Pafnucy
Pafnucy читать книгу онлайн
Pafnucy to imi? przesympatycznego nied?wiedzia. Jego przygody to nieprzerwany ci?g zabawnych wydarze?, opisanych tak dowcipnie, jak to tylko Joanna Chmielewska zrobi? potrafi. Realizm obserwacji przyrody, tre?ci ekologiczne, przeplataj? si? z ciekawie nakre?lonymi postaciami zwierz?t – bohater?w ksi??ki. Synowi czytali?my w k??ko i na wyrywki, sami doskonale si? przy tym bawi?c. Potem sam wr?ci? do tej lektury, za?miewaj?c si? przy ka?dym dialogu Marianny z Pafnucym. Kiedy rozrywki by?o nam ma?o, si?gn?li?my po drug? cz??? "las Pafnucego". R?wnie weso?a, cho? pierwszej cz??ci nie pobije. Makama poleca. Kiku? w rozpaczy chcia? powiedzie? cokolwiek o Pafnucym. Pafnucy si? nie ba?, w towarzystwie Pafnucego on te? prawie si? nie ba?, Pafnucy tam le?a? przy le?niczym, Pafnucego wszyscy lubili…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
3. KATASTROFA LEŚNICZEGO
Pewnego kwietniowego dnia wiosna doszła do wniosku, że pojawiła się za wcześnie.
Postanowiła zapewne jeszcze trochę zaczekać i zostawić kawałeczek miejsca zimie, bo już od rana wiał potężny, zimny wicher, a z ciężkich czarnych chmur padał deszcz ze śniegiem. Niedźwiedziowi Pafnucemu nie przeszkadzało to wcale. Chroniły go przed zimnem i deszczem nie tylko wspaniałe, grube kudły, ale także piękna warstwa tłuszczu, o którą zdążył się postarać przy pomocy Marianny. Marianna nałowiła mu tyle ryb, że swój zimowy głód zupełnie zaspokoił. Zadowolone z pogody były także dziki, bo dziki lubią wodę, wilgoć i błotnistą breję. Inne zwierzęta znosiły chwilowy powrót zimy spokojnie, wiedząc doskonale, że potrwa krótko i już za kilka dni wróci słońce i ciepło.
Zadowolone dziki pochrząkiwały i mlaskały, wygrzebując ryjami z rozmiękłej ziemi różne kłącza, korzonki i pędraki. Wędrowały przez las bez pośpiechu i pożywiały się, nie zwracając uwagi na ściekające z drzew krople i strumyki i wcale nie patrząc do przodu, bo czuły się w swoim leśnym domu pewnie i bezpiecznie.
Nagle jeden dzik kwiknął ostrzegawczo i odskoczył kilka kroków do tyłu. Wszystkie inne nie zadawały żadnych pytań, tylko w mgnieniu oka, na wszelki wypadek, zawróciły i rzuciły się do ucieczki. Kiedy biegną dziki, rozlega się okropny hałas. Usłyszała je i dostrzegła sarenka Klementyna i również bez sekundy zastanowienia popędziła w głąb lasu, ponaglając swój córeczkę, Perełkę. Klementynę dojrzała jej siostra Matylda, pilnująca swojego synka, Matyldę zaś zobaczył starszy brat Perełki, Kikuś, i wszyscy razem jak szaleńcy popędzili przez la Przez chwilę dookoła rozlegał się wielki tętent, łomot i trząsł aż zaniepokoiły się także wszystkie inne zwierzęta.
Pierwsze zatrzymały się dziki.
– Co się stało? – spytał z niezadowoleniem najstarszy, który nazywał się Eudoksjusz i właściwie nie bał się prawie niczego. Uciekał tylko dlatego, że nie zdążył się porządnie zastanowić.
– Nie wiemy – odpowiedziały pozostałe dziki i obejrzą się za siebie. – To Barnaba dał sygnał ostrzegawczy. Ale są gdzieś tam został, więc nie wiemy, co to znaczy.
– Może wrócimy i zobaczymy? – zaproponował najmłodszy dzik, który był bardzo ciekawy.
Eudoksjusz wzruszył ramionami i spokojnym krokiem ruszył w drogę powrotną, bo tam właśnie, gdzie został ostrzeżony, znajdowały się wyjątkowo smaczne korzenie. Inne dziki natychmiast ruszyły za nim.
