos miała spokojny i pewny. – Doktor wyciągnął bełt, ale wciąż nie wiemy, czy ojciec wyżyje.

– Przytomny?

– Nie dość, aby rządzić miastem.

– Tedy kto rządzi?

Córka Kościeja podniosła głowę i odrzuciła z twarzy włosy. Zobaczył, że na policzku ma świeżą ranę.

– Ja – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Inaczej byśmy nie mówili z sobą. Spaliliby mnie dziesięć dni temu.

Postanowił, że jednak usiądzie. Czasami światu łatwiej stawić czoło na siedząco. Zwłaszcza jeśli przez ostatnie pięć dni obijało się zadek w końskim siodle na wszelkich możliwych wertepach żalnickiego pogranicza.

– Na ratuszu stary Rybarz burmistrzuje – ciągnęła dziewczyna. – Ale on tyle rozumie, że mu owoce w cukrze do gęby kładą, jak na balkon wyjdzie i pospólstwo pozdrowi. A lubi słodkie, grzyb stary. Reszta rajców ze strachu ani piśnie słowo. Boją się, że i ich świątobliwa panienka we śnie wydusi. – Uśmiechnęła się drapieżnie. – Ona albo inne licho.

– A ci ludzie na murach?

– Ojcu mojemu służą. – Wzruszyła ramionami. – To najemnicy, wyszkoleni i zwerbowani za nasze pieniądze. Mieli go wspomóc w walce z miejską radą. Jeno że rajcy zawczasu plan odgadli i ojca spróbowali ubić. Prawie im się udało.

Twardokęsek ze zdumienia pokręcił głową.

– Kościej nic mi nie mówił o nijakim planie.

– A czemużby miał mówić? – Spojrzała spod oka, z drwiną. – To nasze sprawy. Wiergowskie.

Zbójcą z lekka zatrzęsło na podobne dictum.

– Bośmy umyślili pospołu złupić rdestnicki skarbiec! – wypalił ze złością. – Zresztą dobrze wiesz, panna, jaka była umowa, bo na tymże stołku siedziałaś, kiedyśmy nad nią radzili. Więc nie dziw się teraz i nie przewracaj oczkami. Zdałoby się raczej przeprosić, jeśli z waszej winy cały kapłański majątek przejdzie nam przed nosem.

– Z naszej winy? – Nieznacznie uniosła brew.

Jej spokój jeszcze bardziej rozjuszył zbójcę.

– A co ci się zdaje? – spytał z przekąsem. – Żem się tutaj z sąsiedzką wizytą wybrał?

Dziewczyna dokończyła ścieg, po czym przegryzła nitkę. Wbiła igłę w robótkę i odłożyła ją starannie na mały stoliczek.

– Tedy o pomoc mnie prosicie?

Twardokęsek zacisnął zęby. Córka Kościeja była nad wyraz irytująca i stanowczo zbyt bezczelna jak na swoje lata. Przypomniały mu się z nagła krzyki gwałconych na trakcie mieszczanek. Naprawdę, niektóre rzeczy należały do przyrodzonego porządku świata. I powinny pozostać niezmienne.

– Spodziewałam się tego. – Dziewczyna wciąż nie okazywała zakłopotania. – Prędzej czy później Koźlarz musiał zacząć szukać sojuszników. Choćby w Książęcych Wiergach, pomiędzy chamami.

Wreszcie mógł ją czymś zaskoczyć.

– Mylisz się, dziewczyno. Koźlarza nie ma w Żalnikach – oznajmił z przekąsem. – Zostałem tylko ja.

– Kiedy wróci? – Córka burmistrza nie była zdumiona.

Twardokęsek obiecał sobie, że rychło się rozmówi z kamratami. Widać zdrowo kłapali gębami i odpłynięcie księcia nie było już w Wiergach tajemnicą.

– Skądże mnie, prostemu zbójcy, wiedzieć? – zadrwił.

Nic nie odpowiedziała. Po prostu patrzyła, póki wesołość nie przeszła mu ze szczętem.

– Naprawdę nie wiem – burknął, zły teraz również na siebie, bo przecież nie musiał się tłumaczyć przed smarkulą. – Razem z Szarką i zwajeckim kniaziem popłynął rokować z Warkiem i ślad po nich zaginął. Karzeł powiada, że nieprędko wrócą.

