To?samo?? Bournea
To?samo?? Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ale nie Kain strzelał z tej broni. To morderstwo popełnił Carlos: to zostało potwierdzone. Kaliber jak przy wcześniejszych morderstwach, trzy opisy nieznanego, ciemnowłosego mężczyzny z jakaś torbą, na trzecim i czwartym piętrze magazynu w dzielnicy portowej. Nigdy nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, ze Lelanda zamordował Carlos.
– Na miłość boską! – krzyknął oficer. – Już jest po fakcie, po tym zabójstwie! Tak czy inaczej, ktoś chciał się pozbyć Lelanda, nie przyszło ci to do głowy? Gdybyśmy wiedzieli o Kainie, być może potrafilibyśmy ochronić Lelanda. On był własnością wojska. Niech to diabli, może żyłby jeszcze dzisiaj!
– Mało prawdopodobne – odrzekł spokojnie Gillette. – Leland nie nadawał się do życia w bunkrze. A zważywszy na jego styl życia, nie całkiem jasne ostrzeżenie nic by nie dało. Gdyby zresztą nawet nasze strategie były zgodne ze sobą, to ostrzeganie Lelanda odniosłoby ujemny skutek.
– W jakim sensie? – zapytał cierpko Mnich.
– Oto pełniejsze wyjaśnienie. Nasz informator powinien był skontaktować się z Kainem między dwunastą a trzecia rano 23 sierpnia na rue Sarasin. Leland miał się zjawić dopiero dwudziestego piątego. Jak mówiłem, gdyby to zagrało, schwytalibyśmy Kaina. Nie zagrało – Kain nie pokazał się w ogóle.
– A wasz informator upierał się przy współpracy tylko z wami – powiedział Abbott. – Z wyłączeniem wszystkich innych.
– Tak – potwierdził Gillette, próbując bez powodzenia ukryć zakłopotanie. – Tak jak my to ocenialiśmy, niebezpieczeństwo grożące Lelandowi zostało wyeliminowane – co okazało się prawdą, jeśli chodzi o Kaina – natomiast szansę na schwytanie go były większe niż kiedykolwiek przedtem. Wreszcie znaleźliśmy kogoś, kto był skłonny wyjść z ukrycia i zidentyfikować Kaina. Czy którykolwiek z panów rozegrałby to inaczej?
Milczenie. Tym razem przerwane przez powolną wypowiedź domyślnego kongresmana z Tennessee.
– Chryste Panie… co to za zbieranina plotących trzy po trzy facetów!
Milczenie ostatecznie zakończył swoim refleksyjnym tonem Dawid Abbott.
– Pozwoli pan, że powitam w pańskiej osobie pierwszego uczciwego człowieka przysłanego z Kapitelu. Żaden z nas nie omieszkał zauważyć, że nie oszołomiła pana wysubtelniona atmosfera panująca w tym bardzo utajnionym otoczeniu. To pocieszające.
– Przedstawiciel Kongresu chyba nie w pełni pojmuje delikatność…
– Och, zamknij się, Peter – odezwał się Mnich. – Wydaje mi się, że przedstawicie! Kongresu chce coś powiedzieć.
– Tylko parę słów – odparł Walters. – Sadziłem, że wszyscy, panowie, macie więcej niż dwadzieścia jeden lat; to znaczy wyglądacie na mających co najmniej dwadzieścia jeden lat, a skoro osiągnęliście ten wiek, to należałoby się po was spodziewać czegoś lepszego. Należałoby się spodziewać, że potraficie prowadzić inteligentne rozmowy, wymieniać informacje, zachowując poufność, i szukać wspólnych rozwiązań. Zamiast tego sprawiacie takie wrażenie, jakbyście byli zgrają dzieciaków wskakujących na jakąś idiotyczną karuzelę i kłócących się o to, komu przypadnie tandetny pierścionek z tombaku. To skandal, żeby tak marnować pieniądze podatników.
– Zbytnio pan to upraszcza – wpadł mu w słowo Gillette. – Mówi pan o jakichś utopijnych organach do ustalania faktów. Nic takiego nie istnieje.
