-->

Martwy Az Do Zmroku

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Martwy Az Do Zmroku, Harris Charlaine-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Martwy Az Do Zmroku
Название: Martwy Az Do Zmroku
Автор: Harris Charlaine
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 216
Читать онлайн

Martwy Az Do Zmroku читать книгу онлайн

Martwy Az Do Zmroku - читать бесплатно онлайн , автор Harris Charlaine

Czytaj?c Martwego a? do zmroku zaczynasz wyobra?a? sobie autork? powie?ci, Charlaine Harris, jako ukochane dziecko Laurell K. Hamilton i Joego R. Lansdale'a – mo?e z Tany? Huff i P. N. Elrodem jako rodzicami chrzestnymi. A jednak "humorystyczny wampirzy krymina? z elementem romantycznym" Harris jest nie tylko kolejn? mroczn? igraszk? z naszym ulubionym motywem nieumar?ych. Otrzymujemy r?wnie? opowie?? o parze odmie?c?w pr?buj?cych znale?? sobie miejsce w ?wiecie, i o ich zwi?zku, kt?ry nie jest ?atwy ani dla niej, ani dla niego.

W ?wiecie Harris wampiry stanowi? mniejszo?? spo?eczn?, kt?ra niedawno otrzyma?a prawa obywatelskie. Ich nierozcie?czona krew sta?a si? niezwykle poszukiwanym lekarstwem. Na czarnym rynku fiolka wampirzego p?ynu ?yciowego – kt?ry podobno "tymczasowo ?agodzi symptomy pewnych chor?b i zwi?ksza potencj? seksualn?, b?d?c czym? w rodzaju skrzy?owania prednizonu z viagr?" – kosztuje dwie?cie dolar?w. Odk?d prawnie uznano nieumar?ych, kelnerka Sookie Stackhouse wyra?nie mia?a nadziej?, ?e kto? taki zjawi si? w ma?ym p??nocnoluizja?skim miasteczku Bon Temps. Jest wi?c po prostu zachwycona, kiedy wysoki, ciemnow?osy, przystojny, blady wampir siada przy jednym z jej stolik?w. Jednak dziewczyny nie poci?ga wcale nie?miertelno?? wampira ani nawet jego zmys?owa atrakcyjno??. Wydaje si? za to urzeczona faktem, ?e nie potrafi czyta? mu w my?lach. Sookie bowiem, wyobra?cie sobie, jest telepatk?. Dar, kt?ry sama nazywa upo?ledzeniem, utrudnia jej ?ycie, a zw?aszcza spotkania z m??czyznami (mimo i? jest atrakcyjn? dwudziestopi?cioletni? blondynk?). W?a?ciwie wszyscy w mie?cie nazywaj? j? stukni?t?. Czasami, atakowana przez setki natr?tnych, cudzych my?li, sama si? uwa?a wariatk?.

Sookie jest bohaterk? zupe?nie niepodobn? do Buffy, wi?c ratuje ?wie?o poznanego wampira – wampira Billa, tak, naprawd?! – przed par? ludzi chc?cych osuszy? go z cennej krwi. W?a?nie wtedy odkrywa, ?e nie "s?yszy" ani jednej my?li Billa. Fakt ten wystarczy, by Sookie poczu?a do wampira sympati?. C??, niekt?rym zwi?zkom trzeba by?o na pocz?tek nawet mniej.

Okazuje si?, ?e korzenie Billa si?gaj? Bon Temps, ?e wr?ci? tu i zamierza si? osiedli? w rodzinnej posiad?o?ci, kt?r? w?a?nie odziedziczy?. W dodatku, walczy? w wojnie domowej, a wampirem zosta? w roku 1870. Fakty te zachwycaj? babci? Sookie, oddan? cz?onkini? lokalnego klubu Potomk?w Wybitnych Poleg?ych. Bill mo?e dostarczy? klubowi szczeg???w, dzi?ki kt?rym babcia i inni cz?onkowie znajd? si? w "genealogicznym si?dmym niebie".

