Ostatni szpieg Hitlera
Ostatni szpieg Hitlera читать книгу онлайн
Rok 1944. Trwaj? przygotowania aliant?w do utworzenia drugiego frontu we Francji. Angielski wywiad wpada na trop g??boko zakonspirowanej siatki niemieckich szpieg?w, dzia?aj?cej na terenie Wielkiej Brytanii. Jej zadanie: zdoby? informacje o miejscu i terminie inwazji Wojsk Sprzymierzonych na Europ?. Na czele siatki stoi Catherine Blake – m?oda kobieta, bez skrupu??w morduj?ca ka?dego, kto m?g?by odkry? jej to?samo??. Przeciwnikiem jej jest Alfred Vicary.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Czy w regule: „Wiesz tylko to, co musisz wiedzieć" mieści się też zwodzenie współpracowników?
– Nie użyłbym tu słowa „zwodzenie". – Boothby wymówił ten wyraz tak, jakby był wulgaryzmem. – Po prostu oznacza to, że ze względów bezpieczeństwa pracownik musi wiedzieć wyłącznie to, co mu pomoże w wykonaniu zadania.
– A co pan powie na wyraz „kłamstwo"? Czy tego słowa już by pan użył?
Rozmowa zdawała się sprawiać Boothby'emu fizyczny ból.
– Moim zdaniem czasem trzeba być nie do końca szczerym ze swym podwładnym i w ten sposób osłaniać akcję, którą prowadzi ktoś inny. To pana chyba nie dziwi, prawda?
– Oczywiście, że nie, sir Basilu. – Vicary zawahał się, zastanawiając się, czy utrzymać ten ton rozmowy czy też go zmienić. – Po prostu ciekawiło mnie, dlaczego pan mnie oszukał, twierdząc, że nie czytał akt Kurta Vogla.
Krew odpłynęła Boothby'emu z twarzy. Vicary widział, jak generał zaciska i otwiera w kieszeniach pięści. Cóż, obrał ryzykowną taktykę, ryzykował, że poleci głowa Grace Clarendon. Po jego wyjściu Boothby może zadzwonić do Nicholasa Jago z archiwum i zażądać wyjaśnień. Jago z pewnością się domyśli, że źródłem przecieku była Grace Clarendon. To poważne oskarżenie, kobieta może stracić pracę. Ale Vicary założyłby się, że nie tkną Grace, bo w ten sposób by potwierdzili prawdziwość jej informacji. Modlił się w duchu, by się nie okazało, że się pomylił.
– Szuka pan kozła ofiarnego, co, Alfredzie? Kogoś, na kogo pan zrzuciłby winę za swoją nieudolność w rozwiązaniu sprawy? Kto jak kto, ale pan powinien zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiej postawy. W historii aż się roi od słabeuszy, którzy musieli koniecznie znaleźć sobie kozła ofiarnego.
A ty nie odpowiadasz na moje pytanie – pomyślał Vicary. Wstał.
– Dobranoc, sir Basilu.
Boothby milczał. Vicary ruszył do drzwi.
– Jeszcze jedno – odezwał się w końcu generał. – Nie wydaje mi się, żebym musiał panu przypominać, ale na wszelki wypadek to zrobię. Nie dysponujemy nieograniczonym czasem. Wkrótce, jeśli nadal nie będzie postępów w poszukiwaniach, będziemy zmuszeni… no, do zmian. Zdaje pan sobie z tego sprawę, prawda, Alfredzie?
Rozdział siedemnasty
Londyn
Kiedy weszli do restauracji Grill w Savoyu, orkiestra zaczęła grać „And a Nightingale Sang on Berkeley Square". Była to dość kiepska wersja – za mało płynna, trochę za szybka – ale melodia i tak się obroniła. Jordan bez słowa wziął Catherine za rękę i ruszyli na parkiet. Okazał się doskonałym tancerzem – wyrobionym, pewnym – i mocno ją tulił do siebie. Jako że zjawił się prosto z pracy, miał na sobie mundur. Przyniósł również teczkę, ale widać nie było w niej nic ważnego, bo zostawił ją przy stoliku. Mimo to nie spuszczał jej prawie z oka.
Po pewnym czasie Catherine coś zauważyła: wszyscy w sali im się przyglądali. Fatalnie to na nią działało. Od sześciu lat robiła, co było w jej mocy, by nikt nie zwracał na nią uwagi. A teraz tańczy z oszałamiająco przystojnym amerykańskim oficerem w najlepszym londyńskim hotelu. Miała wrażenie, że jest naga, wystawiona na cios, a jednocześnie czerpała dziwną satysfakcję z tego, że wreszcie robi coś zupełnie normalnego.
