To?samo?? Bournea
To?samo?? Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nikt jej nigdy nie usłyszy – powiedział Abbott, kończąc temat. – Chcę, żeby pan poznał Elliota Stevensa. Chyba nie muszę panu mówić, kto to jest. Webb – Stevens. Stevens – Webb.
– To brzmi jak nazwa kancelarii adwokackiej – rzekł Stevens zbliżając się z wyciągniętą ręką. – Miło mi pana poznać. Miał pan dobra podróż?
– Wolałbym samolot wojskowy. Nie cierpię tych cholernych linii lotniczych. Myślałem, że celnik na lotnisku Kennedy’ego potnie mi podszewkę walizki.
– Wygląda pan zbyt dostojnie w tym mundurze – roześmiał się Mnich. – Dlatego biorą pana za przemytnika.
– Dalej nie rozumiem sensu występowania w mundurze – powiedział major, niosąc teczkę do długiego składanego stołu pod ścianą i odpinając nylonową żyłkę od paska.
– Nie muszę panu chyba mówić – rzekł Abbott – że najwyższą tajność uzyskuje się często przez ostentacyjną jawność. Oficer wywiadu wojskowego grasujący akurat teraz po Zurychu w cywilu mógłby wywołać zaniepokojenie.
– To ja też nie rozumiem – powiedział doradca Białego Domu stając obok Webba przy stole i przyglądając się manewrom majora z żyłką i zamkiem. – Czy jawna obecność nie wzbudza jeszcze większych podejrzeń? Przecież chyba sama idea tajniaków zakłada mniejsze prawdopodobieństwo ujawnienia.
– Wyjazd Webba do Zurychu to była rutynowa kontrola konsularna, przewidziana w planach G-2. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do charakteru tych wyjazdów; są tym, czym są. Ustanawianie nowych źródeł, opłacanie informatorów. Rosjanie robią to stale; nawet się nie fatygują, żeby to ukrywać. My też nie, szczerze mówiąc.
– Ale to nie był powód jego podróży – rzekł Stevens, który zaczynał rozumieć. – Tak więc jawność kryje niejawność.
– Właśnie.
– Może panu pomóc? – Doradca prezydenta był wyraźnie zaintrygowany teczką.
– Dzięki – powiedział Webb. – Proszę tylko wyciągnąć żyłkę. Stevens spełnił życzenie.
– Zawsze myślałem, że to jest łańcuszek na nadgarstku – powiedział.
– Za dużo rąk zostało w ten sposób odciętych – wyjaśnił major, uśmiechając się na widok miny człowieka z Białego Domu. – W żyłce jest drut stalowy. – Odczepił teczkę i otworzył ją na stole, rozglądając się po wytwornej bibliotece. Na końcu pokoju były dwie pary drzwi balkonowych, które zapewne wiodły do ogrodu, a przez grube szyby widać było zarys wysokiego muru z kamienia. – A więc to jest Treadstone-71. Nie tak je sobie wyobrażałem.
– Zaciągnij zasłony, Elliot, dobrze? – powiedział Abbott. Doradca prezydenta wykonał polecenie. Abbott podszedł do szafy bibliotecznej, otworzył znajdujący się pod nią schowek i sięgnął w głąb. Rozległ się cichy warkot; cała biblioteczka wyjechała ze ściany i powoli obróciła się w lewo. Po drugiej stronie znajdowała się elektroniczna konsola radiowa, jedna z najwymyślniejszych, jakie Gordon Webb widział. – Czy to bardziej odpowiada pańskim wyobrażeniom? – spytał Mnich.
– O Jezu… – major gwizdnął przyglądając się tarczom, gałkom, połączeniom kabli i przyrządom wbudowanym w tablicę. Wojenne pomieszczenia operacyjne Pentagonu zawierały urządzenia znacznie bardziej skomplikowane, ale to równało się większości dobrze wyposażonych stacji wywiadowczych – w miniaturze.
– Ja też bym gwizdnął – powiedział Stevens stojąc przed gruba zasłona. – Ale pan Abbott już wcześniej zrobił dla mnie pokaz. To tylko początek. Jeszcze pięć guzików i mamy bazę Dowodzenia Strategicznego Lotnictwa w Omaha.
– Te same guzik i zamieniają to pomieszczenie z powrotem w uroczą bibliotekę w East Side.
