Czerwony Smok

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czerwony Smok, Harris Thomas-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czerwony Smok
Название: Czerwony Smok
Автор: Harris Thomas
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 480
Читать онлайн

Czerwony Smok читать книгу онлайн

Czerwony Smok - читать бесплатно онлайн , автор Harris Thomas

By?y pracownik FBI Will Graham, znany ze swoich sukces?w w tropieniu seryjnych morderc?w, powraca do czynnej s?u?by, aby dopom?c policji schwyta? maniakalnego zab?jc? kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarno?ci, wysy?a prowadz?cym ?ledztwo listy podpisane "Czerwony smok"…

Ksi??ka jest napisana bardzo ciekawie, gdy? Harris nie d??y do opisywania krwawych scen tylko zag??bia si? nad psychik? ludzk?, nad tym co nami kieruje, jaki wp?yw na nasze ?ycie ma dzieci?stwo. Jak bardzo ludzie mog? by? pozbawieni wyrzut?w sumienia, skrupu??w. Czy je?li kto? wyci?gnie do nas pomocn? d?o? to si? opanujemy? nawr?cimy? a mo?e ju? jest za p??no. Dzi?ki tej ksi??ce mo?emy pozna? z?o: wyrafinowane, brutalne, piekielnie inteligentne i okrutne. A posta? Doktora smakuje wybitnie – fascynuje, zadziwia.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nie domyślała się, jak wielkim wysiłkiem woli pozwolił się jej dotknąć.

Furgonetka sprawiała wrażenie dużej i wygodnej. Otoczona przez rezonanse i echa, tak różne od tych, jakie słyszała w innych samochodach, Reba McClane przytrzymywała się brzegów składanego fotela, dopóki Dolarhyde nie zapiął jej pasów bezpieczeństwa. Taśma biegnąca przez ramię przygniotła jej pierś. Przesunęła ją bardziej na środek.

W czasie jazdy rozmawiali niewiele. Zatrzymując się na czerwonych światłach mógł się jej przyglądać do woli.

Mieszkała w lewej części bliźniaka, przy spokojnej uliczce w pobliżu Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona.

– Wejdź, przygotuję ci drinka.

Przez całe życie Dolarhyde nie odwiedził nawet tuzina prywatnych domów. A w ciągu ubiegłych dziesięciu lat był tylko w czterech: w swoim własnym, króciutko w domu Eileen, a później u Leedsów i Jacobich. Mieszkania obcych ludzi były dla niego czymś egzotycznym.

Poczuła kołysanie furgonetki, gdy wysiadał. Otworzyły się drzwiczki. Długi krok przy wysiadaniu. Zderzyła się z nim lekko. Przypominało to zderzenie z drzewem. Był znacznie cięższy, znacznie masywniejszy, niż można było sądzić po jego głosie. No i chód miał bardzo lekki. Kiedyś w Denver poznała bocznego obrońcę z Bronco, który przyjechał filmować apel „United Way" z niewidomymi dziećmi…

Przekroczywszy próg swego domu Reba McClane odstawiła w kąt laskę i nagle stała się kobietą wolną. Poruszała się teraz bez trudu. Włączyła jakąś muzykę, powiesiła płaszcz.

Dolarhyde na chwilę stracił pewność, czy aby na pewno jest niewidoma. Przebywanie w cudzym domu podniecało go.

– Napijesz się dżinu z tonikiem?

– Sam tonik wystarczy.

– A może wolałbyś soku?

– Tonik.

– Nie pijesz alkoholu, tak?

– Właśnie.

– Chodź do kuchni. – Otworzyła lodówkę. – A może – szybko zbadała dłońmi jej zawartość – wolisz kawałek ciasta? Z orzeszkami? Powiadam ci, bomba!

– Znakomicie.

Wyjęła ciasto z lodówki i położyła je obok na blacie. Opuściwszy dłonie, rozpostarła palce, aż obwód tortownicy wskazał jej, że trzyma ją w pozycji wskazówek zegara o godzinie trzeciej i dziewiątej. Wówczas złączyła kciuki czubkami i opuściła je na powierzchnię placka, by dokładnie zlokalizować środek. Zaznaczyła to miejsce wykałaczką.

Dolarhyde próbował podtrzymywać rozmowę, by nie poczuła na sobie jego wzroku.

– Od jak dawna pracujesz w Baederze? – W tych słowach nie było „s".

– Od trzech miesięcy. Nie wiedziałeś o tym?

– Mówią mi tylko to, co niezbędne.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Pewnie musiałeś nadepnąć komuś na odcisk, kiedy projektowałeś te ciemnie. Wiesz, technicy cię za to kochają. Kanalizacja działa i jest mnóstwo kranów. Woda jest wszędzie, gdzie trzeba.

Wsparła środkowy palec lewej ręki na wykałaczce, a kciuk na brzegu blachy i odkroiła plaster ciasta, prowadząc nóż wskazującym palcem lewej ręki.

Obserwował ją, jak posługuje się błyszczącym nożem. To dziwne, przyglądać się kobiecie do woli, stojąc z nią twarzą w twarz. Jak często w towarzystwie można patrzeć na to, na co akurat się chce?

Przyrządziła sobie mocny dżin z tonikiem i przeszli do bawialni. Przesunęła dłoń ponad stojącą lampą i – nie poczuwszy ciepła – zapaliła ją.

Dolarhyde pochłonął swój placek w trzech szybkich kęsach i przysiadł sztywno na kanapie. Jego gładkie włosy lśniły w świetle lampy; potężne dłonie położył na kolanach. Reba odchyliła głowę na oparcie krzesła i wsparła stopy na brzeżku kanapy.

– Kiedy będą kręcili ten film w zoo?