Jednak szcz??cie nie tak prosto osi?gn??. Gdy zamordowano dwie m?ode kobiety, a na ich udach koroner znajduje ?lady k??w, podejrzenie pada na wampiry, czyli tak?e (a mo?e przede wszystkim) na Billa. Morderc? m?g?by te? by? Jason, seksowny brat Sookie, kt?ry uwielbia kobiety, cho? lubi tak?e lekk? perwersj?. Bill i Sookie (z niejak? pomoc? pewnego wampira imieniem Bubba) musz? si? zmieni? w detektyw?w, rozwi?za? zbrodnie i znale?? prawdziwego przest?pc?. Tak si? to zaczyna…

"Pierwszorz?dny krymina?… Przekonuj?cy i zadziwiaj?cy". "The Washington Post Book World"

"Dobrze napisany i niezwykle interesuj?cy… Wielka rzecz". "The Boston Glob"

"Atmosfera ksi??ek Harris nawi?zuje do czarnego krymina?u oraz powie?ci detektywistycznej… Fabu?? stanowi ?wietnie skonstruowana historia, kt?ra si?ga pod powierzchni? ma?omiasteczkowego ?ycia". "Fort Lauderdale Sun-Sentinel"

"Frapuj?ca". "Minneapolis Star Tribune"

"Opowie?ci Harris na przemian czaruj? i mro?? czytelnikowi krew w ?y?ach. Z t? trudn? kombinacj? autorka radzi sobie bez problem?w, wr?cz doskonale". Carolyn G. Hart

"Styl Harris ma urok i lekko??, kt?re przypominaj? styl powie?ci Anne Tyler… Jest oryginalny i zadziwiaj?cy. Niezwyk?ego smaku tej ksi??ce dodaj? nawi?zania do powie?ci gotyckiej". "The Christian Science Monitor"

"Nadzwyczajna". "Library Journal"

"Styl Harris jest gaw?dziarski, zawsze przymilny, "tylko mi?dzy nami dziewczynami". "Kirkus Reviews"

"Charlaine Harris to imi? i nazwisko, kt?re trzeba zapami?ta?". "Macon Telegraph and News"

"Doskona?e powie?ci… Harris inaczej opowiada o morderstwach". "Mystery News"

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 52 53 54 55 56 57 58 59 60 ... 70 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– I powiedział ci, że kotkę uduszono – wtrącił szeryf powoli.

– Tak.

– Znalazłaś więzy?

– Nie. Nie widziałam nawet, czym została związana.

– Co z nią zrobiłaś?

– Zakopaliśmy ją.

– To był twój pomysł czy pana Comptona?

– Mój.

„Cóż innego mieliśmy zrobić z Tiną?” – zastanowiłam się.

– Możemy pojechać i wykopać twoją kotkę. Mając więzy i kota, moglibyśmy sprawdzić, czy zwierzę uduszono podobną metodą, co zamordowane kobiety, Dawn i Maudette – tłumaczył nieudolnie Dearborn.

– Przepraszam, ale nie myślałam o tym.

– Dobrze, nie ma to teraz zbytniego znaczenia. Skoro nie masz więzów.

– No cóż, do widzenia. – Odłożyłam słuchawkę, prawdopodobnie rzucając ją nieco zbyt mocno, niż było trzeba. Mój szef uniósł brwi. – Bud to palant – oświadczyłam.

– To niezły policjant – odparł Sam spokojnie. – Po prostu nikt z nas nie jest przyzwyczajony do tak straszliwych morderstw w naszej okolicy.

– Masz rację – przyznałam po chwili. – Zdenerwowałam się trochę, bo Bud ciągle mówił o więzach, jakby dopiero co nauczył się nowego słowa. Wybacz mi, że tak się na niego wściekłam.

– Nikt nie jest doskonały, Sookie.

– Chcesz powiedzieć, że mogę się od czasu do czasu powściekać i dać sobie spokój z wyrozumiałością i tolerancją? Dzięki, szefie. – Uśmiechnęłam się do niego z lekko drwiącą miną i podniosłam się z krawędzi jego biurka, o które podpierałam się podczas rozmowy telefonicznej. Przeciągnęłam się, po chwili jednak dostrzegłam, że Sam dosłownie wpija się wzrokiem w moją pierś, co mnie na powrót speszyło. – Wracam do pracy! – rzuciłam szybko i długimi krokami opuściłam pokój, starając się ani trochę nie kręcić biodrami.