Stary człowiek sięgnął do wnętrza schowka – w ciągu paru sekund olbrzymią konsolę zastąpiła szafa biblioteczna. Następnie przeszedł do sąsiedniej szafy, otworzył znajdujące się pod nią drzwiczki i również włożył rękę do środka. Znów rozległo się warczenie; biblioteka odsunęła się na bok i wkrótce jej miejsce zajęły trzy szafy na akta. Mnich wyjął klucz i wysunął szufladę.
– Ja się nie zgrywam, Gordon. Jak skończymy, chcę, żeby pan to przejrzał. Pokażę panu wyłącznik, którym uruchomi pan odpowiedni mechanizm i to wszystko się schowa. Gdyby były jakieś problemy, nasz gospodarz się tym zajmie.
– Czego mam szukać?
– Dojdziemy do tego; na razie chcę posłuchać o Zurychu. Czego się pan dowiedział?
– Przepraszam pana, panie Abbott – przerwał Stevens. – Jeśli nie nadążam, to dlatego, że wszystko jest dla mnie nowe. Ale myślałem o czymś, co pan powiedział przed chwilą o wyjeździe majora Webba.
– Mianowicie?
– Powiedział pan, że wyjazd był w planie G-2.
– Tak jest.
– Czemu? Jawna obecność majora miała zaniepokoić Zurych, a nie Waszyngton. A może nie?
Mnich uśmiechnął się.
– Rozumiem, dlaczego prezydent pana trzyma. Nie mieliśmy nigdy wątpliwości co do tego, że Carlos wkupił się w jedno czy dwa – a może nawet dziesięć środowisk w Waszyngtonie. Wynajduje ludzi niezadowolonych i proponuje im to, czego nie mają. Taki Carlos nie może istnieć bez ludzi tego rodzaju. Niech pan pamięta, że on nie handluje po prostu śmiercią, on sprzedaje tajemnice państwowe, i to zbyt często Rosjanom, choćby tylko po to, żeby im dowieść, że się go zbyt pochopnie pozbyli.
– Prezydent będzie chciał to wiedzieć – stwierdził doradca. – To by wiele wyjaśniało.
– Dlatego pan tu jest, tak? – rzekł Abbott
– Sądzę, że tak.
– I to jest właśnie moment, żeby zacząć o Zurychu – powiedział Webb, przenosząc swoją teczkę na fotel na wprost szaf na akta. Usiadł, rozłożył akta wewnątrz teczki i wyjął kilka arkuszy papieru. – Pan może nie mieć wątpliwości co do pobytu Carlosa w Waszyngtonie, ale ja mogę to potwierdzić.
– Gdzie? Treadstone?
– Na to nie ma wyraźnego dowodu, ale nie można tego wykluczyć. Dotarł do fiche . Zmienił dane.
– O Boże, jak?
– Jak – mogę tylko zgadywać; kto – wiem.
– Kto?
– Niejaki Koenig. Jeszcze trzy dni temu kierował działem weryfikacji wstępnej w Gemeinschaft Bank.
– Trzy dni temu? A gdzie jest teraz?
– Nie żyje. Dziwny wypadek na drodze, którą jeździł dzień w dzień. Mam tu raport policyjny; kazałem go przetłumaczyć. – Abbott wziął papiery i usiadł na krześle obok; Elliot Stevens w dalszym ciągu stał.
Webb mówił dalej:
– … Jest w tym coś bardzo ciekawego. Nic, o czym byśmy nie wiedzieli, ale widzę tu pewien trop, którym chciałbym pójść.
– Mianowicie? – spytał Mnich czytając.
– Tu jest opis wypadku. Zakręt, prędkość pojazdu, wyraźne zjechanie z drogi dla uniknięcia zderzenia.
– To jest na końcu. Wzmianka o zabójstwie w Gemeinschaft. Dwa tygodnie temu wyskakiwaliśmy ze skóry z tego powodu.
– Naprawdę? – Abbott odwrócił stronę.
– Niech pan spojrzy. Kilka ostatnich zdań. Rozumie pan, o czym mówię?
– Niezupełnie – odpowiedział Abbott marszcząc czoło. – To jest jedynie stwierdzenie, że Koenig był zatrudniony w Gemeinschaft, gdzie ostatnio miało miejsce zabójstwo… i że był świadkiem początkowej strzelaniny. To wszystko.