– Może w przyszłym tygodniu. – Cieszył się, że zadzwonił do zoo i zaproponował im zrobienie filmu na tak czułej błonie. Dandridge może sobie sprawdzać.

– To wspaniałe zoo. Byłam tam z siostrą i siostrzenicą kiedy przyjechały mi pomóc w przeprowadzce. Wiesz, jest tam takie miejsce, w którym można się kontaktować ze zwierzętami. Przytuliłam się tam do lamy. W dotyku była bardzo miła, ale ten zapach… Człowieku! Dopóki nie zmieniłam bluzki, zdawało mi się, że ta lama wciąż za mną chodzi.

A więc tak wygląda prowadzenie rozmowy. Musiał coś powiedzieć albo wyjść.

– W jaki sposób trafiłaś do Baedera?

– Ogłaszali się w Instytucie Reikera w Denver, gdzie pracowałam. Któregoś dnia sprawdzałam tablicę ogłoszeń i przypadkiem natknęłam się na tę ofertę. To wyglądało tak, że Baeder musiał zrewidować swoją politykę zatrudnienia, żeby utrzymać ten kontrakt z Obroną. Na osiem wolnych miejsc udało im się wpakować siedem kobiet, trzech czarnych, trzech Latynosów, jednego Azjatę, jednego paralityka i jeszcze mnie. Rozumiesz, każdy z nas liczy się tam w dwóch kategoriach naraz.

– Okazałaś się dla Baedera doskonałym nabytkiem.

– Inni też. Baeder niczego nie daje za darmo.

– A przedtem?

Trochę się pocił. Rozmowa przychodziła mu z trudem. Podobało mu się jednak, że może patrzeć na dziewczynę. Miała ładne nogi. Goląc je, zacięła się w kostkę. Wzdłuż ramion czuł jakby ciężar jej dziwnie bezwładnych nóg.

– Jeszcze do niedawna szkoliłam ociemniałych w Instytucie Reikera w Denver, przez całe dziesięć lat po ukończeniu szkoły. To moja pierwsza praca na zewnątrz.

– Na zewnątrz czego?

– No, w szerokim świecie. W Instytucie czułam się jak odcięta na wyspie. Uczyliśmy naszych podopiecznych, jak żyć w świecie ludzi widzących, chociaż sami żyliśmy poza nim. Za dużo czasu przegadaliśmy we własnym gronie. Pomyślałam więc, że wyjadę i pokręcę się trochę po świecie. Właściwie to chciałam się zająć leczeniem dzieci z wadami mowy i słuchu. I chyba jeszcze kiedyś do tego wrócę. – Wysączyła kieliszek do dna. – Ej, mam tu jeszcze trochę tych małych pulpetów z krabów pani Paul. Są całkiem niezłe. Nie powinnam podawać najpierw deseru. Zjesz?

– Uhm.

– Gotujesz?

– Ehem.

Na jej czole pojawiła się drobniutka zmarszczka. Weszła do kuchni.

– A może kawy?

– Aha.

Rzuciła kilka banałów o cenach artykułów spożywczych, ale nie usłyszała odpowiedzi. Wróciła do bawialni i przysiadła na kanapie, wspierając łokcie na kolanach.

– Porozmawiajmy o jednej rzeczy, żebyśmy mieli to w końcu z głowy. Dobra?

Cisza.

– Nic nie powiedziałeś. Nic a nic, odkąd wspomniałam o leczeniu wad wymowy. – Jej głos brzmiał łagodnie, ale stanowczo. Nie było w nim ani śladu współczucia. – Świetnie cię rozumiem, bo mówisz bardzo dobrze, no a ja potrafię słuchać. Ludzie często nie zwracają uwagi na to, co się mówi. Przez cały czas dopytują: „Jak? Jak? że co?". Jeśli nie chcesz rozmawiać, to nie ma sprawy. Ale ja mam nadzieję, że sobie pogadamy. Przecież umiesz mówić, a mnie interesuje to, co masz do powiedzenia.

– Acha. No dobrze – mruknął cicho Dolarhyde. Rzecz jasna, to małe przemówienie było dla niej bardzo ważne. Czyżby zapraszała go do klubu dwóch kategorii, wraz z sobą i chińskim paralitykiem? Zastanawiał się, co może być tą jego drugą kategorią.

Jej następne pytanie zabrzmiało dla niego wprost niewiarygodnie.

– Czy mogę dotknąć twojej twarzy? Chcę wiedzieć, czy się uśmiechasz, czy może marszczysz czoło. – Uśmiechną się jakby z przymusem. – Chciałabym po prostu mieć jakąś wskazówkę, czy mówić dalej, czy najzwyczajniej powinnam się zamknąć.

Uniosła dłoń i czekała.

Jak by sobie radziła, gdybym jej odgryzł palce, pomyślał Dolarhyde. Mógłby to zrobić bez trudu nawet tymi zębami, które zakładał wychodząc na ulicę. Gdyby tak zaparł się stopami o podłogę i chwycił ją oburącz za przegub, z pewnością nie zdołałaby cofnąć ręki. Chrup, chrup, chrup chrup; kciuk może by jej zostawił. Do odmierzania ciasta.

Ujął jej nadgarstek kciukiem i palcem wskazującym i odwrócił jej kształtną, choć zniszczoną dłoń do światła. Widniało na niej sporo blizn, a także kilka świeżych skaleczeń i otarć. Gładka blizna na grzbiecie dłoni mogła być śladem po oparzeniu.

Zbyt blisko domu. Zbyt wcześnie, jak na jego przeistoczenie. I gdyby jej zabrakło, nie miałby na kogo patrzeć. Jeżeli poprosiła o coś tak niewiarygodnego, zapewne nie wiedziała nic o jego sprawach osobistych. Z pewnością unikała plotek.

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название