– Popilnujesz dziś wieczorem dzieci przez kilka godzin? – spytała nieco nieśmiało Arlene. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na ten temat. Pamiętałam, jak niechętnie odniosła się do wizyty Billa. Nie byłam matką i nie potrafiłam się postawić na jej miejscu. Teraz przyjaciółka próbowała mnie przepraszać.

– Z przyjemnością. – Czekałam, czy znów wspomni o Billu, ale nie wspomniała. – Od której do której?

– No cóż, Rene i ja zamierzamy pojechać do Monroe, do kina – wyjaśniła. – Powiedzmy, od osiemnastej trzydzieści?

– Jasne. Będą po kolacji?

– Och, tak, nakarmię je. Nie mogą się doczekać, kiedy zobaczą ciocię Sookie.

– Ja również chętnie je zobaczę.

– Dzięki – odparła Arlene. Zawahała się, chyba chciała coś dodać, ale zastanowiła się. – Widzimy się o osiemnastej trzydzieści – bąknęła tylko.

Do domu dotarłam około siedemnastej. Większą część drogi przejechałam pod słońce, które świeciło mi prosto w oczy, jakby się na mnie gapiło. Przebrałam się w błękitno-zielony kostiumik z dzianiny, wyszczotkowałam włosy i spięłam je spinką. Zjadłam kanapkę. Czułam się nieswojo, siedząc samotnie przy kuchennym stole. Dom wydawał mi się duży i pusty, toteż naprawdę się ucieszyłam na widok Rene nadjeżdżającego z Cobym i Lisą.

– Arlene odlepił się jeden ze sztucznych paznokci – zagaił. Wyglądał na zakłopotanego, jak to mężczyzna zmuszony przekazywać kobiecy problem. – A Coby i Lisa naciskały, by je do ciebie natychmiast przywieźć.

Zauważyłam, że Rene nadal jest w swoim stroju roboczym, łącznie z ciężkimi buciorami i czapką. Arlene nie pojedzie z nim do kina, póki mężczyzna nie weźmie prysznica i nie przebierze się w inny strój.

Coby miał osiem lat, a Lisa pięć. Natychmiast zawiśli na mnie niczym wielkie kolczyki. Rene ucałował je na do widzenia. Dzięki swemu uczuciu dla dzieci zyskał u mnie kilka punktów, toteż uśmiechnęłam się do niego z aprobatą. Wzięłam dzieci za ręce i ruszyłam z nimi do kuchni, gdzie miałam dla nich lody.

– Zobaczymy się około wpół do jedenastej, jedenastej – powiedział Rene. – O ile ci to odpowiada. – Położył rękę na gałce.

– Jasne – zgodziłam się. Otworzyłam usta, by zaoferować, że mogę przenocować dzieci, tak jak to robiłam przy poprzednich okazjach, nagle jednak pomyślałam o bezwładnym ciałku Tiny. Zdecydowałam, że dziś dzieci nie zostaną u mnie na noc. Tak będzie dla nich bezpieczniej.

Zagoniłam parkę do kuchni, a po minucie czy dwóch usłyszałam cichnące odgłosy starego pikapa Rene, znikającego na podjeździe.

Podniosłam Lisę.

– Ledwie mogę cię unieść, malutka. Strasznie szybko rośniesz! A ty, Coby, zacząłeś się już golić?

Siedzieliśmy przy stole przez dobre dwa kwadranse. Dzieci jadły lody i przekrzykiwały się, opowiadając mi o swoich osiągnięciach i wszystkich sprawach, które zdarzyły się od naszego ostatniego spotkania.

Potem Lisa chciała mi poczytać, wyjęłam więc książeczkę do kolorowania z krótkimi podpisami, które mała czytała z dumą. Coby musiał mi oczywiście udowodnić, że potrafi czytać lepiej, później zaś chcieli oglądać ulubiony program w telewizji. Zanim się obejrzałam, zrobiło się ciemno.