– Nie uważam, żeby to było wszystko – powiedział Webb. – Sądzę, że było tam coś więcej. Ktoś próbował zadać pytanie, ale pozostało ono w zawieszeniu. Chciałbym wiedzieć, kto z policji w Zurychu sporządzając raporty używa czerwonego ołówka. Mógł to być człowiek Carlosa; wiemy, że ma tam kogoś.
Mnich odchylił się do tyłu, ciągle z marsem na czole.
– Przyjmijmy, że ma pan rację, czemu więc nie opuszczono całej wzmianki?
– Zbyt oczywista. Zabójstwo miało miejsce, a Koenig był świadkiem; oficer śledczy, który pisał raport, miałby prawo pytać, dlaczego jej brakuje.
– Ale gdyby podejrzewał jakiś związek, to czy nie zaniepokoiłoby go, że pewne rzeczy zostały pominięte?
– Niekoniecznie. Mówimy o banku w Szwajcarii. Pewne obszary są nienaruszalne, jeżeli nie ma dowodu.
– Nie zawsze. Rozumiem, że miał pan duże sukcesy, jeśli chodzi o prasę?
– Nieoficjalnie. Odwołałem się do dziennikarskiej pazerności na sensację i – chociaż cholernie mało brakowało, żeby przypłacił to życiem – Walther Apfel częściowo potwierdził mi tę historię.
– Przepraszam – powiedział Elliot Stevens. – Myślę, że w tym miejscu powinien wkroczyć Gabinet Prezydenta. Zakładam, na podstawie gazet, że mówi pan o Kanadyjce.
– Niezupełnie. Ta rzecz się już wymknęła; nie mogliśmy zatrzymać publikacji. Carlos ma dojście do policji w Zurychu, która wydała raport. Myśmy go po prostu ubarwili, wyolbrzymili, i powiązaliśmy tę Kanadyjkę z równie fałszywą historią o milionach skradzionych z Gemeinschaft. – Webb przerwał i spojrzał na Abbotta. – To jest coś, o czym powinniśmy pomówić; mimo wszystko może to nie jest sfałszowane.
– Nie mogę w to uwierzyć – rzekł Mnich.
– A ja nie chcę w to uwierzyć – odparł major. – Nigdy.
– Czy możemy się trochę cofnąć? – spytał doradca Białego Domu siadając naprzeciw oficera. – Muszę mieć całkowitą jasność w tej sprawie.
– Zaraz wszystko wytłumaczę – wtrącił Abbott widząc zdumienie na twarzy Webba. – Elliot jest tu na polecenie prezydenta. Chodzi o zabójstwo na lotnisku w Ottawie.
– Jest to piekielny kociokwik – przyznał otwarcie Stevens. – Premier, cholera, prawie powiedział prezydentowi, żebyśmy zabierali się z naszymi bazami z Nowej Szkocji. Cholerny Kanadyjczyk!
– Jak się to skończyło? – spytał Webb.
– Bardzo źle. Wiedzą tylko tyle, że wyższy urzędnik w departamencie finansów dyskretnie wypytywał o nie figurującą w żądnym spisie firmę amerykańską i został za to zabity. Sprawę pogorszyło jeszcze to, że wywiadowi kanadyjskiemu kazano trzymać się od tego z daleka; była to ściśle tajna operacja Stanów Zjednoczonych.
– Kto to, u diabła, zrobił?
– Obił mi się chyba o uszy Żelazny Zad – powiedział Mnich.
– Generał Crawford? Głupi sukinsyn… Głupi sukinsyn z żelaznym zadem!
– Wyobraża pan sobie? – wtrącił się Stevens. – Ich człowiek został zabity, a my mamy czelność im mówić, żeby się trzymali z daleka.
– Miał rację, oczywiście – poprawił Abbott. – Należało to zrobić szybko; nie było miejsca na nieporozumienia. Trzeba to było natychmiast wyciszyć – szok był obezwładniający. Dało mi to czas, żeby się porozumieć z MacKenziem Hawkinsem – Mac i ja pracowaliśmy razem w Birmie; teraz Mac jest na emeryturze, ale go słuchają. Obecnie współpracują, i to jest ważne, prawda?