– Karzeł?

Umknął w bok spojrzeniem. Nie był wciąż gotowy, aby wszem i wobec ogłaszać, że od roku wędruje w kompanii jednego z bogów Krain Wewnętrznego Morza, a nawet mu kilka razy grzbiet wymłócił.

– Nasz wieszczek – objaśnił, modląc się w duchu, żeby nie wypytywała go więcej.

Nie wypytywała. Skinęła tylko głową.

– A Wężymord ruszył albo zaraz ruszy na Lipnicki Półwysep – skonstatowała w zamyśleniu. – Tedy bardziej jeszcze potrzebujecie pomocy. Mojej pomocy.

Była doprawdy irytująca, raz po raz powtarzając to słowo.

– Jeno tak mi się zdaje, dziewczyno, że wnet sama możesz o pomoc piszczeć – odparł zgryźliwie. – Niech spostrzegą się rajcy, że z ozdrowieniem Kościeja jest wątpliwa sprawa, a nie pozwolą, aby ich dłużej wodziła za nos jedna niedorosła koza. Nie masz takiego porządku w Krainach Wewnętrznego Morza, że panny państwami rządzą. Obwieszą cię na gruszy albo do klasztoru wsadzą. I będą tak długo w ciemnicy trzymać, póki nie zdurniejesz, jak, nie przymierzając, wasza świątobliwa panienka.

– Tego nie zrobią. – Złociszka uśmiechnęła się nieznacznie. – Zresztą książęta Przerwanki nie dopuszczą, aby im pod bokiem druga podobna wyrosła. Prędzej zabiją.

Zbójca przymrużył oczy. Nie podobało mu się to, wcale nie. Dziewka była zanadto spokojna, jakby z dawna miała tę pogwarkę ułożoną w głowie. I nie zatrwożyła się należycie groźbą prędkiej śmierci.

– Albo i nie. – Dziewczyna spoglądała na niego w zamyśleniu, obracając w dłoniach rąbek fartuszka. – Jeśli się za mąż wydam. Za kogoś dość potężnego, by rajców przerazić i do mordu na żonie zniechęcić.

Skinął głową. Panna nie była całkiem głupia, skoro tak prędko zrozumiała, że się samojedna nie uchowa wśród tej wściekłej wiergowskiej czeredy.

– Zamyślasz o kimś szczególnym? – zapytał nie bez ciekawości, bo dziedzic Kościeja mógł niezgorzej zaważyć na jego planach.

– O tak. – Znów uśmiechnęła się dziwnie. – Bardzo szczególnym.

Zbójca zmełł w zębach przekleństwo. Nie miał wielkiej eksperiencji w rozmowach z mieszczańskimi pannicami, ale coś mu mówiło, że dziewka bawi się jego kosztem. Choć doprawdy nie rozumiał, dlaczego.

– Któregoś z rady? – naciskał.

– Nie. – Złociszka spoważniała na chwilę. – Nie wyznajecie się w naszej wiergowskiej polityce, tedy was objaśnię. Ze stronnictwa Kurdybana nie ostała się żywa noga, ale są jeszcze inne stronnictwa, które wiele znaczą. Cztery rody z dawien dawna walczą ze sobą, a tak zajadłe, że wolały obwołać burmistrzem mojego ojca, niźli jednego ze swoich na godność wynieść. Sądzę, że potem musieli bardzo żałować! – Roześmiała się sucho. – Ale poniewczasie. Ojciec był surowy. Przyznaję, że nie kochano go w murowanych kamienicach przy Długim Targu, lecz o pospolitego człowieka dobrze dbać potrafił. Nie chełpił się bogactwem, nie wynosił nad innych. I pospolity człowiek pamięta.

– Tenże sam, który go pod świątynią nieomal rozerwał na sztuki? – Zbójca skrzywił się. – Osobliwa wdzięczność.