Klementyna, Matylda i ich wszystkie dzieci pędziły znacznie dłużej, aż do chwili, kiedy wpadły na Pafnucego. Pafnucy siedział właśnie pod wielkim, starym drzewem i spoglądał w górę, bo w drzewie znajdowała się dziupla, a w dziupli zamieszkały dzikie pszczoły Nie latały wprawdzie w czasie deszczu i nie było ich widać, ale Pafnucy doskonale wiedział, że one tam są i że zdążyły już zrobić trochę miodu. Rozmyślał nad tym, jak by się do tego miodu dostać? Miał na niego wielki apetyt, a wiedział także, że przez całą wiosnę i lato pszczoły zdążą zrobić dziesięć razy więcej miodu niż im będzie potrzebne. Więc ten pierwszy mógłby spokojnie zjeść. Nawet zaraz mógłby się wdrapać na drzewo i wygrzebać trochę ulubionego przysmaku.
Pafnucy był jednak naprawdę bardzo dobrym i porządnym niedźwiedziem. Pomyślał, że pogoda jest dla pszczół bardzo nieodpowiednia, wręcz okropna. Siedzą wszystkie w swojej dziupli i czekają, aż deszcz ze śniegiem przestanie padać, i gdyby je teraz wypłoszyć, wszystkie by się rozchorowały z zimna. Więc, chwilowo oczywiście, należy je zostawić w spokoju. Miód wygrzebie sobie za kilka dni, kiedy znów zaświeci słońce.
Podjął taką decyzję i w tym momencie z krzaków wypadły śmiertelnie przestraszone sarenki. Zatrzymały się obok niego, trochę zdyszane, ale od razu odrobinę spokojniejsze.
– Co się stało? – spytał Pafnucy. – Czy widziałyście coś okropnego?
– Widziałyśmy dziki – odparła Klementyna. – Uciekały.
– Nic podobnego – zaprzeczyła Matylda. – Nie widziałam żadnych dzików. Widziałam tylko, że ty uciekałaś, więc wolałam nie czekać.
– Ja też uciekałem dlatego, że widziałem, jak ty uciekasz – powiedział Kikuś do Matyldy. – Co tam było?
Wszyscy spojrzeli na Klementynę. Klementyna zakłopotała się nieco.
– Nie wiem, co było – powiedziała. – Ale jeżeli dziki uciekają, to znaczy, że lepiej uciekać także.
– Czy one jeszcze ciągle uciekają? – zainteresował się Pafnucy.
Obejrzeli się wszyscy i przez chwilę słuchali. W lesie panowała cisza i spokój, słychać było tylko szelest deszczu i szum drzew. Z wysokiej gałęzi zbiegła kuna i zatrzymała się pod grubym konarem.
– Co to było? – spytała. – Dlaczego narobiliście takiego zamieszania?
– Przypuszczam, że dziki coś zobaczyły – powiedział Pafnucy. – Nikt nie wie co.
– Ptaki mogłyby nam powiedzieć – zaproponowała niepewnie Klementyna. – One zawsze wszystko wiedzą najwcześniej.
Z dziupli na innym, rosnącym w pobliżu, drzewie, dzięcioł wysunął głowę.
– Chyba straciłeś rozum – oznajmił bardzo zgorszony. – Przy tej pogodzie ptaki wybij sobie z głowy. Kto tylko może, siedzi w gnieździe albo gdziekolwiek, schowany przed deszczem. Na wiadomość poczekasz, aż przestanie padać.
– Och, to za długo! – zaprotestował Kikuś.
– Trzy dni. Najwyżej trzy i pół. Jeżeli ci się śpieszy, możesz sam iść i zobaczyć – powiedział dzięcioł i schował głowę do dziupli, bo duża kropla wody kapnęła mu na sam czubek.
– Może dzikie kaczki? – powiedziała Matylda. – One lubią wodę i deszcz.
– Dzikie kaczki to doskonały pomysł – zgodził się Pafnucy i ruszył w stronę jeziorka.
Dzikie kaczki gnieździły się na brzegu najbardziej odległym od domu wydry Marianny. Marianny deszcz, śnieg i wicher nie obchodziły wcale, bo w każdej chwili mogła się schować w wodzie, a w łowieniu ryb nie przeszkadzała jej żadna pogoda. Usłyszała liczne kroki i wystawiła głowę z jeziorka. Na widok Pafnucego szybko dała nurka, złapała jedną rybę i od razu wyniosła ją na brzeg.
– Mam wrażenie, że słyszałam jakieś odległe hałasy – powiedziała. – Czy coś się działo?
– Owszem, ale nie wiemy co – odparła Klementyna, bo Pafnucy przez chwilę był bardzo zajęty. – Dziki coś zobaczyły i uciekały. Ptaki siedzą pochowane, więc nie ma kto sprawdzić.