Niewątpliwie jej wygląd miał pewien związek z uwagą, jaką na siebie zwracali. Zobaczyła to przed kilku minutami w oczach Jordana, gdy weszli do baru. Dziś wieczorem wyglądała olśniewająco. Ubrała się w sukienkę z czarnej krepy, z głębokim wycięciem na plecach i dekoltem odsłaniającym linię biustu. Rozpuszczone włosy spięła z tyłu elegancką cenną klamerką, na szyi zawiesiła dwa sznury pereł. Starannie się umalowała. Jakość wojennych kosmetyków pozostawiała wiele do życzenia, ale ona nie potrzebowała dużo: odrobina szminki do podkreślenia pełnych warg, nieco różu do zaakcentowania wyrazistych kości policzkowych, troszeczkę tuszu na oczy. Nie czerpała szczególnej satysfakcji ze swego wyglądu. O swojej urodzie zawsze myślała beznamiętnie, tak jak się myśli o ulubionej porcelanowej zastawie i starym, cennym kobiercu. Ale istotnie od bardzo dawna nie weszła do lokalu z poczuciem, że wszyscy się za nią oglądają. Bo zauważali ją i mężczyźni, i kobiety. Mężczyźni z trudem nad sobą panowali, by nie rozdziawić ust, kobiety powściągały gniewny grymas.
– Zauważyłaś, że wszyscy w tej sali się na nas gapią? – odezwał się Jordan.
– Owszem, zauważyłam. Przeszkadza ci to?
– Skądże. – Przyciągnął ją jeszcze bliżej, by móc jej spojrzeć w oczy. – Od bardzo dawna tak się nie czułem, Catherine. I pomyśleć, że musiałem przyjechać aż do Londynu, by cię znaleźć.
– Cieszę się, że przyjechałeś.
– Mogę się do czegoś przyznać?
– Jak najbardziej.
– Wczoraj po twoim odejściu prawie nie zmrużyłem oka. Uśmiechnęła się i przytuliła do niego, tak że jej usta znalazły się tuż przy jego uchu.
– Ja też się do czegoś przyznam. Wcale wczoraj nie spałam.
– O czym myślałaś?
– Ty najpierw powiedz.
– Myślałem, jak bardzo żałuję, że sobie poszłaś.
– Mnie nękały podobne myśli.
– Myślałem, że chciałbym cię pocałować.
– Wydawało mi się, że cię pocałowałam.
– Nie odchodź dziś w nocy.
– Musiałbyś mnie chyba siłą wyrzucić, sarna nie wyjdę.
– Tego nie musisz się obawiać.
– Wiesz, chciałabym, żebyś mnie pocałował. Tu, teraz, Peterze.
– A co z tymi ludźmi, którzy się na nas patrzą. Co sobie pomyślą?
– Nie jestem pewna. Ale to Londyn, czterdziesty czwarty rok. Wszystko się może zdarzyć.
– Z gratulacjami od dżentelmena przy barze – powiedział kelner, otwierając butelkę szampana, ledwo siedli przy stoliku.
– Czy ten dżentelmen się jakoś przedstawił? – spytał Jordan. – Nie był łaskaw, proszę pana.
– A jak wyglądał?
– Jak opalony rugbista, proszę pana.
– Oficer amerykańskiej marynarki wojennej?
– Zgadza się.
– Shepherd Ramsey.
– Ów dżentelmen pragnie się do państwa przyłączyć na kieliszeczek.
– Proszę mu powiedzieć, że dziękujemy za szampana, a resztę niech sobie wybije z głowy.
– Oczywiście, proszę pana.
– Co to za Shepherd Ramsey? – spytała Catherine po odejściu kelnera.
– Shepherd Ramsey to mój najstarszy, najukochańszy przyjaciel na świecie. Kocham go jak brata.
– To dlaczego nie chcesz, żeby się do nas przyłączył?
– Bo po raz pierwszy w dorosłym życiu chciałbym zrobić coś bez niego. Zresztą, nie chcę się tobą dzielić.
– To dobrze, bo ja nie chcę się dzielić tobą. – Catherine uniosła kieliszek. – Za nieobecność Shepherda.
Jordan się roześmiał.
– Za nieobecność Shepherda. Stuknęli się kieliszkami.
– I za zaciemnienie, bez którego bym na ciebie nie wpadła – dodała Catherine.
– Za zaciemnienie. – Jordan się zawahał. – Wiem, że to prawdopodobnie zabrzmi jak frazes, ale nie mogę od ciebie oderwać wzroku.
Catherine uśmiechnęła się i pochyliła nad stolikiem.
– Nie chcę, żebyś ode mnie odrywał wzrok, Peterze. Jak sądzisz, dlaczego włożyłam tę sukienkę?
– Mam lekką tremę.
– Ja też, Peterze.
– Wyglądasz tak pięknie, leżąc w blasku księżyca.
– Ty też wyglądasz pięknie.
– Nie. Moja żona…
– Przepraszam. Ale po prostu nigdy nie widziałam mężczyzny równie pięknego jak ty. Postaraj się na chwilę zapomnieć o swojej żonie.
– To bardzo trudne, ale dzięki tobie staje się odrobinę łatwiejsze.
– Wyglądasz jak posąg, klęcząc tak przy mnie.
– Bardzo stary, rozpadający się posąg.
– Cudowny posąg.
– Nie mogę przestać cię dotykać… ich dotykać. Są takie piękne. Marzyłem, żeby ich dotknąć, od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem.
– Możesz je pieścić mocniej. To nie boli.
– Tak?
– O, Boże! Tak, Peterze, właśnie tak. Ale ja też chcę cię pieścić.
– Co za wspaniałe uczucie, gdy tak robisz.
– Naprawdę?