-->

Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 242
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Rozumiem, że to miało być podziękowanie. Druga sprawa jest znacznie bardziej ważna, szczególnie dla nas. Chodzi o dom Swayne'a w Manassas. Prawnik Swayne'a, a jednocześnie nasz prawnik, nie mógł nigdzie znaleźć jego osobistego notatnika. Stał na półce, oprawiony tak samo jak książki. Ten, kto go zabrał, musiał dokładnie wiedzieć, czego szuka.

– Jaki to ma związek ze mną?

– Ogrodnik był waszym człowiekiem. Umieszczono go tam, żeby wykonał swoje zadanie. Jedyny numer telefonu, jaki mu podano, to był numer DeSole'a.

– I co z tego?

– Po to, by osiągnąć cel, to znaczy upozorować w sposób przekonujący samobójstwo Swayne'a, musiał przez dłuższy czas śledzić każdy jego ruch. Sam mi to tłumaczyłeś aż do znudzenia, wyjaśniając, dlaczego zażądaliście tak potwornych pieniędzy. Nietrudno wyobrazić go sobie zaglądającego przez okno do gabinetu Swayne'a, gdzie miało nastąpić samobójstwo. Prędzej czy później wasz człowiek musiał zauważyć, że generał zdejmuje z półki tę samą książkę, zapisuje coś w niej, po czym odstawia na miejsce. Na pewno zaintrygowało go to i doszedł do wniosku, że ta książka przedstawia wielką wartość. Tak samo pomyślałbyś ty i pomyślałbym ja. A więc, gdzie ona jest?

Mafioso podniósł się powoli z kanapy.

– Posłuchaj, avvocato, znasz masę gładkich słów, które wpychasz mi jako dowody, ale my nie mamy żadnej takiej książki, a w dodatku ja mogę ci to udowodnić! Gdybym ją miał i gdyby było w niej coś, co mogłoby przypiec ci dupę, trzymałbym ją teraz o tu, w tej ręce, i podtykał ci pod nos, capisce?

– To nawet dość logiczne – przyznał starannie ubrany adwokat. Kipiący wściekłością capo wrócił na swoje poprzednie miejsce na kanapie. – Flannagan… – dodał w zamyśleniu. – Oczywiście, to musiał być Flannagan. On i ta jego cholerna fryzjerka załatwili sobie polisę ubezpieczeniową, niewykluczone, że za pomocą małego szantażu. Szczerze mówiąc, od razu się uspokoiłem. Nigdy nie będą mogli z tego skorzystać, bo natychmiast zwróciliby na siebie uwagę. Przyjmij moje przeprosiny, Louis.

– Skończyłeś już?

– Chyba tak.

– W takim razie zajmijmy się tym Żydkiem.

– O co chodzi?

– Jak ci powiedziałem, to żyła złota.

– Bez jego kartoteki daleko mu do dwudziestu czterech karatów.

– Mylisz się. – Louis pokręcił głową. – Wspomniałem już Armbrusterowi, zanim stał się dla was niewygodny, że my też mamy lekarzy, i to specjalistów w każdej dziedzinie, łącznie z tym, co nazywają "reakcjami motorycznymi" i, uważaj, "wymuszonym uruchamianiem procesów przypominania w warunkach ścisłej zewnętrznej kontroli"… Dokładnie to sobie zapamiętałem. To tak samo, jakby ci przystawili pistolet do głowy, tylko że nawet gdy by coś się stało, to nie ma ani kropli krwi.

– Przypuszczam, że opowiadasz mi o tym w jakimś konkretnym celu?

– Możesz na to postawić swoją kartę członka klubu golfowego. Właśnie przenosimy doktorka do specjalnego domu opieki w Pensylwanii, gdzie trafiają tylko najbogatsi starcy, żeby w spokoju wyciągnąć nogi.

– Zapewne jest tam doskonałe wyposażenie, świetnie wyszkolony personel, a teren patrolują uzbrojeni strażnicy…

– Jasne. Sporo ludzi z waszej sfery decyduje się…

– Lepiej przejdź od razu do rzeczy – przerwał mu adwokat, spoglądając na złotego roleksa. – Mam niedużo czasu.