Pafnucy przełknął i już mógł mówić.
– Przyszło nam do głowy, że kaczki mogłyby polecieć – wyjaśnił. – Lubią deszcz. Czy nie można by ich namówić?
– Kaczki są głupie – oznajmiła Marianna stanowczo. – One się mnie boją. Myślą, że mogłabym się pomylić i złowić jakieś małe kaczątko zamiast ryby.
– Przecież jeszcze nie mają małych kaczątek? – zdziwiła się Matylda. – Dopiero siedzą na jajkach.
– No więc właśnie! Nie mają, to po pierwsze, a po drugie już nie mam co robić, tylko pchać w siebie tyle pierza! – zirytowała się Marianna. – Te ich małe kaczątka składają się z samego puchu, po co mi to! Jajko owszem, wyznaję, że zjadłabym chętnie. Ale też im się to nie podoba, siedzą na gniazdach i żadna się nie ruszy za nic w świecie!
– W takim razie nie są takie głupie, jakby się wydawało – mruknęła pod nosem Matylda.
– Ale nie rozumiem, po co wam kaczki – ciągnęła z niezadowoleniem Marianna. – Pafnucy to przecież nie było daleko? Możesz sam iść i zobaczyć albo zapytać dziki. Należało w ogóle nie szukać kaczek, tylko iść tam od razu!
– Może masz rację, ale zawsze ptaki załatwiały to najszybciej i chyba już się do tego przyzwyczaiłem – przyznał Pafnucy ze skruchą. – No dobrze, pójdę.
– Tylko zaraz wracaj! – zażądała Marianna. – Jeżeli coś było, chcę wiedzieć co!
– Pójdę z tobą – powiedział Kikuś, który też był ciekaw, co mogło przestraszyć dziki, a przy tym w towarzystwie Pafnucego prawie zupełnie przestawał się bać.
– Tylko nie zbliżaj się zanadto – powiedziała nerwowo jego matka, Klementyna. – My tu na was poczekamy.
Przemaszerowali kawał lasu i w końcu spotkali stadko dzików. Natknęli się na nie znienacka i zdziwili się obaj, i Kikuś, i Pafnucy. Wszystkie dziki stały nieruchomo i patrzyły w tę samą stronę, a na samym czele stał Eudoksjusz.
– Dzień dobry – powiedział do nich Pafnucy. – Jak się macie?
– Doskonale – odparł z roztargnieniem jeden z dzików i nawet nie odwrócił głowy.
Pafnucy wszedł w sam środek stada i zbliżył się do Eudoksjusza. Kikuś na wszelki wypadek został trochę z tyłu. Śniegu już nie było, gdzieś znikł, ale deszcz padał ciągle, z gałęzi ciekły strumyczki wody, w górze zaś szumiały i trzeszczały drzewa.
– Witaj, Eudoksjuszu – powiedział uprzejmie Pafnucy. – Co się stało? Podobno coś was przestraszyło? Co tam widzicie?
– Człowiek – odparł krótko Eudoksjusz.
Pafnucy zdziwił się ogromnie. Nigdy jeszcze nie było ludzi w tej części lasu.
– Co takiego? – spytał.
– Człowiek – powtórzył Eudoksjusz.
– Jaki człowiek? – spytał ze zdumieniem Pafnucy.
– Nie wiemy – powiedział Eudoksjusz. – Tam leży. Pafnucy dopiero teraz przestał patrzeć na Eudoksjusza i spojrzał przed siebie. Zaczął od niewłaściwej strony, więc najpierw zobaczył gęste krzaki, potem kępę jeżyn, potem gruby pień, potem wielką górę suchych gałęzi, potem potężny, olbrzymi, świeżo odłamany konar i wreszcie, pod tym konarem, kawałek człowieka. Przyjrzał się teraz porządnie i stwierdził, że człowiek rzeczywiście leży na ziemi, głowę ma zaplątaną w gałęziach, a na jego nogach spoczywa ten ogromny, gruby konar.
– Dlaczego on tam leży? – spytał z zainteresowaniem.
– Nie wiemy – odparł Eudoksjusz. – Ale węszymy, że coś jest nie w porządku.
– A kto to jest?
– Też nie wiemy.
Pafnucy wyciągnął głowę w kierunku człowieka, powęszył i również poczuł, że coś jest nie w porządku.
– Pójdę bliżej i popatrzę – zdecydował.
Ruszył ku człowiekowi, a za nim ruszyło całe stado dzików. Na końcu stada szedł ostrożnie Kikuś z wysuniętą daleko szyją, w każdej chwili gotów do ucieczki, na wszelki wypadek.