– Mówię o ludziach sensownych, proszę pana. Jestem prawnikiem i zanim trafiłem do tego koszmarnego cyrku, miałem na co dzień do czynienia ze stopniowaniem poufności. Cóż w tym nowego?
– A do czego pan zmierza? – spytał Mnich.
– Chcę uzyskać wyjaśnienia. Od ponad osiemnastu miesięcy zasiadam w podkomisji Izby Reprezentantów do spraw zabójstw. Przekopałem się przez tysiące stron zapełnionych setkami nazwisk i zawierających drugie tyle teorii. Nie ma chyba takiego domniemanego spisku ani takiego potencjalnego mordercy, o którym bym nie wiedział. Mam z tymi nazwiskami i tymi teoriami do czynienia już bez mała dwa lata i wreszcie doszedłem do wniosku, że niczego więcej się nie dowiem.
– Powiedziałbym, że pańskie kwalifikacje robią wielkie wrażenie – przerwał Abbott.
– Tak zakładałem; dlatego właśnie zgodziłem się przewodniczyć w Nadzorze. Sądziłem, że mogę wnieść jakiś konkretny wkład, ale teraz nie jestem tego taki pewny. Nagle zacząłem się zastanawiać, co ja w tej chwili robię.
– Dlaczego? – zapytał Manning, domyślając się odpowiedzi.
– Ponieważ siedzę tutaj i słucham, jak wy czterej omawiacie operację, która trwa trzy lata przy zaangażowaniu całych siatek personelu, informatorów i ważnych placówek wywiadu w różnych punktach Europy, a wszyscy oni koncentrują się na osobie mordercy, którego „rejestr dokonań” jest zadziwiający. Czy dobrze oddaję istotę rzeczy?
– Proszę mówić dalej – odparł spokojnie, z wyrazem skupienia na twarzy, trzymający fajkę Abbott.
– Kto to jest? Kto to, do cholery, jest, ten Kain?
16
Milczenie trwało dokładnie pięć sekund, w którym to czasie oczy jednych spotkały się z oczyma innych obecnych, ten i ów chrząknął i nikt nie poruszył się na swoim krześle. Było to tak, jakby bez żadnej dyskusji podejmowano decyzję – na unik nie można sobie pozwolić. Kongresmana Efrema Waltersa, przybyłego spomiędzy wzgórz Tennessee, z przystankiem w „Yale Law Review”, nie da się zbyć byle jakim opowiadaniem o tajnikach manipulacji wywiadu. Mydlenie oczu jest wykluczone.
Dawid Abbott położył fajkę na stole – ten cichy dźwięk stanowił uwerturę.
– Im mniej reklamuje się kogoś takiego jak Kain, tym lepiej dla wszystkich.
– To nie jest odpowiedź – rzekł Walters. – Ale przypuszczam, że jest to początek odpowiedzi.
– Tak. On jest zawodowym mordercą, to znaczy specjalistą wyszkolonym w stosowaniu najróżniejszych sposobów pozbawiania życia. Ta sprawność jest na sprzedaż; ani polityka, ani jakiekolwiek motywy osobiste nie mają w jego przypadku znaczenia. Zajmuje się tym tylko dla zysku i jego zyski rosną – wprost proporcjonalnie do reputacji.
Kongresman przytaknął.
– A więc tłumiąc tę reputację tak bardzo, jak to możliwe, przeciwdziałacie darmowej reklamie.
– Właśnie tak. Na tym świecie jest sporo maniaków mających zbyt wielu prawdziwych albo wyimaginowanych wrogów – łatwo trafiliby do Kaina, gdyby wiedzieli o jego istnieniu. Niestety więcej, niż byśmy sobie życzyli, już trafiło do niego; dotychczas bez żadnej wątpliwości można przypisać Kainowi trzydzieści osiem morderstw i ze dwanaście do piętnastu z pewną dozą prawdopodobieństwa.
– To jest ten jego „rejestr dokonań”?
– Tak. I my przegrywamy tę bitwę. Po każdym kolejnym mordzie jego reputacja wzrasta.
– Przez jakiś czas nie działał – powiedział Knowlton z CIA. – Niedawno przez kilka miesięcy sądziliśmy, że on sam wpadł. Było parę zdarzeń z takim prawdopodobieństwem, w których sami mordercy zostali zlikwidowani: sądziliśmy, że mógł być jednym z nich.