– Pospolity człek ma pojemną pamięć. – Wzruszyła ramionami. – I łatwo się daje kupić. Ale jak zarazy boi się księcia Evorintha, jego Servenedyjek i kapłanów w białych szatach. A teraz wierzy, że rajcy próbowali go wydać na pastwę spichrzańskiemu władcy, czego dowiódł gniew naszej świątobliwej panienki, która własną ręką cudownie pokarała zdrajców. Był taki moment, kiedy wystarczyło dać znać, a tłum rozniósłby rajców na strzępy w karze za zbrodnie – i te prawdziwe, i te wymyślone. Więc panowie się boją. I słusznie.

– A ty się nie boisz, dziewczyno?

Nie umiał powiedzieć, czego się spodziewał, lecz nic nie zobaczył. Ani drgnienia powiek.

– Wiesz, że prawie mnie dostali? – zapytała powściągliwym tonem, zupełnie jakby rozprawiali o cenach rzepy i pryzmie końskiego nawozu do podsypania w ogrodzie. – Wtedy, na schodach pod świątynią. I obiecałam sobie, że cokolwiek się zdarzy, nigdy więcej nie będę się tak czuła. Równie bezbronna. Wydana na cudzą łaskę.

Mimowolnie przypomniały mu się mieszczki, ograbiane na trakcie z całego dobytku i gwałcone pospiesznie, obok nieostygłych trupów mężów. Zdołałby gołymi rękami skręcić córce Kościeja kark, nim krzyknęłaby na straże. Nie zamierzał jej o tym mówić, ale mógł z nią zrobić, co zechce. Z jej wolą albo bez. I wedle własnego życzenia.

– Strach jest potrzebny – odezwała się cicho dziewczyna. – Strach przypomina, że się wciąż żyje. Niesie jak fala. Bardzo wysoko.

Potrząsnął głową. Nie wiedziała jeszcze, czym jest prawdziwy strach, który sięga aż do trzewi i odbiera rozum.

– Ale rajcy są jak świnie, które czują zapach rzeźni – podjęła rzeczowym głosem. – Nie wystąpią teraz przeciwko mnie. Jeszcze za wcześnie. Ale nie mogę wziąć sobie za męża jednego z nich. Niechybnie by spróbował ojca na drugi świat wyprawić albo i mnie przy okazji poduszką zadusić. Zresztą pozostali natychmiast skoczyliby mu do gardła. Zawdy tutaj tak było, gdy jeden ród zanadto wyrastał ponad inne.

– Chcesz znaleźć sojusznika poza Wiergami. – Zbójca z aprobatą skinął głową. – Sprytnie. Tyle że nie widzi mi się, aby miejscowi chcieli obcego pana. Plują na samą wzmiankę o księciu Evorincie.

– Nie rozumiecie, mości Twardokęsku. – Złociszka pochyliła się lekko ku niemu. – Wiergi nie szukają nowego pana, a żaden z książąt Przerwanki nie zmusi naszych rajców do posłuchu. Mnie też nie, skoro o tym mowa.

– Próbowali?

– Czemużby nie? – prychnęła. – Już z pięciu posłów od książąt przybyło. Bardzo pięknie gadali, jak białogłowę w niedoli wspomogą siłą ramienia zbrojnego i roztropnością mężowską. Jeno nie napomknęli, że wiano moje rozkradną i żołnierza obcego chyłkiem do miasta wprowadzą. Sami rozumiecie, że żaden z okolicznych panów nie nada się w tej sprawie. Nazbyt dybią na ziemie nasze i dobra. Ale muszę się wydać za mąż. Inaczej mnie tu zadziobią.

– Kościej był człowiek roztropny – burknął zbójca którego z wolna zaczynała nużyć ta rozmowa. – Musiał ci kogoś naraić. Jesteś w latach.

Złociszka uniosła brwi i Twardokęsek natychmiast wymiarkował, że popełnił błąd. Nie należało niewieście wypominać wieku. Choćby takiej kozie.

– Owszem – odparła lekko. – Rajcę Kurdybana. Potężny pan, zasobny. Jeno wadę ma jedną. Albo i dwie, jak się lepiej przypatrzeć. Pierwszą, bo on ów spisek uknuł, co mało ojca na drugi świat nie wyprawił. A drugą, bo zdechł jak pies, więc trudno mu będzie ninie gody wyprawić. Nie, mości Twardokęsku, w tej mierze muszę się własnym rozumem posiłkować. I wybrałam męża.

Popatrzył na nią pytająco. Uśmiechnęła się nieznacznie.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название