– Znajdź go trochę, bo warto. Według tego, co mówią moi specjaliści – zwracam ci uwagę, że specjalnie użyłem słowa "moi" – nasz pacjent jest co czwarty lub piąty dzień "wystrzeliwany na Księżyc" – Bóg mi świadkiem, że to ich określenie, nie moje. W przerwach opiekują się nim najlepiej, jak tylko można, karmią, pozwalają się wysypiać, badają i w ogóle… Musimy bardzo dbać o nasze ciała, czyż nie tak, avvocato?

– Niektórzy grywają w tym celu w squash [3] .

– Proszę mi wybaczyć, panie Park Avenue, ale ja nie gram w dynię, tylko ją jadam.

– Te różnice kulturowe i językowe… Wciąż dają się we znaki, prawda?

– Owszem, ale to nie pańska wina, consigliere.

– Istotnie. Zwykle ludzie tytułują mnie adwokatem.

– Daj mi trochę czasu. U nas byłbyś consigliere.

– Zostało nam zbyt mało życia, Louis. Powiesz, o co ci chodzi, czy mam iść?

– Powiem, panie adwokacie… A więc, za każdym razem, kiedy Żydek "leci na Księżyc", jak mówią moi specjaliści, jest w nie najgorszej formie, zgadza się?

– Przypuszczam, że to raczej periodyczne nawroty pozorów normalności, ale nie jestem lekarzem.

– Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pieprzysz, ale ja też nie jestem lekarzem, więc zdam się na moich specjalistów. Otóż za każdym razem, kiedy go szprycują, podsuwają mu jedno nazwisko za drugim. Większość nic dla niego nie znaczy, ale wreszcie trafia się jedno, potem drugie i trzecie. Robią wtedy coś, co nazywają sondą – wyciągają z niego po kawałeczku informacje na temat tego faceta, żeby mieć coś, czym można by go nastraszyć, gdyby zaszła taka konieczność. Nie zapominaj, że żyjemy w nerwowych czasach, a doktorek leczy najgrubsze ryby w Waszyngtonie, wszystko jedno, z rządu czy nie. I co pan o tym myśli, panie adwokacie?

– To rzeczywiście niezwykłe – wycedził gość, nie spuszczając oka z capo supremo. – Mimo wszystko znacznie lepsza byłaby jego kartoteka.

– Jak już wspomniałem, pracujemy nad tym, ale będziemy jeszcze potrzebować trochę czasu, a to jest teraz, immediato. Powinien dotrzeć do Pensylwanii za kilka godzin. Chcesz ubić interes? Tylko ty i ja, nikt więcej.

– O co chodzi? O coś, czego nie masz i być może nigdy nie będziesz miał?

– Daj spokój! Za kogo mnie uważasz?

– Jestem pewien, że nie chciałbyś wiedzieć…

– Przestań chrzanić. Powiedzmy, że spotkamy się za dzień lub dwa, a może za tydzień, i wtedy dostarczę ci listę ludzi, którzy mogliby cię interesować, a o których będę miał informacje… takie, jakich nie dałoby się uzyskać w żaden tradycyjny sposób. Wybierzesz jednego lub dwóch, albo żadnego, więc niczym nie ryzykujesz. Umowa jest tylko między nami dwoma. Oprócz nas sprawę będą znać tylko mój główny specjalista i asystent. Oni nie znają ciebie, a ty ich.

– Robota na boku, jak dawniej?

– Nie jak dawniej, tylko jak teraz. Wysokość zapłaty uzależnię od wagi informacji. Może to będzie zaledwie tysiąc lub dwa, może dwadzieścia, a może zupełnie gratis, któż to może powiedzieć? Będę grał fair, bo zależy mi na tobie, capisce?

– To bardzo interesujące.

– Wiesz, co myśli mój specjalista? Że moglibyśmy rozpocząć działalność na własną rękę, tylko najpierw trzeba by dogadać się z paroma łebskimi facetami, najlepiej, żeby mieli znajomości w Senacie albo nawet w Białym Domu…

– Rozumiem, ale muszę już iść – przerwał mu prawnik, wstając z fotela. – Przynieś mi tę listę, Louis.