– Na przykład? – spytał Walters.
– Pewien bankier w Madrycie, który przekazywał łapówki Europolitan Corporation dla uzyskania zakupów ze strony rządów państw afrykańskich. Został zastrzelony z pędzącego samochodu na Paseo de la Castellana. Ale jego szofer-goryl trafił i kierowcę, i mordercę; przez pewien czas uważaliśmy, że tym mordercą był Kain.
– Pamiętam ten wypadek. Kto mógł za to zapłacić?
– Wszelkie możliwe firmy – odparł Gillette – które chciały sprzedawać chwilowym dyktatorom pozłacane samochody albo instalacje sanitarne.
– Co jeszcze? Kto jeszcze?
– Szejk Mustafa Kalig w Omanie – powiedział pułkownik Manning.
– Jak donoszono, został zabity w czasie nieudanego puczu.
– Niezupełnie tak – mówił dalej oficer. – Nie było żadnej próby puczu. Informatorzy G-2 co prawda potwierdzali, że Kalig nie jest popularny, ale inni szejkowie nie są durniami. Historia z puczem była kamuflażem zabójstwa, którego nie powstydziłby się żaden zawodowy morderca. By uwiarygodnić kłamstwo, dokonano egzekucji trzech niezdyscyplinowanych pionków z korpusu oficerskiego. Jakiś czas sądziliśmy, że jednym z tych ludzi był Kain – termin akcji zbiega się z okresem braku aktywności Kaina.
– Kto miałby zapłacić Kainowi za zamordowanie Kaliga?
– Sami nieraz stawialiśmy sobie to pytanie – rzekł Mannmg. – Jedynej możliwej odpowiedzi udzielił pewien informator, który twierdził, że wie, jak było, ale nie mogliśmy tego w żaden sposób sprawdzić. Mówił on, że Kain zrobił to, by udowodnić, iż jest to do zrobienia. Przez niego. Szejkowie naftowi podróżują z najlepszą ochroną na świecie.
– Było też kilkadziesiąt innych wypadków – dodał Knowlton. – Przypadki prawdopodobne, gdzie tak samo zabijano mocno chronione osobistości i pojawiali się informatorzy, którzy obciążali Kaina.
– Rozumiem. – Kongresman wziął ze stołu sprawozdanie dotyczące Zurychu. – Ale domyślam się, że nie wiecie, kto to jest.
– Nie było nawet dwóch podobnych rysopisów – wtrącił Abbott. Kain jest najwidoczniej mistrzem w maskowaniu się.
– A jednak ktoś go widział, ktoś z nim rozmawiał. Wasi informatorzy, ten facet w Zurychu; żaden z nich nie zechce być może się ujawnić, żeby złożyć zeznania, ale z pewnością ich przepytaliście. Musieliście uzyskać coś spójnego, coś musieliście uzyskać.
– Uzyskaliśmy bardzo dużo – odrzekł Abbott – ale nie spójny rysopis. Po pierwsze, Kain nigdy nie pozwala, by go widziano przy dziennym świetle. Spotkania odbywa w nocy, w ciemnych pokojach albo alejach. Jeśli kiedykolwiek spotkał się – jako Kain – z dwiema osobami naraz, to nam nic o tym nie wiadomo. Mówiono nam też, że nigdy nie stoi, zawsze siedzi – albo na krześle stojącym w kącie jakiejś kiepsko oświetlonej restauracji, albo w zaparkowanym samochodzie. Czasem nosi mocne okulary, czasem jest w ogóle bez okularów: podczas jednego rendez-vous ma ciemne włosy przy innej okazji blond albo rude, lub też ma na głowie kapelusz.
– Jaki język?
– Tu jesteśmy bliżsi prawdy – powiedział dyrektor CIA, któremu zależało na przedstawieniu tego, co ustaliła jego firma. – Biegle angielski i francuski oraz kilka dialektów orientalnych.
– Dialektów? Jakich dialektów? Czy nie należałoby raczej najpierw powiedzieć o jakimś języku?