– Późnym wieczorem przychodzi mój przyjaciel – powiadomiłam oboje. – Ma na imię Bill.

– Mama mówiła nam, że masz szczególnego przyjaciela – zauważył Coby. – Może go polubię. Mam nadzieję, że jest dla ciebie miły.

– Och, jest bardzo miły – zapewniłam chłopca, który wyprostował się i wypchnął do przodu pierś, gotów mnie bronić, gdyby mój szczególny przyjaciel okazał się w odczuciu dzieciaka nie dość miły.

– Przysyła ci kwiaty? – spytała Lisa romantycznym tonem.

– Nie, jeszcze nie przysłał. Może dasz mu jakoś do zrozumienia, że lubię kwiaty?

– Ooo. Tak, mogę to zrobić.

– Poprosił cię o rękę?

– No cóż, nie. Ale ja również go nie prosiłam. – Bill zapukał do drzwi dokładnie w tym momencie. – Mam towarzystwo – powiedziałam mu, gdy z uśmiechem otworzyłam drzwi.

– Słyszę – odparł.

Wzięłam go za rękę i wprowadziłam do kuchni.

– Billu, to jest Coby, a ta pannica to Lisa – przedstawiłam ich uroczyście.

– Wspaniale, właśnie chciałem was poznać – odparł ku mojemu zaskoczeniu wampir. – Liso, Coby, nie będzie wam przeszkadzać, że dotrzymam towarzystwa waszej cioci Sookie?

Przypatrzyli mu się w zadumie.

– Tak naprawdę Sookie nie jest naszą ciocią – odrzekł Coby z powagą w głosie. – Ale jest bliską przyjaciółką naszej mamy.

– To dobrze?

– Tak, chociaż ciocia twierdzi, że nie przysyłasz jej kwiatów – palnęła Lisa głośno i wyraźnie. Poczułam ogromne zadowolenie, że dziewczynka przezwyciężyła swój mały problem z wymową litery „r”. Naprawdę!

Bill zerknął na mnie z ukosa. Wzruszyłam ramionami.

– No cóż, dzieci mnie spytały – odparłam bezradnie.

– Hmm… – powiedział zamyślonym tonem. – Liso, będę się musiał poprawić. Dzięki, że mi to wytknęłaś. Wiesz może, kiedy ciocia Sookie ma urodziny?

Poczułam, że się czerwienię.

– Billu – zawołałam ostro. – Przestań.

– Ty wiesz, Coby? – wampir spytał chłopca.

Malec ze smutkiem potrząsnął głową.

– Wiem jednak, że przypadają latem, ponieważ ostatnim razem mama zabrała ciocię na lunch w Shreveport w jej urodziny i było bardzo gorąco. My zostaliśmy z Rene.

– Jesteś inteligentny, że to zapamiętałeś, Coby – ocenił Bill.

– Jestem nawet bardziej inteligentny! Zgadnij, czego się nauczyłem w szkole pewnego dnia. – Coby zerwał się z miejsca i zaczął biegać.

Gdy Coby mówił, Lisa przez cały czas bacznie przyglądała się Billowi. Nagle oświadczyła:

– Jesteś niesamowicie biały, Bill.

– Tak – przyznał wampir. – To normalny odcień mojej cery.

Dzieci wymieniły spojrzenia. Wydało mi się, że uznały określenie „normalny odcień cery” za chorobę. Prawdopodobnie doszły do wniosku, że zadawanie dalszych pytań nie byłoby grzeczne. Co jakiś czas dzieciaki potrafią się wykazać taktem.

Początkowo nieco sztywny, w miarę upływu wieczoru Bill zaczął się rozkręcać. Około dwudziestej pierwszej poczułam zmęczenie, on jednak zajmował się dziećmi aż do dwudziestej trzeciej, kiedy przyjechali po nie Arlene i Rene.

Przedstawiłam moich przyjaciół Billowi, który uściskał im ręce w całkowicie zwyczajny sposób.

1 ... 52 53 54 55 56 57 58 59 60 ... 70 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название