Ruszył w kierunku niewielkiego, wyłożonego marmurem przedpokoju.

– Nie miał pan ze sobą teczki, signor avvocato? – zapytał capo, podnosząc się z kanapy.

– Żeby uruchomić alarm, który masz zainstalowany przy wejściu?

– Cóż zrobić, świat jest pełen przemocy…

– Pierwsze słyszę.

Kiedy prawnik opuścił apartament, zamykając za sobą drzwi, Louis rzucił się do biurka, o mało nie zwalając z niego staromodnego, wykonanego z kości słoniowej telefonu. Jak zwykle minęło trochę czasu, zanim zdołał zdjąć jedną ręką słuchawkę, przytrzymać nią podstawkę, a drugą wykręcić numer.

– Cholerny rupieć! – mruknął. – Cholerny, pieprzony dekorator… To ty, Mario?

– Witaj, Lou – odparł przyjemny głos z New Rochelle. – Na pewno dzwonisz, żeby złożyć życzenia urodzinowe Anthony'emu?

– Komu?

– Mojemu małemu. Kończy dzisiaj piętnaście lat, czyżbyś zapomniał? Cała rodzina jest teraz w ogrodzie. Bardzo nam ciebie brakuje, kuzynie. Lou, żebyś widział nasz ogród w tym roku! Jestem prawdziwym artystą.

– Niewykluczone, że także kimś jeszcze.

– Proszę?

– Kup Anthony'emu prezent i prześlij mi rachunek. Może być jakaś dziwka, bo to już przecież mężczyzna.

– Jesteś niemożliwy, Lou. Wiesz, mam tyle spraw…

– Teraz jest ważna tylko jedna sprawa, Mario, i lepiej, żebyś powiedział mi prawdę, bo jak nie, to ją z ciebie wyciągnę!

W słuchawce zapadła na chwilę cisza.

– Nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie, cugino – rozległ się wreszcie przyjemny głos płatnego mordercy.

– Może tak, a może nie. Z posiadłości tego generała w Manassas zginęła książka. Bardzo cenna książka.

– A więc jednak to zauważyli?

– Do cholery, masz ją?!

– Miałem, Lou. Chciałem dać ci ją w prezencie, ale nic z tego nie wyszło.

– Jak to? Zostawiłeś ją w taksówce czy co?

– Nie, ratowałem swoje życie. Ten wariat Webb porozrzucał wszędzie flary i walił do mnie na podjeździe jak na strzelnicy. Drasnął mnie, a kiedy upadłem, ta cholerna książka wyleciała mi z ręki. Właśnie wtedy przyjechała policja, więc tylko ją podniósł i popędził do bramy.

– Więc Webb ją ma?

– Chyba tak.

– Święty Jezu na trampolinie!…

– Coś jeszcze, Lou? Właśnie zapalamy świeczki na torcie.

– Tak. Mario, chyba będę cię potrzebował w Waszyngtonie. Chodzi o ważniaka bez stopy, ale za to z książką.

– Chwileczkę, cugino, przecież znasz moje zasady, prawda? Zawsze miesiąc przerwy między zleceniami. Ile czasu zajęło mi Manassas? Sześć tygodni, prawda? A w maju, w Key West, ile to było? Trzy, prawie cztery tygodnie. Nie wolno mi dzwonić, nie wolno mi wysłać głupiej kartki… Nie, Lou, potrzebuję tego miesiąca. Jestem to winien Angie i dzieciom. Nie mam zamiaru być ojcem na przychodne. Muszą mieć wzorową rodzinę, rozumiesz?

– Zacznij pisać poradniki! – parsknął wściekle Louis i odwiesił z trzaskiem słuchawkę po to tylko, by zaraz złapać aparat, który przewrócił się na biurko; na żółtawej obudowie pojawiła się wyraźna rysa.

– Najlepszy fachowiec w branży, a ma fioła… – mruknął capo supremo, wykręcając kolejny numer. Kiedy z drugiej strony ktoś podniósł słuchawkę, gniew natychmiast zniknął z jego głosu. – Witaj, Frankie. Jak się miewa mój najbliższy przyjaciel?

1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название